31. Wszystkiego najlepszego (III)

119 15 8
                                    

   Od samego początku wydawał się być niezdarą nie wspominając już o potykaniu się o własne nogi.   Towarzyszyło mu to do dzisiaj i nie zwrócił szczególnej uwagi na to kiedy biegł i po chwili wylądował całym ciałem na kafelkach. Nie pozbawiło go to jednak dobrego humoru, bo pomimo napiętego grafiku miał wrażenie, że zdołał w miarę szybko się ze wszystkim wyrobić. Gdy stanął jednak przed gabinetem swojego ojca zabrakło mu tchu i mruknął tylko w kierunku strażników, aby zapowiedzieli jego przyjście.
   Miał wiele natręctw, które bez przerwy wprowadzały chaos w jego głowie. Dopóki strażnik nie wrócił zdążył policzyć do siedemdziesięciu dwóch. Mężczyzna nie zdążył zamknąć drzwi, za to on zdążył usłyszeć śmiech swojego młodszego brata. Pewny siebie chciał go minąć, aby wejść do środka, kiedy silną ręką zatrzymała informując go, że Król jest w tej chwili zajęty.
   Cała euforia natychmiast z niego zeszła, a mężczyzna nawet nie spojrzał w jego ciemne oczy, nie chcąc dostrzec rozczarowania.
   — Oh... — wyrwało mu się, bo nie spodziewał się nawet takiej informacji.
   Nikt by się nie spodziewał, w dniu swoich urodzin, a ojciec nawet nie znalazł chwili czasu, aby złożyć mu z tego tytułu jakiekolwiek życzenia.
   — W takim razie przyjdę trochę później. — oznajmił odchodząc już od nich tyłem.
   Wiedział, że już nie przyjdzie. Specjalnie starał się nie zaniedbać obowiązków i nawet dał radę ugadać się ze swoim nauczycielem, aby zwolnił go z treningu. Orientacyjnie spojrzał na zegar znajdujący się w holu korytarza. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a jeżeli ojciec nie chciał widzieć się z nim teraz, to może jedynie spróbować za pół godziny. Nienawidził żadnych połówek twierdząc że przynoszą pecha. Nie chciałby usłyszeć kolejnej odmowy od strażnika, bo poczułby się głupio. Poczułby się głupio, chociaż był pierwszy, był pierwszy, a pomimo to zawsze na drugim miejscu. Zawsze, a wystarczająco głupie było też to, że miał swoją komnatę z dala od nich. Zawsze, nawet gdy był w wieku swojego brata, był już z dala od nich, a on najbliżej.
   Najbliżej, chociaż to on był tym pierwszym.
   Nie chcąc pozostawać w tym blednym kole zaczął biec w kierunku swojej komnaty. Zdążył doliczyć do pięciuset dwudziestu trzech sekund, kiedy dotknął swoich drzwi. Uśmiechnął się na myśl, że liczba jest nieparzysta. Tak samo wiek, który teraz obchodził.
   Pchnął drzwi, przez które chwilę temu wychodził, kiedy poczuł znany skurcz w lewej łydce. Był jego nieodłącznym przyjacielem, szczególnie po większym wysiłku, lub dłuższym biegiu. To nie był długi bieg, jednak dla jego nogi tak. Nie szczególnie o to dbał, ale wiedział że jego niezdarność co do stawiania kroków, mogła właśnie od tego pochodzić. Mogła pochodzić, bo po tak silnych skurczach towarzyszył mu ból, a skurcze ponownie wracały. Czasami zdarzało się raz na tydzień, czasami co dwa dni i codziennie. Jednak od dawien dawna łydka bolała go w taki sposób, jakby przed chwilą ktoś przyłożył mu w nią z pięści tworząc ogromnego siniaka. Przez to utykał, przez to wywierał większy nacisk na prawą nogę, przez to nieświadomie mógł źle stawiać kroki i przez to mógł być niezdarną.
   — Już minęło sześćdziesiąt sekund... — szepnął oskarżycielsko, gdy napięcie mięśniowe nie odpuszczało.
   Bo to była granica trwania tego wszystkiego. Nauczył się kontrolować mimikę swojej twarzy, aby nikt nie zorientował się, co jest jej przyczyną. Nie chciał słuchać poraz kolejny, jak bardzo jest chorowity. Przygryzł wargę zdając sobie sprawę, jak wszystko lekceważył i wtedy wszystko odpuściło.
   Wypuścił głośno powietrze ze swoich płuc i postanowił szybko zapomnieć o zaistniałym incydencie. Podszedł do stolika kawowego, na którym były rozłożone puzzle i usiadł na podłodze, aby ułożyć zaledwie dwa do rozpoczętej układanki. Świece wciąż się paliły.
   Wszystkiego Najlepszego!
   Wszystkiego Najlepszego!
   Wszystkiego Najlepszego!
   Komnata nie była duża, a on sam nie posiadał w niej nawet swojej prywatnej łazienki. Był do tego tak przyzwyczajony, że nie przeszkadzał mu fakt, iż musi korzystać z tej znajdującej się na korytarzu. Nie przeszkadzał mu również fakt, że jego komnata znajdowała się na piętrze komnat przeznaczonych dla gości.
   Nie wiedział, czy tylko to sobie wmawiał, czy rzeczywiście było mu to obojętne. Wstał z podłogi, aby przejrzeć się w lustrze, a dokladniej żeby przyjrzeć się swoim skrzydłom.
   — Wszystkiego najlepszego... — szeptał do siebie pod nosem w kółko, dopóki jego oczy nie spotkały się z tymi w odbiciu lustra.
   Natychmiast przestał udawać, że jest szczęśliwy i odwrócił się plecami.
   Od siebie.
   Żeby nie oglądać siebie.
   — Książę, królowa wzywa ciebie do swoich komnat.
   Nie słyszał, aby tamten pukał.

Nie zapomnij o Nas (II) / YoonKookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz