Rozdział XXXV Śledztwo

1K 111 20
                                    

 ‒ Ależ nie, panie Snape. Nikt się tu nie kręcił. Uszko nigdy by nie pozwoliła na takie przeogromne uchybienie.

Stali w kuchni, do której przeszedł by uzyskać nareszcie odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania.

Snape patrzył na skrzatkę krytycznie.

Szkaradna twarzyczka z wlepionymi w niego ogromnymi ślepiami wyrażała zdenerwowanie i lęk. Niemal bojaźń bożą i pragnienie zadowolenia jego żądań.

Prychnął cicho.

‒ A Amycus lub Alecto? ‒ zapytał ostro.

‒ Panicz i panienka Carrow? Nie, oni tu zaglądają tylko nocą, jak są głodni... Nikt nigdy niczego nie dolewa, ani nie dodaje.

‒ A może ktoś coś tu zostawił? Był tu jakiś nieproszony gość? Jakieś zwierzę? ‒ drążył.

Wszystko wchodziło w grę: animag, Zaklęcie Kameleona ‒ wszystko.

‒ Nie, panie Snape. Uszko by o tym wiedziała. Uszko słyszy wszystko. Wszystkie skrzaty ufają Uszko i opowiadają jej o wszystkim.

Podczas, gdy skrzatka popadała w coraz większy samozachwyt, Snape przewrócił oczami i bez słowa odszedł.

Nie tego oczekiwał. Nie na to liczył. Skoro skrzaty niczego nie widziały, to może należało zapytać portrety?

Z całą pewnością warto było przyjść tu i czatować w ukryciu, by się upewnić...

I Severus stał. Każdego dnia przychodził tu i tkwił tak pod osłoną zaklęć w porach przygotowywania posiłków, by mieć na oku całą tę zgraję stworów i otoczenie wokół nich.

Nic. Kompletny spokój i zwyczajny, nieakceptowalny kuchenny chaos pełen potrąceń, poszturchiwań i piskliwo-ochrypłych pokrzykiwań.

Żadnych gości. Żadnych podejrzanych fiolek. Żadnych knowań. Ich posiłek ‒ nietknięty eliksirem czy magią ‒ został teleportowany skrzacim sposobem wprost do ich pokoju.

Tak mu się przynajmniej wydawało. Spojrzał na zegarek.

Było dokładnie wpół do pierwszej.

Szybkim krokiem udał się do ich kwater, by zdjętej szokiem tak gwałtownego wtargnięcia Hermionie zadać strategiczne pytanie:

‒ O której pojawił się tu posiłek?

Ponownie spojrzał na zegarek. Oddychał ciężko. Jemu pokonanie drogi z usytuowanej w podziemiach kuchni do pokojów na drugim piętrze zajęło prawie kwadrans.

Poruszyła się niespokojnie.

‒ O co chodzi, Severusie? Czemu biegłeś? Czy coś się stało?

Wyglądała na wystraszoną.

‒ Czy chociaż raz mogłabyś bez zbędnego paplania odpowiedzieć na zadane ci pytanie? ‒ warknął opryskliwie.

Skrzywiła się.

‒ A skąd mam wiedzieć? Sądzisz, że moim jedynym zajęciem tutaj jest wpatrywanie się w zegarek, w oczekiwaniu na posiłek?

Dopiero teraz dotarł do niego absurd tego żądania. Jednak mimo to nie miał zamiaru przyznawać się do błędu.

‒ Ignorancja, Granger ‒ podniósł w górę palec ‒ zawsze była, jest i z pewnością będzie waszą słabą stroną.

‒ Naszą? ‒ zapytała, unosząc brwi.

Miała ciemne, gęste brwi, które tworzyły proste, zdecydowane linie nad niej oczami.

Oczami, które teraz mogłyby miotać pioruny.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz