Rozdział pięćdziesiąty ósmy

900 30 4
                                    

Rozell:
Oddaliłam się od Clarka i Thomasa, pozostawiając ich samych sobie. Clark zaczyna mi już działać na nerwy, mimo że na początku naszej znajomości wprost z nim flirtowałam.
Ale ta sytuacja naprawdę nie była moją winą. Z mojej naprawdę wyglądało to tak, jakby dopiero co powiedzieli Katrinie o przypuszczalnym zabójstwie jej przyjaciółki. Chciałam jej to po prostu wyjaśnić, żeby nie obwiniała mnie o to, po zapewne Clark by tak robił.
~ Po prostu próbowałaś oddalić od siebie winę. - stwierdza Lymon, podążając za mną. ~ Znam cię przecież dość dobrze, by wiedzieć, że nie próbowałaś jej w żaden sposób pocieszyć.
Nie zaprzeczam, wiedząc, że tygrys ma rację. Nie przyznam się jednak do tego przy wszystkich, bo to by było powyżej mojej godności. Wystarczy, że wie o tym tylko mój dajmon.
Swoją drogą, ciekawe co się stało z Eliną. Dziewczyna była z Thomasem, mogę się założyć, że gdy pojawiłam się pod tamtym pokojem jeszcze rzuciła mi się w oczy. Jednak przez dyskusję z Clarkiem chyba wszyscy o niej zapomnieliśmy.
~ Nie powiesz mi chyba, że naprawdę się tym interesujesz? - kpi ze mnie Lymon.
I niestety ma rację, bo średnio mnie to obchodzi. To nie na mojej głowie było pilnowanie jej. A skoro Clark i jego ojciec nie mają nic przeciwko temu, by obca czarownica kręciła się po ich domu, to ja nie mam tu nic do gadania.
Po dłuższej chwili udaje mi się znaleźć pokoje w których pozwolono nam zamieszkać. Przez chwilę waham się przed otworzeniem drzwi. Rodzice zapewne już zauważyli moją nieobecność, i zastanawiają się gdzie też podziała się ich młodsza, nieusłuchana córka. Jestem ciekawa czy Klara wygadała się czymś na temat naszej wycieczki na tereny Petera. Znając ją, to zapewne już zdążyła nagadać na mnie rodzicom, jak to chciałam się wykazać heroizmem i ruszyć wprost na naszego wroga.
Lymon ociera się o moją nogę, chcąc dodać mi odwagi. Pod wpływem chwili decyduję się otworzyć drzwi, chcąc mieć to już za sobą.
Cała trójka spogląda na mnie, gdy pojawiam się w środku. Klara rozsiadła się na fotelu, spogląda na mnie z drwiącym uśmieszkiem. Rodzice patrzą na mnie z zaskoczeniem, czyżby serio nie zauważyli mojej obecności?
-Rozell? - mama zwraca się do mnie, jednak po chwili spogląda na Klarę. Zaraz potem jej wzrok znów wraca do mojej osoby. - Gdzie ty byłaś? Klara twierdziła, że nie widziała cię, gdy to się zaczęło - mówi, wskazując ręką w stronę okna, więc zapewne chodzi jej o nagły poranek mimo nieodpowiedniego czasu.
- Ja... Byłam po pomoc dla brata Katriny. - decyduję się powiedzieć prawdę, bo wiem, że kłamanie nic nie da.
- Pomoc dla jej brata? - powtarza tata. - Masz na myśli, że pojechałaś na tereny Talera?
Kiwam głową, przytakując.
- Sama? - pyta mama, a na jej twarzy pojawia się zaniepokojenie. Zawsze troszczyła się o nas z lekką przesadą.
- Oczywiście, że nie. - odpowiadam. - Byli ze mną Thomas i Clark.
Mamę chyba nie przekonują moje słowa, bo jej mina przedstawia lekkie przerażenie.
- Czemu to zrobiliście? - pyta. - Coś mogło wam się stać! Rozell, toczymy z nimi wojnę, to nie jest odpowiednia pora by szwędać się po lasach!
Zabawne, że rozumie moje zamiłowanie do wędrówek, mimo że zwykle mnie o nie potem ochrzania. Ostatnimi czasy jedynie słyszę od niej uwagi, że nie powinnam tak postępować.
- Twoja lekkomyślność może sprawić, że coś ci się stanie. - stwierdza mama. - Rozell, nie możesz ciągle pakować się w kłopoty.
Spoglądam na tatę, oczekując od niego pomocy. Ten jednak nic nie mówi, pokazując w ten sposób, że zgadza się z żoną.
- Rozell, wierzymy, że chciałaś pomóc, ale nie powinnaś zachowywać się w ten sposób. - zaczyna o wiele spokojniej od mamy. - Mimo wszystko w pierwszej kolejności powinnaś myśleć o własnym bezpieczeństwie, a nie o pomocy innym.
~ To ty w ogóle kierujesz się chęcią pomocy? - słyszę uwagę Lymona, który usiadł tuż przy moich nogach. I muszę przyznać mu rację, bo kieruje mną chęć przygody, aniżeli potrzeba pomocy innym. Rodzice jednak postrzegają to zupełnie inaczej, nie dostrzegając moich prawdziwych motywów, albo nie dopuszczając ich do swoich świadomości.
- Dlaczego w ogóle zdecydowaliście się tam jechać? - pyta tata, trochę odchodząc od tematu. - Nikt nie wierzył w to, że uda się znaleźć lek?
- Nie wiem. - stwierdzam, mimo że brzmi to jak wykręcanie się od odpowiedzi. - Nie znaleźliśmy niczego w bibliotece, a Clark zarzekał się, że zna jakąś czarownicę, która może pomóc chłopcu. W sumie i tak to nic nie dało, bo i tak zmarł zanim udało nam się wrócić...
- Co?! - krzyk mamy przerywa końcówkę mojej wypowiedzi, a jej głos trochę łagodnieje- Dlaczego od razu nie powiedziałaś, że syn Agnes zmarł? Biedna, musi być załamana... Gdzie ona jest? Potrzebuje wsparcia.
- Nie wiem. - odpowiadam, chcąc przypomnieć sobie, czy na pewno nie widziałam dziś matki Katriny. - Gdy pojawiłam się pod tamtym pokojem, już jej nie było, zostali mam tylko Jason, Katrina i jej siostra...
- Idę jej poszukać. - stwierdza kobieta, po czym wstaje i kieruje się do drzwi. Przed wyjściem jednak znów zwraca się do mnie. - Ale nie myśl, że ujdzie ci to płazem. Jeszcze o tym z tobą porozmawiamy.
Po tych słowach wychodzi. Tata wzdycha, jakby nie chciał by doszło do tej wymiany zdań.
- Ale nic ci się nie stało? - pyta.
Kręcę głową, zaprzeczając. Tata zawsze był bardziej wyrozumiały w kwestii moich wędrówek niż mama. Ale nie oznacza to, że je popiera. Nigdy nie robił mi jednak długich wywodów, że niby zachowuję się nieodpowiedzialnie.
Dajmona ojca porusza się w zagięciu jego rękawa tuż przy nadgarstku. Nie poświęcam jej wiele uwagi, bardzo dobrze znając wygląd i zachowanie niedużej wężycy.
- Jesteś głodna? - pyta. - Miałem właśnie iść pytać o śniadanie. Przyniosę ci coś, dobrze? Klara, a ty?
-Nie jestem głodna - odpowiada moja siostra.
Tata wychodzi załatwić śniadanie, a ja siadam z ciężkim westchnięciem na łóżku. Dopiero teraz poczułam jak bardzo wymęczyła mnie ta wyprawa. Z chęcią wzięłabym teraz kąpiel, ale wygłodniały żołądek postanowił przypomnieć o sobie pierwszy, wydając nieludzkie dźwięki. Mam nadzieję, że to śniadanie będzie niedługo.
-Naprawdę wam się nie udało? - pyta Klara.
Przez chwilę nie kontaktuję o co mnie pyta, dopiero po chwili rozumiem jej wypowiedź. Kręcę przecząco głową, licząc, że zrozumie. Mina Klary świadczy jednak o tym, że chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej.
- Przyjechaliśmy z czarownicą - odpowiadam, nie wdając się w szczegóły tego, jak udało nam się ją z tamtąd wyprowadzić. - Ale brat Katriny i Thomasa nie żył już, gdy wróciliśmy na zamek.
-Oh... - Klara wydaje z siebie jęk. - Nie wiedziałam, że mu się pogorszyło. Wiesz, nikt nie spędził tam całej nocy.
Oczywiście, że nie. Jeżeli czegoś nie dotyczy mojej siostry, to za bardzo ją to nie interesuje. Dopiero gdy wydarzy się coś zaskakującego, Klara poświęca temu swoją uwagę. Prawdę mówiąc, moja siostra ma w nosie co dzieje się z innymi, nie przejmuje się ich losem. Interesuje ją coś jedynie wtedy, gdy ma to jej przynieść jakieś korzyści.
Nie odzywam się jednak, nie mając ochoty kontynuować tej rozmowy. Lymon kładzie głowę na moich kolanach, wyraźnie czuję też i jego zmęczenie.
~ Rozell, idź spać. - Radzi mi dajmon. Nie odpowiadam mu, tarmosząc jego białą sierść. Kot pomrukuje z zadowolenia, a ja mam nadzieję, że w ten sposób go zdekoncentruję.
~Nawet na to nie licz. - Lymon próbuje zmusić mnie do położenia się, jednak ja mu się nie daję, i przez chwilę się siłujemy. Jest ode mnie jednak silniejszy, i już po chwili zostaję zmuszona do położenia się. Wzdycham, czując, że przegrałam. Odczuwam również wyraźne zadowolenie Lymona, który tuż po chwili wpycha się obok mnie.
-Ej! - wołam do niego. - A śniadanie?!
~Zjesz potem. - odpowiada mi.
Potem... Potem to już będzie za późno.
Jednak miękka poduszka na której leżę jest tak przyjemna, że nie potrafię się z niej podnieść. Lymon układa swój łeb na moim biodrze, cicho pomrukując. Przymykam oczy, obiecując sobie, że to tylko pięć minut. Doskonale jednak wiem, że to nie będzie tylko krótka drzemka.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz