Rozdział osiemdziesiąty drugi

364 13 0
                                    

Clark:

     Czuję, jak usta Thomasa wyginają się w uśmiech, ale nie przerywam całowania go. Za każdym razem kiedy nasze wargi spotykają się czuję się jak uzależniony, któremu dano dostęp do narkotyku. Jakbym był na głodzie, ale tym razem to nie krew Thomasa łagodzi moje potrzeby, tylko jego usta, od których nie mam zamiaru się odrywać. 
    Ale prędzej czy później muszę się odsunąć, mimo że bardzo tego nie chcę. Chłopak przede mną nadal się uśmiecha, co doprowadza mnie do podobnej reakcji, mimo że nie mam żadnego powodu do radości.
   Od mojej ostatniej kłótni z ojcem minęły trzy dni, w ciągu których unikałem kontaktu z nim jak ognia. Oczywiście nie powiedziałem o tym nikomu, a w szczególności Thomasowi, nie chcąc dokładać mu zmartwień. Jeszcze by tego brakowało, żeby zaczął się przejmować tym, co o naszej relacji sądzi mój ojciec.
    Jakoś nie zamierzam w żadnym stopniu iść ojcu na rękę i odczepić się od Thomasa. Szczerze jestem zainteresowany chłopakiem, i pomimo że znamy się naprawdę krótko, to wierzę, że ta relacja może rozwinąć się w coś dobrego, poważniejszego.
    I zapewne Thomas uważa podobnie, bo to w jaki sposób ponownie przyciąga mnie do pocałunku może świadczyć tylko o jednym; jakby już do końca życia miał całować tylko moje usta, nie próbując zasmakować innych.
    Oddaję pieszczotę, zdając sobie sprawę, że gdyby tak było naprawdę, jestem gotów się na to zgodzić, nawet bez zastanowienia. I chociaż jest to dość szybkie i pochopne oświadczenie, to czuję, że mógłbym na to przystać, choćby od razu. 
      Wilkołak odsuwa się ode mnie z niechęcią, którą dostrzegam w jego oczach i zaczerwienionych od pocałunków ustach. Jednak natychmiast się uśmiecha jakby chciał mi przekazać, że właśnie tego chce, właśnie tego potrzebuje.
    Również staram się uśmiechnąć, ale pomimo tego, jak bardzo nie chcę o tym myśleć, wciąż ciążą mi słowa ojca wypowiedziane na temat naszej relacji. Ale naprawdę nie chcę o tym teraz myśleć. W tym momencie bardziej liczy się dla mnie to, jak ramiona Thomasa obejmują moje biodra, przyciągając mnie jeszcze bliżej, mimo że prawie jest to niemożliwe, nie pozostawiając pomiędzy naszymi ciałami żadnej pustej przestrzeni. Na jego ustach wciąż widzę uśmiech, a po chwili czuję, jak jego wargi lądują na mojej szyi, całując i ssąc.
    Delikatnie wzdycham, czując jak skóra mojej szyi jest drażniona przez nos i usta Thomasa. Wilkołaki i ich potrzeba oznaczenia partnera swoim zapachem. Nie potrafią się przed tym powstrzymać, choćby na chwilę.
    Gdyby rany na mojej skórze nie goiły się w tak krótkim czasie po ich wykonaniu, zapewne chodziłbym z pooznaczaną na czerwono skórą.  Potrafię nawet wyobrazić sobie, że doprowadziłoby to ojca go granic cierpliwości, gdyby wiedział kto przyczynił się do ich powstania.
    Przez moment czuję zadowolenie na myśl, że mogłoby to wkurzyć ojca, ale potem uświadamiam sobie, że on i tak patrzył by na mnie jak na dziwaka, i tak naprawdę nic więcej by to nie dało, w żaden sposób by go to bardziej nie poruszyło. 
    Thomas odrywa się od mojej szyi, jakby wyczuwając zmianę w moim nastroju. 
- Clark? - odzywa się, widząc moją minę kładąc się obok i patrząc na mnie tymi swoimi oczyma, o odcieniu pomiędzy brązem a zielenią. Dopiero z bliska widać w nich zielone przebłyski, z większej odległości wydawały mi się brązowe. - Naprawdę sądzisz, że twój ojciec mówił poważnie? O tym co sądzi o... O nas?
     O nas. Brzmi to dla mnie jednocześnie zaskakująco, jak i wspaniale. Nawet jeżeli sami nie wiemy, co tak naprawdę jest pomiędzy nami, zawsze mogę trzymać się nadziei, że coś z tego wyjdzie, coś poważnego, co nie skończy się problemami.
- Nie byłbym zaskoczony. - odpowiadam z goryczą, nie dając nadziei dojść do przewagi. - Już nawet nie jestem pewien, czy on naprawdę uważa, że to coś złego, czy po prostu jest uprzedzony do mnie. Jakby już od razu wiedział, że wszystko w co się wplączę, skończy się tragicznie.
- Ale... Twój ojciec nawet mnie nie zna. - stwierdza zaskoczony. - Nie może od razu zakładać, że coś pójdzie nie tak, nie wiedząc, co ja czuję do ciebie…
- Czujesz coś do mnie? - powtarzam, trochę zaskoczony, ale starając się tego nie okazać. Thomas uzmysławia sobie co powiedział, mruga kilkakrotnie, po czym spuszcza wzrok. Uśmiecham się z zadowoleniem, widząc jego reakcję. Zbliżam swoje usta do jego ucha, mówiąc cicho. - Czy mam więc liczyć na jakąś specjalną deklarację twojej sympatii? 
- Clark... - chłopak unika mojego wzroku, próbując mnie uciszyć.
  Nadal się uśmiecham z zadowoleniem, zaczynając obdarowywać jego skórę delikatnymi całusami, zaczynając od policzka, idąc w dół szczęki i szyi. Z ust Thomasa uchodzą ciche westchnienia, co daje mi pewną satysfakcję, wiedzę o tym, jak to na niego działa.
   Nagle czuję jak dłonie Thomasa odsuwają mnie od jego skóry, a po chwili wilkołak łączy razem nasze usta, co przyjmuję z jeszcze większym zadowoleniem. Natychmiast oddaję pocałunek, poruszając wargami, współgrając z tymi należącymi do Thomasa.
   I  zapewne coś w tym musi być, może czujemy do siebie jakąś nić sympatii, bo nie wyobrażam sobie, że Thomas mógłby całować w ten sposób zwykłego przyjaciela. Nie chcę nawet wyobrażać sobie, że mógłby całować tak kogoś innego poza mną, myśląc o tym obejmuję jego biodra, nie chcąc by uciekł ode mnie.
   Rozlega się pukanie do drzwi, sprawiając, że oboje odrywamy się od siebie unosząc głowy i spoglądając w ich stronę. Mam ochotę zlekceważyć dźwięk i wrócić do przyjemniejszego zajęcia, jakim jest całowanie Thomasa, ale gdy próbuję to zrobić, ten nie daje się całować, a spojrzenie jakie mi rzuca, wyraźnie świadczy o tym, że sądzi inaczej.
- A jeśli to coś ważnego? - odzywa się patrząc na mnie poważnym wzrokiem. 
    Nawet nie muszę się starać, by wyobrazić sobie, o jakich ważniejszych rzeczach mógł pomyśleć Thomas, mimo że tak naprawdę oboje wiemy, że tutaj jego rodzinie nic nie grozi. 
    A mimo to wstaję, starając się nie nastawiać na najgorsze opcje. Jednak gdy otwieram drzwi, a za nimi widzę swojego ojca, wiem już, że z jakiegokolwiek powodu pojawił się tutaj, skończy się to kolejną kłótnią.
    Mam ochotę zamknąć drzwi z powrotem, ale przeszkadza mi w tym ręka ojca, przytrzymująca je. 
- Clark. - ojciec odzywa się pierwszy. - Nie przyszedłem się tutaj z tobą kłócić. 
- Tak? - pytam z ironią. - Więc może przyszedłeś, aby przeprosić za to, co powiedziałeś. 
      I chociaż naprawdę nie chcę się denerwować, w jednej chwili to wszystko do mnie wraca, i znów czuję się zawiedziony jego postawą, tym, co może o mnie sądzić. 
- Nie zamierzam tego zrobić. - przyznaje szczerze, wzdychając. Na moment wzrok ojca unosi się ponad moje ramię, w głąb sypialni, jakby oczekując kogoś zobaczyć. Doskonale wiem o kogo mu chodzi, i zmieniam pozycję, zastawiając przejście, jednocześnie błagając o to, by Tom nie wtrącił się do tego.
- Więc po co tu przyszedłeś? - pytam, mając ochotę zatrzasnąć drzwi, albo wypchnąć ojca na korytarz, byle tylko Thomas nie musiał tego słyszeć. 
- Chcę z tobą porozmawiać. - stwierdza. - O tym. 
- O czym konkretnie? - pytam. - O tym, co sądzisz o moim zainteresowaniu Thomasem, czy o tym, że jestem, jak to ująłeś, nienormalny?
- O czym konkretnie? - pytam. - O tym, co sądzisz o moim zainteresowaniu Thomasem, czy o tym, że jestem, jak to ująłeś, nienormalny? 
- Czy ty w ogóle wiesz, co ty robisz? - pyta, patrząc na mnie. - Widzę, że traktujesz go inaczej niż swoje dawne kochanki, a akurat po tobie się tego nie spodziewałem. 
- Nie spodziewałeś się, że jestem zdolny do okazywania komuś uczuć? - pytam, trochę poirytowany. 
- Clark. - ojciec patrzy na mnie jakby z politowaniem. - Przecież wy się ledwo znacie. Naprawdę nie wierzę ci, że potrafisz przyznać po tak krótkim czasie, że coś do niego czujesz.
    Prycham. Jakby na to nie patrzeć, Jason i Katrina również nie znają się długo ale w ich przypadku ojciec nie prawił im kazania, że dziewczyna tak szybko zaszła w ciążę. 
    Ale czemu ja się w ogóle dziwię, Jason zawsze potrafił uniknąć poważniejszych pretensji, nawet gdy zrobił coś naprawdę niegodnego. Wliczając w to zerwanie wieloletnich zaręczyn dla dopiero co poznanej dziewczyny.
- I przez to od razu sądzisz, że może się to skończyć tragicznie? - pytam, zachowując resztki spokoju. - Czyli wychodzi na to, że nie potrafisz mi zaufać, uwierzyć w to, że potrafiłbym stworzyć z Thomasem szczęśliwy związek. 
- Uszczęśliwiłby cię taki związek? - powtarza ojciec.
- A dlaczego by nie? - odparuję. - Wydawało mi się, że jeszcze niedawno sam twierdziłeś, że obojętne by ci było, gdybym zakochał się nawet w człowieku.
- Tak, ale miałem na myśli normalny związek z kobietą, a nie jakieś uwodzenie mężczyzn.
- Więc może przyjmiesz w końcu do wiadomości, że moja relacja z Thomasem również może przekształcić się w coś dobrego, co nie zakończy się klęską? - pytam, czując jak coraz bardziej ponoszą mnie nerwy, podczas gdy stojący przede mną ojciec wciąż jeszcze zachowuje spokój.
- Naprawdę w to wierzysz? - dziwi się ojciec. - Nawet jeśli zaakceptowałbym twój wybór, to patrząc na twoje poprzednie związki, podejrzewałbym, że sam doprowadziłbyś do jakiegoś nieszczęścia. Tak samo, jak sprowadziłeś je na swoją matkę i siostrę. 
    Otwieram usta w szoku, milknąc. W jedną sekundę jednak otrząsam się, nie chcąc pokazać ojcu, jak bardzo dotknęły mnie jego słowa. To się robi coraz bardziej pokręcone. Wcześniej ojciec wybaczył mi, za to, że podejrzewał mnie o sprowadzenie tutaj morderców matki, a teraz ponownie mnie o to oskarża. 
      Ale naprawdę staram się nie pokazać po sobie, jak bardzo dotknęły mnie słowa ojca. Już mam ochotę w jakikolwiek sposób mu odpowiedzieć, byle tylko nie załamać się przy nim, gdy nagle czuję, jak ciepłe ramiona obejmują mnie od tyłu, a szorstkie wargi składają pocałunek na moim policzku. 
- Wasza wysokość. - Thomas wita się z moim ojcem, który patrzy się na jego poczynania z zaskoczeniem i jakby obrzydzeniem. 
    Chłopak jednak albo tego nie dostrzega, albo nic sobie z tego nie robi, bo czuję, jak jego ucisk zacieśnia się.
   Momentalnie zapada cisza, w której ojciec obserwuje nas, mierząc nas wzrokiem. Thomas nic nie mówi, ale czuję w jego postawie, że gdyby kłótnia znów się rozpoczęła, byłby gotowy stanąć w mojej obronie. 
    Ale tak się nie dzieje, ku mojemu zaskoczeniu ojciec jedynie prycha, po czym odchodzi bez oglądania się za siebie. Patrzę za nim, wciąż nie wierząc, że tak łatwo odpuścił sobie.
- Clark. - Thomas zwraca na siebie moją uwagę. - Chodź do środka. 
    Posłusznie wracam do pokoju, nawet na moment nie puszczając dłoni wilkołaka. 
- Przepraszam, że musiałeś tego wszystkiego słuchać. - odzywam się, przypominając sobie, że Tom słyszał wszystko od początku.
- Przynajmniej wiem, jak to wygląda naprawdę. - stwierdza Thomas, całując moją dłoń. - Chociaż zaczynam się już mieszać w tym co twój ojciec sądzi o morderstwie twojej matki.
- Jemu samemu chyba zaczynają się mieszać fakty na ten temat. - prycham, starając się nie myśleć o tym, że naprawdę wierzyłem w szczere przeprosiny ojca za podejrzenia wobec  mnie.
- Clark. - wilkołak przyciąga mnie bliżej, po chwili obejmując moją twarz i całując w czoło. -  Nie zostawię cię z tym samego. Jestem po twojej stronie, choćby nie wiadomo jak miałoby się to potoczyć czy skończyć. Masz moje wsparcie. 
    Uśmiecham się słabo, wiedząc, że choć raz jest ktoś, kto mnie wspiera, a przez tą myśl czuję rozchodzące się dziwne ciepło w piersi.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz