Rozdział XL Krew

1.2K 111 26
                                    

Poranek był milczący, ciężki w swoich niedopowiedzeniach. Snape patrzył na nią, jak powolnym krokiem idzie do łazienki i czuł głębokie, gorzkie wyrzuty sumienia. Przecież zrobił tylko tyle ile musiał. Nie posunął się ani o krok dalej. Nawet, gdy jej ciepłe, miękkie usta szukały jego, odsunął twarz, odwrócił głowę. Trzymał ja jedynie w ramionach zadając sobie wciąż jedno i to samo pytanie: czy gdy mówił „jestem" odpowiadał tylko na jej bluzgi i zarzuty, czy automatycznie składał obietnicę pomocy.

Jak ona go zrozumiała?

Trwał więc przy niej. Trwał w bezruchu, aż zasnęła i pokornie położył się obok niej, by odkupić winy. By odpokutować. Musiał przyznać, że był to dla niego nowy rodzaj trudnej do zniesienia, dusznej tortury. Być przy niej, ale nie z nią. Oddać siebie, ale nie wziąć niczego w zamian. Starać się nie myśleć, nie czuć i nie pamiętać niczego, co mówiła tej nocy.

– Muszę się zobaczyć z Potterem – powiedział podczas śniadania, starając się, by jego głos brzmiał tak obojętnie i spokojnie, jak to tylko możliwe. By nie zrozumiała tego kontaktu opacznie. Ani ich rozmowy, ani spędzonej wspólnie nocy. Podskórnie chciał jej wykrzyczeć: „nic się między nami nie zmieniło, Granger, nadal jestem wstrętnym dupkiem, który będzie cię ranił" prosto w twarz, ale wtedy z pewnością by ją zranił bardziej niż to było konieczne.

Po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę, czym tak naprawdę jest uczucie, coś, czego nie zdołał zrozumieć gdy zakochał się w Lily: jest dążeniem do dobra drugiej osoby, często poprzez ignorowanie własnego.

– Coś się stało? – Jej głos był równie oschły, co jego własny.

– Twoje podejrzenia okazały się słuszne.

Ożywiła się.

– Nagini?

– Tak.

Milczała przez chwilę, co przyjął z ulgą. Nie miał ochoty na to, by teraz na odmianę wpadła w typowy dla siebie hipomaniakalny nastrój.

– Co zamierzasz zrobić?

– Jeszcze nie wiem.

Jak łatwo było odpuścić: to zaskoczyło go najbardziej: zmięknąć, otworzyć się, powiedzieć komuś wprost to, co się myślało. Nawet jeśli było to zwyczajne przyznanie się do niewiedzy, Severus Snape nigdy dotąd jeszcze tego nie robił.

Z jednej strony czuł się z tym dobrze, z drugiej jednak wezbrała w nim trudną do wyjaśnienia złość.

Odłożył sztućce, dopił poranną kawę.

– Muszę iść – powiedział szorstko, nie patrząc nawet w jej stronę. Pracownia czekała, a w niej nieskończone jeszcze antidotum, nad którym postanowił pracować tym razem powoli i metodycznie. Może to zrobił wtedy źle? Może stworzył je pod presja czasu?

– Dokąd? – W jej oczach tkwiła łatwo dostrzegalna nuta niepokoju.

Westchnął.

– Granger, nie martw się o mnie. Znajdź sobie wreszcie jakieś zajęcie, zamiast niańczyć mnie na każdym kroku.

– Severusie, ja... czy nie rozumiesz?

Patrzyli na siebie wzajemnie: z jej twarzy biło coś ocierającego się niemal o rozpacz. On czuł, że jego twarz obwisła w wyrazie obojętności i zmęczenia.

– Nie, Granger – powiedział, zanim zdążył należycie przemyśleć, co robi, – to ty cały czas nic nie rozumiesz.

– Może mnie oświecisz? – krzyknęła jeszcze za nim, ale nie doczekała się już odpowiedzi.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz