Rozdział osiemdziesiąty pierwszy

452 18 0
                                    


Jason:
    Naprawdę nie byłem zaskoczony, gdy po jakiś trzech godzinach od rozpoczęcia stypy Katrina stwierdziła, że dłużej już nie tam nie wytrzyma, i zapytała, czy mogę wrócić z nią do mojego pokoju. 
   Oczywiście zgodziłem się, widząc, że dziewczyna nie znosi zbyt dobrze całej tej uroczystości. Wyglądała, jakby nie spała już od dobrych kilku dni, mimo że było zupełnie inaczej. Widocznie ulżyło jej, gdy wyprowadziłem ją z sali, zerkając jeszcze, czy jeszcze Lana nie czuje się tam najlepiej, ale ona siedziała w towarzystwie Rozell i Klary. Z widocznym zainteresowaniem słuchała słów starszej, co wywołało u mnie podobne zaskoczenie co u Rozell, która jakby nie mogła uwierzyć w to, że ktoś jest ciekawy tego, co ma do powiedzenia jej siostra.
   Wiedziałem jednak, że spokojnie mogę zostawić tutaj młodszą z sióstr, toteż skierowałem się za Katriną, która idzie przed siebie, znając drogę do swojego celu.
  Oboje milczymy, ale widzę po dziewczynie, że nie ma ochoty na rozmowę, mimo że na końcu języka mam pytanie o jej samoczucie.  Zdaję sobie jednak sprawę, że ciągłe pytanie jej o to może być dla niej męczące, więc ledwo powstrzymuję się przed zapytaniem jej o to, jak się trzyma. 
     W ciągnącej się ciszy docieramy do mojego pokoju, Katrina wchodzi pierwsza, jakby chciała ukryć się przed całym światem. Idę tuż za nią, obserwując jej zachowanie, jakby miała odreagować całe to zdarzenie.
    Tak się jednak nie dzieje, dziewczyna nie przejawia żadnych niepokojących zachowań gdy siada na łóżku, jedynie wpatruje się we mnie smutnym wzrokiem, jakby wiedziała, że nie jestem w stanie nic zaradzić na to co się stało.
- Lana tam została, prawda? - po chwili odzywa się cicho, niepewnie. 
- Tak. - odpowiadam jej. - Widziałem jak siedziała z Klarą i Rozell. 
- A Thomas? - dopytuje, jakby przypomniała sobie nagle o starszym bracie. - Kręcił się gdzieś koło Clarka, a potem twój brat zniknął mi z oczu, a po chwili Thomas również musiał wyjść...
- Więc zapewne jest gdzieś z Clarkiem. - przerywam jej, mimowolnie unosząc kąciki ust, pomimo że naprawdę staram się nie wyobrażać sobie, co też ci dwoje mogą teraz robić.
    Katrina dostrzega jednak mój uśmieszek, szturcha mnie delikatnie, wywołując mój śmiech. Szybko jednak poważnieję, widząc jej smutne spojrzenie w zielonych oczach, które stają się wyraźniejsze przy jej zbladłej twarzy. 
     Między nami znów zapada milczenie, obserwuję jak dziewczyna sięga dłońmi ku zaplecionemu na głowie warkoczowi, po chwili rozplątując go, uwalniając miedziane pasma.
    Włosy opadają jej na twarz, ale dziewczyna nie przejmuje się nimi, wyciągając do mnie dłoń, przyciągając mnie bliżej. Posłusznie łapię jej rękę, kucając przed nią. 
- Katrino? - odzywam się w końcu, nie mogąc znieść tej ciszy. 
- Chyba w końcu to przyjęłam. - odzywa się cicho, spoglądając na mnie. - To, że to wszystko naprawdę się stało, że Peter otruł Briana, że Brian zmarł, że niedawno go pochowaliśmy... 
     Urywa, w jej oczach znów zbierają się łzy, które po chwili spływają po jej twarzy. Ścieram je dłonią, następnie siadając obok niej i przyciągając na swoje kolana.
