Rozdział czterdziesty drugi

2.1K 108 2
                                    

Rozell:
Trzy dni po nieszczęsnej kłótni o moje pochodzenie, wszyscy oczekują wizyty mojego ojca. Do tego czasu Jason jeszcze parę razy dyskutował ze mną na temat moich poczynań, jednak na szczęście wczoraj odpuścił. W pewnym stopniu przyczyniła się do tego ta Katrina, która namówiła chłopaka by mi odpuścił. Nie miałam okazji jeszcze z nią porozmawiać sam na sam, jednak coś mi mówi że za bardzo się nie polubimy.
Wszyscy są obecni na dziedzińcu, przygotowani na przyjazd ojca. Jack ostrzegł mnie przed tym, że na pewno ojciec wyrazić swoje zdanie w związku z moim zachowaniem. Już się boję... Zapewne skończy się jedynie na kolejnym ochrzanie...
Po chwili na na dziedziniec wjeżdża powóz zaprzęgnięty w dwa konie. Powóz zatrzymuje się, po czym wysiada z niego mój ojciec. Mężczyzna o rudawych włosach i zaroście pzez moment rozgląda się wokół, po czym jego wzrok spoczywa na mnie. W jego spojrzeniu mogę dostrzec rozczarowanie wobec mnie. Twarz jednak niczego nie zdradza.
Ojciec podchodzi do króla, po czym witają się uściskiem rąk.
-Witam cię Henry, na moim zamku. -mówi król.
-Marcusie, to dla mnie ogromny zaszczyt że moge wraz z moimi ludźmi pomóc ci w wojnie z wilkołakami. -odpowiada ojciec. Jednak ja dostrzegam coś innego. Chęć zysku. Ojciec zawsze liczył na ogromne korzyści w związku z każdy zawartym paktem porozumienia. Tym razem jednak nie mam pojęcia na co liczy nawiązując sojusz z wampirami.
-Bardzo ci dziękuję, pozwól że od razu przejdziemy do sedna naszego spotkania. -proponuje król.
-Oczywiście, pozwól tylko że najpierw porozmawiam z córką.
Oho, no to się zacznie.
Zaraz po tym jak król wraz ze swoimi synami i I Katriną zniknęli w wejściu do zamku, ojciec postanowił się odezwać.
-Rozell, co ty znowu wyprawiasz? -pyta. -Znikasz nie wiadomo gdzie, a teraz okazuje się że byłaś przetrzymywana przez wampiry.
-Chciałam coś wyśledzić. -odpowiadam. -Sam kiedyś powiedziałeś że wampiry muszą zasłużyć na sojusz z nami. A ta sprawa ze śmiercią księżniczki Ariany wydawała mi się podejrzana. Okazało się że miałam rację co do tego.
-Rozell, dlaczego wciąż czepiasz się jej śmierci? -pyta. -Ariana zmarła, nic nam do tego z jakiego powodu i z czyjej winy. Teraz najważniejsza jest wojna, którą musimy wygrać.
-Nie wygramy jej, ojcze. -mówię. -To wilkołaki. W dodatku podobno podpisali sojusz z czarownicami. Nie mamy z nimi szans.
-Musimy dać sobie z nimi radę. -odpowiada mi. -Nie możemy po prostu siedzieć z założonymi rękami i patrzeć jak wybijają naszych.
-Mama i Marlena nie chciały przyjechać z tobą? -pytam.
-Mama chciała. -mówi. -Martwiła się o ciebie. Jednak przekonało ją moje zapewnienie że dasz sobie radę sama.
I bardzo dobrze. Moja mama chodzi nade mną jak nad dzieckiem.
-Chodź Rozell. -prosi. -Musimy się z nimi dogadać.
Razem wchodzimy do zamku. Król czekał na nas. Prowadzi nas do jego gabinetu, po czym wchodzę tam wraz z moim ojcem. Synowie króla wraz z Katriną też są obecni przy tym.
-Zakładam, że warunki paktu są  znane, wasza wysokość. -mówi ojciec.
-Oczywiście. -odpowiada król. -Z naszej strony do udziału w walce zostało wezwane trzystuosobowe wojsko.
-Doskonale. -stwierdza ojciec. -Mogę zaproponować z naszej strony dość inny układ. W walce weźmie udział stu pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi, jednak do pomocy będziemy mieli coś co na pewno pokona czarownice i wilkołaki.
-Co takiego?
-To nasz nowy wynalazek. -wyjaśnia ojciec. -Jest to gaz, który po rozpyleniu powoduje śmiertelną wysypkę na ciałach czarownic. Wystarczy chwila by uleciało z nich życie.
-Bardzo pomysłowe. -odpowiada król. -Chciałbym jednak dowiedzieć się czy został przetestowany.
-Ależ oczywiście że tak. -odpowiada ojciec z tajemniczym uśmiechem. -Zawsze testujemy każdy nas wynalazek.
-Czy znaleźliście coś również na wilkołaki? -pyta król z małym uśmieszkiem. -Oczywiście, mamy dostęp do broni ze srebra, jednak jestem ciekaw waszej technologii.
-Co do pokonania wilkołaków to mamy takie same sposoby. -odpowiada mu ojciec. -Najczęściej używamy broni wykonanej z czystego srebra, a w każdym razie nie znaleźliśmy innego sposobu.
-Rozumiem. -mówi król. -Jeżeli to nie problem, chciałbym aby masz pakt został spisany.
Po chwili wyjmuje z szuflady biurkacjakiś papier. Uzupełnia coś na nim, po czym podaje mojemu ojcu. On czyta go, po czym składa na nim swój podpis. Sojusz został zapięczętowany.
-Liczę że nasza współpraca będzie miała owocne skutki. -mówi król uściskając rękę ojcu.
-Ja również, wasza wysokość. -odpowiada mu.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz