Rozdział XXIV Ból istnienia

1.2K 117 22
                                    

Obudził się zesztywniały z zimna i spania w niewygodniej, nienaturalnej dla niego pozie. Automatycznie unikał wszelkich ciosów, które nieświadoma niczego dziewczyna, próbowała mu w nocy wymierzyć. Budził się na każdy szmer, na każdy szelest, a Granger miała bogatą paletę wyrazu podczas snu.

Wymachiwała odnóżami, wykrzykiwała jakieś bełkotliwe sylaby, szlochała lub śmiała się jak dziecko.

Raz nawet, całkiem artykułowanie, prosiła, by nie odcinał jej ręki:

‒ Spójrz ‒ mówiła piskliwie ‒ jest całkiem zdrowa, jeszcze świeża. To tylko zabrudzenie, o wystarczy zeskrobać.

Przyglądał się, jak drapie paznokciami lewej dłoni niewidzialną rękę.

To była długa, upiorna noc, ale zniósł ją cierpliwie. Gdy wreszcie ocknął się o świcie, z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Czuł się stary, o wiele starszy, niż powinien, zważywszy na wiek, a ostatnie godziny chyba jeszcze dodały mu lat.

Cały prawy bok rwał go ostrym bólem, gdy tylko próbował podnieść ramię.

Cudowny początek dnia. Cudowny początek tygodnia.

Lipiec był w pełni.

Podszedł do okna i odsunął zasłonę, jednak tylko na tyle, by wytknąć przez nią głowę na świat. Góry na wschodzie różowiły się na śnieżnych szczytach, w czarnej tafli jeziora, zmarszczonej porannym wiatrem, odbijały się drzewa Zakazanego Lasu. Hagrid spał, w domku nie paliło się żadne światło. Nawet Kieł nie wybiegł jeszcze na Błonia. Tylko stary Filch uparcie kosił trawnik zardzewiałą kosiarką ręczną.

Odwrócił się od szyby i spojrzał na drobną sylwetkę dziewczyny.

Żony.

Jego żony.

To była tylko formalność.

Srał to pies.

Granger zdawała się traktować to poważniej, niż myślał. Zastanawiało go to, że miała czelność urządzać mu awantury, wykłócać się.

O co? O nieistniejący związek?

Cały czas argumentowała, że nie mogą przewidzieć, ile to potrwa...

Ano nie mogli.

Czy wiedziała, co się z nią stanie, gdy on zginie? Czy zrozumiała treść ustawy?

Będzie musiał porozmawiać z Lucjuszem... Może on znajdzie dla niej kogoś, na wypadek...

‒ Patrzysz się ‒ powiedziała.

Nie zauważył, że się obudziła.

‒ Tak, Granger, dokładnie do tego służą oczy.

Usiadła, potarła twarz, ziewając.

Uśmiechała się krzywo. Nie rozumiał dlaczego.

‒ Co takiego ciekawego widziałeś w tamtym kącie pokoju?

‒ Wszystkie duchy moich ofiar ‒ zarechotał. ‒ Daj spokój, Granger. Daj żyć chociaż z samego rana.

Dostrzegł jak nieznacznie wzrusza ramionami.

‒ Jest jeszcze noc ‒ zauważyła.

‒ Mylisz się, Granger. Zgodnie z definicją, mamy poranek. Świta już.

‒ Z czyją definicją? ‒ wymamrotała, wystawiając nogi na posadzkę.

‒ Moją ‒ odparł z naciskiem.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz