Rozdział LI Miesiąc miodowy

1.3K 108 23
                                    

Pierwszym, co poczuł rano, był jej twardy łokieć wbity w żebro.

Spali na łyżeczki i chociaż, gdy zasypiał to ona oblepiała jego plecy, teraz to on obejmował ramionami, jej zwiniętą, drobną sylwetkę.

Nie pamiętał, kiedy się to stało. Nie pamiętał, żeby budził się w nocy.

Włosy Hermiony Granger łaskotały go w twarz, wchodziły do nosa, a gdy otworzył oczy – wlazły także i do nich.

Wymamrotał pod nosem przekleństwo.

Półpoważnie, bez większej zajadłości.

Był środek cholernego tygodnia, a dla niego, wydawałoby się, nadeszło jakieś niebywałe święto.

Tak się czuł.

Czy w ten sposób dzieci z normalnych domów przeżywały gwiazdkę?

Pomiędzy żaluzjami dzień kładł smugi światła w powietrzu i na pościeli, ukazując leniwie fruwający w powietrzu kurz.

Kontemplował ten widok, kontemplował tę chwilę wiedząc, że za sekundy, za minuty – za chwilę – świat ruszy, rozpędzi się do swojego zwykłego, szaleńczego biegu i odbierze mu ten skrawek wolności, kawałek wieczności, który pragnął zagarnąć i zatrzymać.

Wreszcie, po wszystkich latach czekania odnalazł swoje miejsce na ziemi.

A była nim ona.

Delektował się więc swoja irytacją i pełnym pęcherzem. Delektował się tą plątaniną kończyn, niezbyt przyjemna lepkością zapoconych po całej nocy ciał. Delektował się pragnieniem wetknięcia nosa w jej włosy, tą specyficzną tęsknotą, której nie zaznał jeszcze nigdy dotąd.

Trochę mu było tylko wstyd, że pierwszym, co zrobili po wejściu do jego domu było...

Pamiętał jej wzrok, gdy przepuszczał ją w drzwiach.

– Nie tak to sobie wyobrażałam – powiedziała.

Tak, dokładnie to. Nie było sztucznych zachwytów (których się obawiał), niezręcznych komentarzy, tylko prostolinijne: „nie tak o sobie wyobrażałam".

Z jakiegoś powodu te słowa zapadły mu w pamięć, podczas gdy wiele innych z poprzedniego dnia zwyczajnie mu umknęło.

– A jak? – zapytał wtedy.

Swój cierpki głos również przypominał sobie bez większego trudu. Jego pesymistyczna natura kazała mu spodziewać się najgorszego.

– Gorzej – odpowiedziała, rozbawiona, po czym weszła do środka.

– Oczekiwałaś starej, rozpadającej się rudery? – parsknął.

– Czegoś w tym rodzaju.

Wiedział, że obdarzył ja jednym z tych spojrzeń, których nie powinien jej już posyłać: oceniającym, wrednym, stawiającym granice.

Ale ona tylko wzruszyła ramionami.

– Pasujemy do siebie: ja i ten dom – sprecyzowała. – Łączy nas podobny poziom zdezelowania.

Nie powiedział wtedy, że jest głupia, choć bardzo chciał właśnie to jej powiedzieć. Podszedł za to i pocałował ją w usta: wreszcie w samotności, w kompletnej samotności.

Bez świadków.

Sami.

To miał być tylko pocałunek – tak przynajmniej mu się teraz wydawało. To miał być tylko pocałunek, ale pamiętał, że jej usta szukały go nawet wtedy, gdy próbował przerwać.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz