12. Coś za coś

128 15 7
                                    

   — Nie mogę na ciebie patrzeć! Jak mogłeś to kurwa zrobić?!
   Bałem się. Nie wiedziałem od czego mam zacząć swoje tłumaczenia.
   — Chciałem ich ochronić, żeby wzięli tylko mnie, a nie dzieci. Nie ukrył bym ich, bo przeszukiwali cały dom i... Bałem się. Nie udałoby mi się, gdyby byli razem ze mną i...    
   Zamilkłem dostrzegając, że podchodzi  z niezadowoloną miną, jednak po chwili cofnął się plecami do mnie. Odetchnąłem myśląc, że daje mi dokończyć, to co chciałem powiedzieć. Kiedy zaczerpnąłem powietrza, żeby kontynuować dostałem czymś w głowę. Spojrzałem na podłogę, chociaż zacząłem widzieć podwójnie, doskonale dostrzegłem kawałki porcelanowego talerza, na którym wcześniej były położone owoce. Chciało mi się tak jeść, że pierwsze o czym pomyślałem, to szkoda tych jabłek. Zatoczyłem się, jednak utrzymałem równowagę. Dotknąłem czoła, szybko orientując się, że mam ranę.
   — Jeszcze narażasz mnie przychodząc tutaj!
   — Chciałeś pomóc Rimowi, więc... — zacząłem mówić słabo zrozumiale.
   Zjechałem plecami po ściance korytarzowej. Głowa strasznie bolała.
   — Rima szlak trafił i nie ma go! Jak Jiae ma być bezpieczny przy takiej ofermie?!
   — Ale Hoseok, ktoś podkablował, że tam jesteśmy i...
   — I jak to wszystko ma dalej wyglądać?! Tak samo?! Pomyśl chociaż do cholery o Jiae i jego braku dostępu do nauki przez twoją pierdoloną sytuację! Przez kolejne pięć lat chcesz żyć jak jaskiniowiec i czekać na sygnały Rima, które nie nadejdą?!
   — Chcę dla Jiae, jak najlepiej...
   I dla Jioh'a...
   Hoseok podszedł do mnie i chwytając mnie od dołu za szczękę, zmusił do wstania. Musiałem zamknąć oczy, bo czułem jak świat kręci się do góry nogami.
   — To gdzie masz zamiar teraz pójść, gdy nie masz gdzie?! Nie mam zamiaru bawić się kolejne zaklimatyzowanie i twoje głupie podchody! Masz zapewnić Jiae normalne życie, a nie w ukryciu!
   — Myślisz, że ja tego nie chcę?
   — Twój łeb sobie dużo chce, a jakoś nie widać żadnych sukcesów. — podsumował. — No, powiedz śmiało, gdzie pójdziesz, jak weźmiesz dzieci od białasów?
   Prawdę mówiąc liczyłem, że do tego czasu Rim się odezwie, a ja będę mógł zostać chociaż tydzień w Królestwie Aniołów, ale... Co jeśli nawet tygodnia nie będę miał? Co jeśli będą chcieli się szybko mnie pozbyć?
   Hoseok nie słysząc odpowiedzi wykręcił mi rękę pod nienaturalnym kątem. Krzyknąłem i zapowietrzyłem się pod wpływem bólu.
   — Nie wiem! Może wrócę tam gdzie wtedy? Będę uważał i pilnował, a jak...
   — Chyba ci mózg wypaliło, jeżeli myślisz, że ja się na to zgodzę!
   — To co mam zrobić? — spytałem wstrząśnięty.
   — Pójdziesz do zamku. Wynegocjujesz bezpieczeństwo i normalne życie Jiae oddając się w ich ręce.
  Hoseok kategorycznie zabronił mi przemieszczenia się po domu. Zostałem więc na korytarzu, a jak wzrok wrócił mi do normalności, pozbierałem kawałki porcelany, aby nie pociąć się bardziej. On poszedł na górę zostawiając mnie po chwili w całkowitej ciemności. W końcu po godzinie odszukałem po omacku dwa jabłka, a żeby nie zostawić żadnego śladu, zjadłem nawet ogryzki. Nie chciałem, żeby miał jeszcze więcej podstaw, aby mi przyłożyć, gdy wystarczająco moja obecność go do tego doprowadzała. Nie odważyłem się pójść nawet do salonu, który był dwa kroki stąd, żeby położyć się na kanapie, więc po prostu odpoczywałem na podłodze. Nie chciałem zastanawiać się zbytnio nad słowami Hoseoka, gdy byłem coraz bliżej celu, aby zobaczyć dzieci.

   ***

   — Tata? — spytał zaspany Jiae, przecierając oczy.
   Mały jeszcze spał, gdy rankiem przeszliśmy z Hoseokiem na drugą stronę. Oczywiście musiało asekurować mnie dwóch strażników, bo nie mogłem sam przemieszczać się po zamku aniołów. Jiae posłał mi szczerbaty uśmiech, po czym wybiegł z łóżka, aby się do mnie przytulić.
   — Wiedziałem, że wrócisz! — pisnął przytulając się do mnie.
   Na widok jego starej, za krótkiej aktualnie piżamki uśmiechnąłem się w duchu. Było to dla mnie dobrym wspomnieniem, chociaż już w jakimś stopniu nieosiągalnym.
   — Gdzie twój brat? — spytałem natychmiast.
   Wiedziałem prowizorycznie, że znajduje się w skrzydle szpitalnym, bo nasze przybycie zarejestrował Namjoon, który obgadywał jakąś kwestie z Hoseokiem. Możliwe, że dotyczyło coś Leerima. Nie miałem zamiaru tracić czasu, dlatego udałem się tutaj, żeby zobaczyć Jiae.
   — Pójdziemy do niego. — oznajmił.
   Musiałem go oporządzić. Nie chciałem, aby latał w samej piżamie po zamku, więc dzięki jego porannej toalecie mogłem ogarnąć również siebie. Z racji, że w pokoju który dzieliłem wczesniej z JungKookiem miałem ograniczone miejsce, to część moich starych rzeczy znajdowała się tutaj. Mogłem w spokoju się przebrać i doprowadzić do dobrego stanu. Dopiero potem dostrzegłem jak Jiae zabiera swojego węża i kieruje się do wyjścia.
   Skąd go ma?
   — Jiae, nie zdążyłeś zabrać ze sobą wtedy węża.
   Gdy przemierzaliśmy korytarz oznajmił, że Jungkook mu go dał.
   Będąc coraz bliżej skrzydła szpitalnego czułem, jak nogi mi drżą. Tęskniłem za Jiohem, a najbardziej bałem się o jego zdrowie. Bałem się tego, co zobaczę, chociaż chciałem wierzyć w to, że jest lepiej. Jiae otworzył w końcu jakieś drzwi, zachowując się jakby był u siebie. Natychmiast usłyszałem cichy płacz, który ze zmęczenia mógłby być już marudzeniem. Przy łóżeczku znalazłem się tak samo szybko jak Jiae, tyle że on się uśmiechnął, a ja nie. Mój starszy syn nie rozumiał, co się dzieje z jego bratem.
   W pomieszczeniu nie było za ciepło, a mały Jioh jak zwykle odrzucił kołderkę na bok. W nocy wstawałem do niego po kilka razy, żeby sprawdzić, czy aby na pewno niczego mu nie brakuje, a tutaj nikt nie był od dłuższego czasu. Na mój widok zatrzymał wzrok i zamilkł, jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi. Po chwili wyciągnął swoje krótkie łapki w moim kierunku żeby natychmiast go podnieść.
   Oczywiście, że się popłakałem. Odpinając go od wszystkich kabelków mówiłem czułe słowa, kierując je również do Jiae, aby nie poczuł się pominięty. Gdy uniosłem jego ciałko i przytuliłem do siebie od razu poczułem się lepiej. Nie wiedziałem co robić, zdając sobie sprawę, że jego stan nie jest lepszy.
   — Jioh, musisz pilnować swojego węża! — pisnął Jiae.
   Wcisnął w jego niestabilne rączki dużego pluszaka, który spadł prawie na podłogę. Dał jednak radę go złapać i przycisnąć do siebie w ostatniej chwili.
   Kolejne minuty były tylko dla nas. Usiedliśmy na sofie słuchając opowiadań Jiae, chociaż były chaotyczne, to chciałem zrozumieć jak najwięcej. Moje serce zabiło szybciej, gdy przypomniałem sobie o tym, że nie mamy gdzie pójść. Jedyne czego pragnąłem, to zobaczyć że dzieciom nic nie jest, ale co dalej?
   — Tata! — pisnął.
   Późno dostrzegłem, że Hoseok wszedł do pomieszczenia. Spodziewałem się tego, że zaraz zjawi się Namjoon jednak po nim nie było ani śladu.
   Hoseok przywitał się z małym promiennie. Podniósł go i okręcił się kilka razy wokół własnej osi, a w pomieszczeniu dało się usłyszeć szczęśliwy radosny pisk.
   — Lepiej nie będzie. — stwierdził na widok Jioh'a.
   Zagryzłem zęby i spuściłem głowę. Chciałem usłyszeć coś co da mi nadzieję, a nie raniące słowa. Jioh wręcz przelewał mi się w rękach, nie mając zbytnio siły na nic. Ucałowałem jego ciemną czuprynę, chcąc mu w ten sposób pokazać, że bardzo go kocham.
   — Potrzeba czasu. — powiedziałem łudząc się.
   Hoseok zapytał natomiast, czy zgadzam się z tym co wcześniej powiedział. Milczałem przez dłuższą chwilę udając, że nie wiem o czym mówi, żeby poszukać jakiegoś logicznego wytłumaczenia, ale skoro pytał o to ponownie teraz, oznaczało to, że Namjoon nie widział się z Rimem.
   — Ja jeszcze o tym nie myślałem.
   — To myśl szybciej.
   — Tutaj się nie da szybko podejmować decyzji. Ty zajmiesz się Jiae, ale Jioh nie ma nikogo.
   — Do tego czasu problem sam się rozwiąże.
   Ścisnąłem usta w wąską linię, a z oczu poszły mi pojedyncze łzy. Wiedziałem o czym mówił, a to tak strasznie bolało. Jioh nikomu nie zawinił, a wszystkim przeszkadzał. To była moja kara, za wcześniejsze zachowanie?
   — Bo u kogo nie lepiej, jak u taty? — stwierdził Namjoon z uśmiechem ładując się do pomieszczenia.
   Hoseok nie atakował mnie już żadnymi pytaniami w obecności anioła. Potem owa dwójka ulotniła się szybko, a Jiae mając spokój umysłu, że wróciłem, poszedł szukać Youbina. Zostałem sam na sam z Jiohem. Był tak spokojny, że nawet przebieranie nie zbudziło go ze snu zimowego. Oporządziłem małego, po czym położyłem się sofie mając go na klatce piersiowej. Przykryłem jego ciałko kołderką, aby nie zmarzł, chociaż śmiało mogłem uważać, że mógłbym dla niego być wystarczającym grzejnikiem. Mnie samemu się przysnęło. Tym bardziej, że gdy spytałem wcześniej Namjoona o możliwość zostania chociaż na trzy dni, on dał mi tydzień czasu. Więcej nie mógł, ze względu na swojego ojca. Pakt nie obowiązywał, więc całkowicie go rozumiałem, chociaż kiedyś miałem czuć się tutaj jak w domu... Nie wiedziałem wtedy, że byliśmy obserwowani przez okno.

Nie zapomnij o Nas (II) / YoonKookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz