Minęło kilka cichych dni.
Ciche dni.
To tak wyglądały? Zawsze gdy o nich słyszał, zastanawiał się w czym problem: dwoje pokłóconych ze sobą ludzi po prostu się do siebie nie odzywa, nie powodując ty samym dalszych spięć i awantur. Po prostu. Układ idealny. Sądził, że nie może być nic gorszego od wrzasków, aktywnej przemocy i wyzwisk obecnych w jego domu rodzinnym przez większą część jego dzieciństwa. Cisza i spokój.
Po prostu.
Gówno prawda.
Ciche dni były jak ostry gwóźdź wbity głęboko w jakiś czuły nerw: żgały, przeszkadzały, dystraktowały na każdym kroku. Do ich rozpoczęcia nie była wcale potrzebna kłótnia. Wystarczał temat, którego nie chciało się kontynuować.
Ciche dni nie pozwalały spać. Sprawiały, że zarówno obecność jak i nieobecność osoby, z którą pozostawało się w konflikcie była równie dokuczliwa. Jak blizna po ciężkim oparzeniu albo krwiak, który jeszcze nie wypłynął. Widmowa bolączka.
Szaleństwo, którego nie rozumiał.
Dopóki nie mieli powodu, by ze sobą rozmawiać ‒ po prostu nie rozmawiali.
Po trzech dniach zaczął się zastanawiać jak długo to może jeszcze potrwać. Po czterech, rozważał, które z nich jest bardziej uparte. Piątego dnia nie zamierzał absolutnie się poddać, ale irytował go również brak chęci ze strony Granger do kapitulacji.
Szóstego dnia...
Szósty dzień przyniósł zmiany, duże zmiany w postaci Hagrida łomoczącego do drzwi Minerwy McGonagall o szóstej po południu.
Snape dowiedział się o tym, gdy kobiecie udało się już odesłać pół-olbrzyma z powrotem do jego chatki i przyszła do jego gabinetu, w którym oczywiście go nie zastała. Znalazła za to obłożoną papierami Albusa Granger, a ta przyszła poinformować go o niespodziewanym gościu.
‒ Na Merlina, Severusie, już myślałam, że gdzieś wyjechaliście... Nigdzie was nie spotykam, nawet ty nie pojawiasz się u mnie od kilku tygodni. Widzę, że małżeńskie życie ci służy.
Snape skrzywił się, kątem oka dostrzegając nieco rozbawioną minę Granger.
‒ Nie sądzę Minerwo, żebyś przybiegła tu w takim popłochu zachwalać zalety konkretnego stanu cywilnego ‒ zakpił.
‒ Nie, oczywiście, że nie... Po prostu wyrażam swoje...
‒ Minerwo, do rzeczy...
‒ Chodzi o Graupa ‒ rzuciła niezadowolona.
‒ O Graupa? ‒ Hermiona ożywiła się na dźwięk imienia olbrzyma.
‒ Tak. Hagrid mówi, że kilka dni temu wszedł w pułapkę na niedźwiedzie. Rozmawiałam już z Pomfrey, ale odmówiła. Powiedziała, że Zakazany Las nie jest na jej słabe nerwy. Slughorna nie ma i nie da się do niego dobić ‒ dodała jakby chciała się usprawiedliwić.
Och, z pewnością chciała.
‒ Idziemy ‒ powiedziała dziewczyna.
Pokręcił głową.
‒ Jeśli już, to ja pójdę, Granger.
‒ Nie ma mowy ‒ żachnęła się. ‒ Graup mi pomógł, poza tym ufa mi, a ciebie nie zna.
‒ Zabiorę ze sobą Hagrida.
Fuknęła.
‒ A chcesz, żeby skończyło się tak, jak ostatnio?
CZYTASZ
Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONE
FanficPewnej nocy Hagrid niepokoi dyrektora Hogwartu Severusa Snape'a nieoczekiwaną informacją. Mistrz Eliksirów podąża za półolbrzymem do jego chatki, by znaleźć tam swoje przeznaczenie. Świat stworzony przez J.K. Rowling nie należy do mnie.