   Dziewczyna szlocha, przytulając się do mojej piersi. Naprawdę jest mi jej szkoda; tego, że musiała aż tyle wycierpieć. Nie mam jednak pojęcia co jej powiedzieć, wiem doskonale, że żadne słowa nie zdołają całkowicie pocieszyć po takie stracie.
   Obejmuję ją mocniej ramionami, pozwalając jej płakać w moje ubranie, licząc, że będzie trochę spokojniejsza, kiedy już się wypłacze. Ciszę panującą w pokoju zakłóca jedynie jej szloch, ale nie przeszkadza to mi, mam nadzieję, że wraz ze spływającymi po jej twarzy łzami chociaż w pewnym stopniu przeminie pierwsza faza żałoby.
- Dlaczego tak musiało się stać? - pyta żałośnie, wciąż szlochając, pozwalając mi wytrzeć łzy z jej twarzy. - Dlaczego musiał zginąć akurat on? Dlaczego Peter musiał zabić akurat Briana, który nic nie rozumiał z tego całego zamieszania? Dlaczego otruł Arianę, która nie zrobiła niczego złego?
- Bo Peter był szalony. - odpowiadam, znów tuląc dziewczynę do siebie. - Katrino, dobrze o tym wiesz. Wiem, że to nie jest najlepsze wyjaśnienie, ale z nim było coś nie tak, przez co wszyscy wokół niego cierpieli. Był tak bardzo zaślepiony zemstą, że nie widział tego, że krzywdzi ludzi wokół siebie. Nie potrafił być dobrym Alfą dla swojego stada, a tym bardziej nie był dobrym partnerem dla żadnej ze swoich wybranek.
    Dziewczyna nie odpowiada, i przechodzi mi przez myśl, że może nie przyjęła tego wszystkiego do świadomości, może wciąż łudziła się, że Peter nie byłby do tego zdolny. 
    Ale przecież sama widziała, co Peter wyrządził Arianie, do jakiego stanu ją doprowadził. Słyszała o tym, co stało się z Isabelle gdy w końcu za bardzo zbliżyła się do wilkołaka. Nie potrafiłaby więc przez cały ten czas choćby łudzić się, że chłopak miał w sobie choć trochę dobroci, prawda?
   Wydaje się, że nie chce ciągnąć dalej tego tematu, w milczeniu zaczyna bawić się włosami, zaplatając ich końcówki na palce. Bezmyślnie przyglądam się jej czynnościom które i tak nie prowadzą do żadnego celu.
- Nie chcę tam jechać. - odzywa się cicho, wyrywając mnie z bezmyślnego odrętwienia, przez co dopiero po chwili kojarzę, że mówi o wyjeździe do Derville. - Nie chcę zamieszkać w obcym miejscu między obcymi ludźmi, gdzie nie będę potrafiła się zaaklimatyzować. I prawdopodobnie nie będę umiała zawrzeć nowych znajomości. 
- Przecież powiedziałem ci, że coś wymyślę w tej sprawie. - odpowiadam, jednocześnie nie chcąc zdradzać co takiego wymyśliłem. 
     Katrina odrywa się ode mnie, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami. 
- Nie rozmawiałeś na ten temat z moją mamą. - stwierdza. - Na początku zakładałam, że po prostu spróbujesz przekonać ją, żebym tutaj została, ale teraz już w to wątpię.
   Uśmiecham się, widząc, że próbuje odgadnąć co takiego wymyśliłem, co zapewne jej się nie uda. 
- Nie powiesz mi prawda? - pyta, widząc moje zadowolenie. 
- Nie. - odpowiadam z jeszcze większym uśmiechem. - Możesz zacząć traktować to jako niespodziankę. 
- Niespodziankę? - powtarza zaskoczona. - Ostatnio miałam ich za dużo.
- Liczę więc, że ta ci się spodoba. - stwierdzam, całując delikatnie jej usta.
- Lanie by się tam mogło spodobać... - Katrina stwierdza po chwili, znów się do mnie tuląc. - Potrafiłaby się tam odnaleźć, znaleźć sobie znajomych... 
     Zdaję mi się, że słyszę w jej głosie lekki zawód, jakby zazdrościła czegoś młodszej. Albo po prostu wierzy w to, że Lanie naprawdę by się tam spodobało. 
- A Thomas? - pytam, starając się ją zagadać o czymś innym, byle odwrócić jej uwagę od ciążącego w niej smutku. - Sądzisz, że jemu by się podobało? 
- Przecież już ci mówiłam, że on nigdzie nie pojedzie. - odpowiada. - No chyba, że z Clarkiem przerzuconym przez ramię. 
    Nie mogę powstrzymać śmiechu, wyobrażając sobie ten obraz. Na twarzy Katriny pojawia się delikatny uśmiech wywołany moją reakcją. 
- Jeżeli mam być szczery, to naprawdę nie mogłem uwierzyć w to, że Clark zainteresował się twoim bratem. - wyznaję. -  To było według mnie nieprawdopodobne, żeby akurat Clark, który ciągle latał za kobietami, potrafił tak naprawdę znikąd przyczepić się do chłopaka, którego dopiero co poznał. Ba, już samo to, że lata właśnie za chłopakiem jest dla mnie zaskoczeniem. 
- Ja jakoś nie byłam zaskoczona. - stwierdza. - Znaczy, Thomas zadawał się z dziewczynami, kiedyś nawet z jedną się spotykał, ale parę lat temu miał takiego przyjaciela, którego traktował... Inaczej. Nigdy nie przyznał mi się, że czuje coś więcej wobec niego, ale można było zobaczyć to w sposobie jak o nim mówił. 
- Może to uczucie nie było odwzajemnione? - sugeruję, bo to jedyna opcja która przychodzi mi do głowy. 
- Może. - przyznaje dziewczyna, na chwilę zamyślając się. - W każdym razie, poradziłam Thomasowi, że powinien trzymać Clarka blisko siebie, jeśli chce, by coś z tego wyszło.
- A jaką bliskość miałaś na myśli? - pytam, patrząc na nią. Katrina przewraca oczami, szturchając mnie. Cicho się śmieję, podejrzewam jednak, że Clark nie potrafiłby się powstrzymać i zapewne już dawno dobrał się do Thomasa. A z resztą, skądś te malinki na szyi chłopaka musiały się wziąć.
- Może i masz rację - odzywam się po chwili. - Znasz przecież swojego brata o wiele lepiej niż ja, wiesz jak może się zachować. Ale ja za to znam Clarka, i wiem, że to co czuje do Thomasa musiałoby się wziąć tak naprawdę znikąd. 
- Zaskoczył cię. - stwierdza Katrina. 
- Jasne, że tak. - potwierdzam. - Przez tyle lat obserwowałem jego uganianie się za kobietami, flirtowanie z nimi, zabawianie się z nimi choćby tylko na jedną noc. I nigdy z żadną nie utrzymywał dłuższego kontaktu... Nie chciałbym, żeby spotkało to również Thomasa, bo wywołałoby to taką falę nieporozumień, konfliktów i niezręcznych sytuacji, że skutki ciągnęłyby się jeszcze przez parę pokoleń do przodu.
   Katrina śmieje się, słysząc moje pesymistyczne przypuszczenia. 
- Myślisz, że Thomas pozwoliłby na to? - pyta po chwili. - Jeśli naprawdę zależy mu na Clarku, nie będzie potrafił z niego zrezygnować. Już on o to zadba, żeby ich relacja rozwinęła się w odpowiednią stronę. A jeśli nawet, z jakiegoś powodu im się nie uda... Cóż, Thomas nie należy do osób, które potrafią długo rozpaczać i wspominać dawną relację.
    Po usłyszeniu słów dziewczyny dochodzę do wniosku, że lepiej dla Clarka będzie, jeśli porządnie zastanowi się nad tym, co czuje do Thomasa. Jeśli jednak po jakimś czasie rzuci go, prawdopodobnie źle się to dla niego skończy. Albo w końcu dostanie to, na co zasłużył.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz