Rozdział XLVII Początek końca

1.1K 107 17
                                    

 – Z medycznego punktu widzenia, lepiej by było, gdyby została w szpitalu – powiedział Snape do Lucjusza, gdy pili razem kawę w niedzielne popołudnie.

– Więc w czym problem? Zostaw ją tam, a my zajmiemy się wykończeniem tego cholernego pytona.

Snape pokręcił głową, wcale nie miał nastroju na ironiczne żarty.

– Odpuść, Lucjuszu. Dobrze wiesz, o co mi chodzi: w klinice nie ma odpowiedniej ochrony i ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie jej tego zapewnić.

Malfoy prychnął.

– Uważasz, że jest na tyle cenna dla Czarnego Pana...

– uważam, że czarny pan może próbować celować w nią, żeby zranić mnie – odparł ostro. – Nie wiemy, co się stanie jutro. Obiecałem chronić twój arystokratyczny tyłek w zamian za zapewnienie dziewczynie bezpieczeństwa. Wywiąż się więc, do cholery, ze swojej części umowy.

– Nadstawisz za mnie karku, jeśli to będzie konieczne? – Malfoy nie krył niedowierzania.

– Obiecałem ci coś, Lucjuszu – Snape starał się zachować spokój i cierpliwość. – Przysiągłem, że ochronię ciebie i twoją rodzinę.

– Nawet za cenę własnego życia? – Z jakiegoś powodu mężczyzna nadal nie rozumiał.

– To żadna cena, zważywszy na to, że i tak raczej nie przeżyję tej wojny.

Lucjusz pokręcił głową w teatralnym wyrazie dezaprobaty.

– Severusie, Severusie, a ty jak zwykle rozsiewasz wokół siebie czarnowidztwo i pesymizm.

– Taka już moja rola – mruknął Snape i sięgnął po filiżankę kawy.

Malfoy powstrzymał się od dalszego komentarza, chociaż Mistrz Eliksirów wyraźnie widział, że kolejne słowa cisnęły mu się na usta.

– Więc co zamierzasz? – zapytał tylko. – Czemu w ogóle ze mną o tym rozmawiasz?

– Bo z kimś, cholera, muszę.

Tak. To był jedyny powód. Teraz, po latach częściowo wolicjonalnej izolacji towarzyskiej, Snape bodaj po raz pierwszy odczuwał dotkliwie brak rodziny i przyjaciół. Brak wsparcia. Gdy żyło się w pojedynkę, dysponowało całym czasem tego świata, gdy o nikogo nie trzeba było się martwić, pomoc osób trzecich zwykle była zbyteczna.

Ale teraz... Teraz była jeszcze ona.

Kogo miał, poza Lucjuszem i Minerwą: wygodnickim arystokratą i wyniszczoną życiem, wiekową czarownicą?

Nikogo. By sam jak palec. A Granger razem z nim tonęła w oceanie osamotnienia.

Znów wezbrała w nim złość na samego siebie.

Zacisnął palce na oparciu fotela.

– A Hogwart? – z zamyślenia wyrwał go głos przyjaciela.

– O nim na razie jako jedynym myślałem. Pomfrey i Minerwa najprawdopodobniej podołają zadaniu utrzymania jej przy życiu do mojego powrotu.

– Najprawdopodobniej tak. A potem? Co planujesz potem?

Severus sam nie wiedział. To zależało w głównej mierze od jej stanu.

– Jeśli będzie trzeba, mogę liczyć na to, że w tej twojej klinice...

– Jasne. Jej sala będzie stała pusta, ciepła i cały czas gotowa.

Snape skinął głową.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz