Ostatnie godziny pokonali w zupełnych ciemnościach. Teraz nie mogli rzucić nawet podstawowych zaklęć.
Laskę znaleźli po dobrych kilku godzinach bezustannego marszu. Nie zatrzymywali się już. Kluczyli za to, cofali się i gubili, nie mogąc w żaden sposób ‒ czy to magiczny, czy niemagiczny ‒ oznaczyć przebytej drogi. Mogli polegać tylko na pamięci, a ta albo okazywała się zawodną albo korytarze mamiły ich i myliły dzięki zabezpieczeniom, którymi zostały obłożone.
Wreszcie jednak stali tam: nad prastarymi kośćmi, nad strzępkami zakonserwowanych przez magię szat, nad drewnianym artefaktem, który nie wyglądał jak nic szczególnego: rosochaty kij, bez zdobień, nacięty kilkadziesiąt razy od góry do dołu w nieregularny sposób.
Corban uśmiechał się kpiąco.
‒ No proszę. Więc nie wydostał się stąd.
‒ A czego się spodziewałeś? ‒ zapytał Snape. ‒ Stary, pozbawiony magii człowiek.
‒ To zabawne, jak skończył. Mimo swej potęgi... Stary głupiec. Pozwolił im się podejść tak samo, jak twój Albus.
‒ Najwyraźniej obaj na starość nie grzeszyli zdrowym rozsądkiem ‒ udał rozbawienie.
Gorączkowo myślał nad tym, jak zabrać stąd laskę, jak nie dopuścić, by trafiła w ręce czarnego Pana. Dotąd cały czas łudził się, że nie znajda jej tu w ogóle. Ze był to fałszywy trop, że ktoś już ukradł artefakt, albo Merlin wydostał się jednak na światło dzienne.
Mógłby pozbyć się Corbana. Nikt i tak nie znalazłby tu jego ciała. Ale walka wręcz, walka bez szczypty magii... Wzrok mężczyzny błądził po celi, raz po raz kierując się ku kosturowi. Jego rozbiegane oczka świadczyły o jednym: uważał ten sukces za swój i tylko swój i miał zamiar dowieść tego przed ich Mistrzem.
‒ Corban, nie...! ‒ zdążył tylko krzyknąć, zanim chciwe dłonie Yaxleya pochwyciły kostur, nie pozostawiając mu czasu na inną reakcję.
Snape zrobił krok w tył.
Mama nie mówiła, żeby nie dotykać prastarych artefaktów? ‒ przeszło mu przez myśl.
Jednak nic się nie działo. Yaxley stał tak jak sekundy temu, w jego dłoniach spoczywała cholerna laska Merlina a sam czarodziej uśmiechał się tryumfalnie.
‒ Corban? ‒ zapytał Snape.
‒ To było moje zadanie Snape ‒ powiedział z dumą i samozadowoleniem graniczącym z uwielbieniem. ‒ Miałem znaleźć mu nowe naczynie dla horkruksa. I oto dziś... ‒ Yaxley zamilkł.
W jednej chwili kostur rozsypał się w jego dłoniach pozostawiając na wilgotnej posadzce celi kupkę szarego prochu.
Śmierciożerca pobladł.
Snape zaklął.
‒ Oto ty spaprałeś to, Yaxley ‒ wycedził jadowicie. ‒ Spaprałeś cholerny rozkaz Czarnego Pana.
Nie mógł powiedzieć, że nie cieszył się z takiego obrotu sprawy, bo głupota urzędnika zaoszczędziła mu mnóstwo ryzykownej fatygi.
Corban milczał.
‒ Na twoim miejscu... ‒ zaczął Snape, ale jedno spojrzenie mężczyzny wystarczyło mu za odpowiedź. On wiedział, co musiał teraz zrobić. Nie gorzej od Severusa Snape'a.
***
Powitał go okrzyk.
‒ Severusie, bogowie ‒ wyszeptała potem. Wyglądała na bladą, chorą. Przed chwilą wstała gwałtownie, podrywając się z fotela przy oknie.
CZYTASZ
Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONE
Hayran KurguPewnej nocy Hagrid niepokoi dyrektora Hogwartu Severusa Snape'a nieoczekiwaną informacją. Mistrz Eliksirów podąża za półolbrzymem do jego chatki, by znaleźć tam swoje przeznaczenie. Świat stworzony przez J.K. Rowling nie należy do mnie.