Rozdział II Winowajcy

2K 124 58
                                    

Snape czuł się na to stanowczo za stary: na nieprzespane noce, na pracę pod presją czasu... A przecież działo się to non stop, nieprzerwanie od ostatnich kilku lat.

Znów.

Całą noc spędził babrząc się w ranie Granger. Teraz, gdy przyszedł już ranek, z mieszanymi uczuciami odszedł od jej łóżka. Ale nie mógł zasnąć. Nie dość, że nie miał na to dość czasu, to jeszcze był zbyt rozbudzony i jednocześnie zmęczony na sen. Usiadł tylko na chwilę w jednym z foteli gabinetu dyrektora i przymknął piekące od wysiłku oczy.

To była cholernie długa noc. Musiał przyznać, że jedna z najdłuższych w jego życiu. Miał poczucie, że los znowu mu nie sprzyjał, wpychając w ręce kolejne, cudze problemy. Prawda była przecież taka, że gdyby tamtej nocy nie napatoczył się na Hagrida na szkolnym korytarzu, ten z pewnością poszedłby obudzić Minerwę i, być może, zaoszczędził mu wiele kłopotu i moralnych dylematów. Zakon sam spieprzyłby wszystko od początku do końca. A tak...

Snape upił nieco mocnej, czarnej kawy z kubka. Dłonie drżały mu od długotrwałego wysiłku, kręgosłup bolał, zesztywniały. W skroniach czuł tępe pulsowanie, które około południa miało zamienić się w paskudną, odporną zarówno na mugolskie, jak i magiczne specyfiki, migrenę.

Severus Snape miał już swoje lata. Może i na czarodziejskie standardy czterdzieści dwie wiosny nie stanowiło imponującego wyniku, ale on czuł się czasem, jakby był znacznie starszy, niż mogłoby wynikać z metryki.

O była jedna z tych chwil, gdy przytłoczony i umęczony, zastanawiał się dlaczego nie oddał dziewczyny Minerwie, czemu nie umył od tego wszystkiego rąk?

Zastanawiał się teraz, jakie dalsze skutki będzie miała dla niego ta nierozsądna eskapada, zastanawiał się, co działo się teraz z Potterem i Weasleyem...

Ale najpierw musiał chwile odpocząć, jeśli nie chciał rozszczepić się w trakcie teleportacji. Musiał przymknąć oczy chociaż na moment i udawać przed samym sobą, że taki stan można nazwać drzemką.

***

Szedł przez gęsty las. Aportował się kilkaset jardów od obozowiska, żeby nie zostawiać magicznych śladów zbyt blisko celu. W dłoni miał różdżkę, przygotowany na każda ewentualność.

Nie wiedział co tam zastanie: rozkładające się trupy gryfonów? Padlinożerców? A może wciąż żywych, jęczących z bólu idiotów?

Żadna z powyższych ewentualności nie była ta, na którą po cichu liczył, jednak Mistrz Eliksirów optymizm wolał pozostawiać innym. Sam był realistą z mocnymi skłonnościami do pesymistycznych refleksji.

A fakty niestety świadczyły przeciwko Potterowi. Wszystko wskazywało na to, że Granger próbowała dotrzeć do Hogwartu, by powiadomić Zakon. Czemu akurat tu? Czemu nie do Nory? Hogwart nie był bezpiecznym miejscem. Nie lepiej było skontaktować się z Molly?

Rozważając to wszystko teraz, z perspektywy czasu, doszedł do wniosku, że być może działała nielogicznie, pod wpływem gorączki, albo sytuacja zagrażałaby Weasleyom. W takim wypadku Hogwart rzeczywiście był logicznym wyborem.

A może... może chodziło jej o cholernego horkruksa. Może musiała skontaktować się z nim, a uszkodzona prawa ręka nie pozwalała jej rzucić zaklęcia?

Zwolnił. Porzucił rozmyślania, bo tere stał się znajomy. Był już blisko obozowiska.

Zatrzymał się. W lesie zrobiło się cicho. Nienaturalnie cicho. Zapewne musiał już dotrzeć do kręgu zaklęć ochronnych, którymi otoczono teren wokół namiotu, które przepuściły go, rozpoznając tożsamość gościa. Nasłuchiwał.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz