Rozdział XXXVII Więzienie

1.1K 112 9
                                    


Otaczał go cholerny mrok. Wrażenie było dojmujące, wszechogarniające; podnosiło włoski na jego karku, zupełnie jakby zewsząd obserwowały go ukryte przed jego wzrokiem oczy.

Nie miał prawa się bać. A jednak cząstka jego jaźni pozostawała napięta, zaalarmowana. Czy był to strach, czy tylko wytężona do granic możliwości wola, uwaga i skupienie wytężone w nadludzkim wysiłku?

Severus Snape został sam. Zawsze wreszcie zostawał sam, porzucony, wypluty, przeciwko niebezpieczeństwom.

Tak stało się i tym razem.

Jaskinia była wąska, strop miała jednak wystarczająco wysoki, by mężczyzna przeciętnego wzrostu mógł iść wyprostowany. On musiał lekko schylać głową, by nie rysować skalpem po ostro zakończonych stalaktytach.

Za nim szło kilku innych czarodziejów, przed sobą widział w migotliwych blaskach wyczarowanych kul światła plecy Yaxleya, Amycusa i kilku bezimiennych dla niego pomagierów.

Wszystkim, co słyszał, było ciche szuranie stóp po nierównym, śliskim od ściekającej po ścianach wody kamiennym podłożu, dźwięk kropel uderzających o skały i sapiące oddechy prowadzących go Śmierciożerców.

Wiedział, co znajdzie na końcu tego tunelu, wiedział, jaki czeka go koniec tej podróży.

Szedł jednak prosto, z palcami zaciśniętymi na różdżyce.

Nagle kolumna pochodu zatrzymała się.

‒ Rozwidlenie ‒ zadudnił głucho szept Corbana Yaxleya dołączając kolejne echo do dźwięków pieczary.

Wskaż mi ‒ wyszeptał nieznajomy mu głos.

Ktoś wymamrotał przekleństwo.

‒ Co się stało? ‒ zapytał Yaxley.

‒ Nie działa. Zaklęcie nie działa.

Kolejne przekleństwo.

W półmroku błysnęła mu blada twarz.

‒ Rozdzielamy się? ‒ zapytał Yaxley.

Popatrzył na mężczyznę bez wyrazu.

To mogła być jego szansa na odbycie z nim krótkiej rozmowy.

‒ Idę z tobą ‒ powiedział szybko, nie wyrażając nawet swojej opinii. Ta wymijająca odpowiedź wystarczyła, by na ustach urzędnika pojawił się wredny uśmieszek.

‒ Dobra ‒ zakomenderował. ‒ Ty Amycusie poprowadź połowę w lewo, my pójdziemy prawym korytarzem.

I jeśli spotkamy kolejne rozdroże znów się rozdzielimy? ‒ pomyślał Snape drwiąc w duchu z przywódcy.

Żałosne.

Cały Corban: zero polotu, sama prostota i prostacki umysł.

Ale poszedł za nim grzecznie teraz także wyczarowując świetlistą kulę.

Szli w milczeniu lochem, który opadał z wolna. Ściany powoli stały się równe, jakby wyciosała je ludzka ręka. Snape nie odzywał się, czekając, aż jego kompan zrobi to pierwszy. Celowo zwolnił, zostając z tyłu, by ewentualna rozmowa mogła odbyć się bez świadków.

Wreszcie Yaxley obejrzał się i, zobaczywszy, że Snape został nieco z tyłu, przystanął, by na niego poczekać.

‒ Co się z tobą ostatnio dzieje, Snape? ‒ zapytał z uśmieszkiem na bladych wargach. ‒ Ciągle chodzisz zmęczony.

‒ Nadmiar obowiązków ‒ powiedział bezbarwnie. Tak jak się spodziewał, Corban zarechotał rubasznie.

‒ Małżeńskich obowiązków?

Snape wzruszył ramionami i uniósł lekko kącik warg, pozwolił Yaxleyowi domyślić się czego tylko mężczyzna chciał się domyślać.

Szli teraz jeden za drugim, kilka jardów za kilkorgiem młodzików, których Carrow i Yaxley zabrali ze sobą do jaskini.

‒ Kolejne rozwidlenie! ‒ usłyszeli krzyk jakiegoś chłopaka.

‒ W prawo, czy w lewo? ‒ wymamrotał Yaxley.

‒ Wyślij chłopaków w lewo, a my pójdziemy w prawo ‒ zaproponował. Najlepiej było się ich po prostu pozbyć.

‒ Nie lepiej na odwrót? ‒ Yaxley zmarszczył brwi.

‒ Tak łatwiej zapamiętać ‒ odparł lodowato Snape. Skoro tu wchodzili, należało przynajmniej się nie zgubić. Tych idiotów miał w nosie, jednak sam nie miał zamiaru zostać tu na zawsze.

Yaxley zaklął.

‒ Kazał nam nie wracać bez laski ‒ wycedził. ‒ Ale jak u diabła mamy ja znaleźć?

‒ Nie złorzecz na rozkazy swojego pana, Corban ‒ ostrzegł go Snape. ‒ To łaska, że pozwolił ci tu przyjść i co więcej zorganizować tę wyprawę.

Corban popatrzył na niego niepewnie, jakby spodziewał się, że Snape czuje zazdrość.

Jednak Snape miał to gdzieś. Chciał tylko wyjść stąd w tym życiu i do tego w jednym kawałku.

Wreszcie czarodziej odwrócił wzrok.

‒ Masz rację ‒ powiedział cicho i ruszył dalej. Snape widział, jak napina plecy i zaciska dłonie w pięści.

‒ Jaki to ma sens, a? ‒ zapytał po jakimś czasie rozpoczynając nowy temat.

‒ Co takiego? ‒ Snape starał się być cierpliwy i pozwolić mu się wygadać. Wtedy Corban powinien stać się mniej podejrzliwy.

‒ Ciosanie w skale takiego gówna.

Snape oblizał wargi.

‒ Jeśli chce się coś dobrze ukryć...

‒ To skalny labirynt, kurwa.

Było w tym sporo prawdy: w międzyczasie dotarli do kolejnych pięciu rozwidleń. Zawsze skręcając w prawo.

A i tak Snape'owi wydawało się, że błądzą, kręcą się w kółko.

‒ To więzienie Merlina ‒ zauważył spokojnie. ‒ Gdyby nie było zawiłe, nawet u schyłku swej potęgi z łatwością by się stąd uwolnił.

‒ Co za hipokryzja ‒ prychnął Yaxley ‒ Ze strony mugoli oczywiście. Wykorzystywać czarodziejów do zbudowania celi dla innego maga.

‒ Raczej ironia losu. Gdy znudził się już ludzkim władcom Brytanii po prostu się go pozbyli.

Snape trącił butem lezące na posadzce resztki szkieletu. Czy nie mijali go już wcześniej przynajmniej raz?

Laska Merlina była cenna. Była naprawdę wyjątkowym artefaktem i Czarny Pan z pewnością pragnął ją mieć, posiąść w najmroczniejszy możliwy sposób: zatruwając ją swoją duszą.

Snape nie potrafił wyobrazić sobie większego plugastwa niż horkruks. Wizja tworzenia go była wystarczająco potworna, by nie chciał myśleć o bezczeszczeniu przy jego pomocy jakiegokolwiek przedmiotu. A co dopiero mówić o ludzkim ciele. Ludzkiej duszy...

Snape nie był delikatny, nie był wrażliwy, jednak myśl, że w żyłach Granger może krążyć trucizna takiego formatu napawała go czystym przerażeniem.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz