Rozdział pięćdziesiąty drugi

1.1K 47 3
                                    

Thomas:
-Co się stało? - pyta Katrina,  patrząc się na oddalającą się mamę.
-Cóż... Król zaproponował, że mogą wypić razem herbatę i porozmawiać. - odpowiadam. Widzę niezrozumienie na jej twarzy, więc dodaje. - Wątpię, żeby to coś pomogło, ale może uspokoi jej pierwszą falę rozpaczy.
Katrina kiwa głową, rozumiejąc o co mi chodzi. Ja tymczasem spoglądam na najmłodszą siostrę. Lana już nie płacze, jednak wciąż jest zrozpaczona. Czuję dokładnie samo co ona. Pustkę i smutek. Oraz w pewien sposób zawód, że nie udało mi się sprowadzić pomocy na czas.
-Zmarł... - odzywa się Clark. - Przecież miał się męczyć z tą chorobą co najmniej kilka dni. Ojciec sam tak mówił, prawda Jason?
-A jakie to ma teraz znaczenie? - pyta Jason, wciąż tuląc do siebie  moją siostrę.

Katrina:
Trochę się uspokoiłam, jednak obecny stan rzeczy nadal do mnie nie dociera. Nadal nie mogę zaakceptować tego, że Brian zmarł. Peter go otruł. Mogę śmiało rzec, że go zamordował.
Kiedy tylko o tym myślę, w oczach znów zbierają mi się łzy, ale bardzo się staram by już więcej nie płakać. Jestem również wściekła na Petera, że dopuścił się zamordowania dziecka. Chociaż, czego można było się spodziewać po tym, jak zabił Arianę?
-Może był podtruty czymś jeszcze? - sugeruje Elina. - Czymś, co nie dało się wykryć? Sama pietrunka nie wywołałaby śmierci w tak krótkim czasie.
-Bez względu na to, czym został otruty, nie udało nam się go uratować. - stwierdza Clark. - Przepraszam Katrino. 
-Przecież to nie twoja wina. - mówię.

Clark:
Pomimo słów dziewczyny i tak czuję, że ją zawiodłem. Najpierw doprowadziłem do tego, że Ami otruła bardziej Arianę. Do tej pory nie wybaczyłem sobie tego, że moja siostra zmarła tylko dlatego,  że odrzuciłem uczucia czarownicy. Ami naprawdę była głupia, skoro sądziła, że może się nam udać. Ale za to, zemściła się w iście szatańskim stylu. Bo przecież Ariana mogła wyzdrowieć, tak w każdym razie powiedziała mi ta zadufana w sobie wiedźma.
Naprawdę wierzyłem, że uda nam się uratować Briana. W pewien sposób liczyłem na to, że poprzez sprowadzenie dla niego pomocy ugaszę swoje poczucie winy. Sądziłem, że w pewnym sensie zostanie mi wybaczone to co zrobiłem wcześniej. Jednak stało się inaczej.
Na korytarzu zjawia się Rozell. Spogląda na zasmucone twarze pozostałych, ale chyba nawet  nie domyśla się co się stało.
-Katrino, więc już wiesz. - zaczyna dziewczyna, zwracając na siebie uwagę. - Naprawdę nie chciałam do niej iść, nie znałam wioski, a Vanessa pomyliła mnie z tobą. To co się stało... To nie jest moja wina, skąd mogłam wiedzieć, że pójdzie do niej... Jednak mimo to, cię przepraszam Katrino.
Niech to szlag.
-Co? - pyta zaskoczona Katrina. - O czym ty mówisz?
Rozell jest zdezorientowana, spogląda na mnie i Thomasa. Ja patrzę na nią wściekle, naprawdę, nie miała lepszego momentu, by przyjść, i to wypalić prosto z mostu. Thomas chowa twarz w dłoniach, chyba się załamując. Rozell zdążyła się zorientować, że to nie o to chodzi, bo patrzy na nas trochę przerażona.
-Przypadkiem trafiłam do domu Vanessy, a ona pomyliła mnie z tobą. - mimo to kontynuuje. To jak droga na szubienicę, dziewczyno. - Potem pojawili się u niej Thomas z Clarkiem, a gdy Peter oddalił się od je domu, Vanessa wyprowadziła nas wyjściem przez płot. Jednak... Gdy już odjeżdżaliśmy, Peter prawdopodobnie ją dopadł...
Spoglądam na Katrinę. Po jej policzkach znów zaczynają spływać łzy. Przez chwilę jakby nie docierało do niej to, co powiedziała Rozell, jednak z czasem dostrzegam w jej oczach zrozumienie jej słów.
-Nie... Nie... Nie! - woła Katrina, nie dopuszczając do siebie, że jej przyjaciółka nie żyje. -To nie może być prawda!

Katrina:
Czuję się osłabiona, kolana się pode mną uginają, i już mam opaść na podłogę,jednak ochraniają mnie przed tym ramiona Jasona, który obejmuje mnie i z łatwością podnoszą. Obejmuje jego szyję ramionami i przytulam się do niego, nadal nie pojmując tego co powiedziała rudowłosa dziewczyna.
To nie jest możliwe. Vanessie nie mogło się nic stać. Jednak gdy tylko o tym pomyślę, w oczach znów czuje łzy, które spływają po policzkach. To nie może być prawda.
-Clark, przecież mieliście jej w to nie mieszać. - Jason zwraca się do brata.
-Ale... -odzywa się Clark.
-To nie jego wina, tylko moja. - przerywa mu Rozell. - Naprawdę nie wiedziałam dokąd uciec, ciągnęłam Elinę ze sobą, nie wiedząc dokąd biegnę. Zatrzymałam się pod obcym domem, a pomocy udzieliła mi obca dziewczyna, która wzięła mnie za Katrinę. Uznałam, że skoro ją zna, to może nam pomóc. Nie przypuszczałam, że dotrze do niej... I ją zabije.
Te wyjaśnienia wcale mnie nie uspokajają. Nadal płaczę, wtulając się w Jasona. Śmierć Briana była nagła, wywołała otruciem,  które miałam nadzieję, że da się wyleczyć. Bo tak myślał każdy. Ale zamordowanie Vanessy... To dla mnie cios poniżej pasa, zaskakujące zakończenie tego, co działo się do tej pory.
-Katrina, już spokojnie... - słyszę przy uchu szept Jasona. Mimo wszystko nadal szlocham, nie mogąc również powstrzymać łez.
Czuję, że mam na sumieniu Vanessę. Gdybym nie pomogła wtedy Arianie, to nie musiałabym jej ukrywać u przyjaciółki. Peter nie otrułby mojego brata. Nie zabiłby jej. To wszystko moja wina, bo to ja to zaczęłam.
-To moja wina. - odzywam się, mimo że nie wszyscy z początku słuchają moich słów. - To przeze mnie. Gdybym wtedy nie znalazła Ariany w piwnicach, Peter nie mściłby się na mnie za moją zdradę. Nie karałby mojego rodzeństwa, nie otrułby Briana, nie zabiłby Vanessy. To wyłącznie moja wina.
-Nie mów tak. - prosi Jason.
-Katrino, jeżeli już chcesz kogoś obwiniać, to obwiniają swojego, pożal się boże, przeznaczonego. - stwiedza Clark. - To on to wszystko zaczął. I w dodatku ewidentnie ma coś z głową, bo nikt normalny nawet nie wpadłby na coś takiego.
Nie odpowiadam. Mimo wszystko wiem, że Clark ma rację. Jednak podświadomie coś mi mówi, że to moje postępowanie zmusiło do tego Petera.
-Nie myśl o tym. - odzywa się Jason. Jedną ręką przeciera łzy na moich policzkach, by następnie złożyć na jednym pocałunek. Jego spojrzenie kieruje się na moją siostrę. Ja również patrzę na Lanę, która wcale nie wygląda najlepiej. - Lana, chodź. Musicie odpocząć.
Przez chwilę chce coś powiedzieć, ale rezygnuje. Jestem zmęczona. To o wiele za dużo dla mnie.
Chłopak rusza korytarzem, prowadząc za sobą Lanę, i niosąc mnie na rękach. Teraz chyba trzeba się jedynie modlić o koniec tej wojny.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz