Rozdział siedemdziesiąty pierwszy

533 20 3
                                    

Clark:
    Minęła chwila, gdy w końcu zostaliśmy sami. Po przemyśleniu decyduję się wrócić na swoje, spoglądając wyczekująco na ojca.
   On również patrzy na mnie, najwyraźniej zastanawia się jak zacząć tę rozmowę, do której powinno dojść już wiele lat temu. Najwyraźniej jednak upływający czas nie sprawił, że któryś z nas zmienił swoje zdanie, a w każdym razie ja go nie zmieniłem. Musiało się jednak coś zmienić w jego nastawieniu, skoro siedzimy tutaj, a ja oczekuję nie wiadomo czego.
- Clark. - Ojciec decyduje się przerwać panującą między nami ciszę, ale zaraz potem znów milknie, chyba szukając odpowiednich słów. Po chwili wzdycha, najwyraźniej decydując się w końcu odezwać. - Nie wiedziałeś o tym, co zamierzali zrobić, prawda?
- A skąd mogłem wiedzieć? - naprawdę powstrzymuję się przed wszelkimi głupimi komentarzami, które zwykle byłbym zdolny wtrącić. Nie do tego ma prowadzić ta rozmowa. W pełni rozumiem, że ojciec po wielu latach zdecydował się wyciągnąć do mnie rękę na zgodę; w jakiś sposób zażegnać ten wieloletni konflikt między nami, a ja nie mam zamiaru w jakiś sposób spowodować, że ta rozmowa przyniesie coś gorszego. - Nie miałem żadnego pojęcia o tym, co zamierzali zrobić. I nie wiedziałem o tym, że miała być ich szpiegiem. Po prostu ją kochałem i chciałem przedstawić ją rodzinie. Nie miałem w planach tego, żeby sprowadzić tutaj naszych wrogów.
- Wiesz, po tylu latach to może wydawać się logiczne. - stwierdza. - Ale wtedy to tak nie wyglądało. Sądziliśmy nawet, że mogłeś być w to zamieszany, że o wszystkim wiedziałeś...
   Patrzę na ojca w szoku, nie dowierzając jego słowom. Dla mnie jest to nie do pomyślenia, że ktoś z moich bliskich mógł podejrzewać mnie o bratanie się z naszym wrogiem, o to, że mógłbym ich zdradzić.
   Nie zdążyłem jednak odezwać się, gdy ojciec dodaje:
- Wiem, że było to złe postępowanie. I głupie. Powinienem był ci ufać, bo przecież wiem, że nie zdradziłbyś swojej rodziny.
- Ale postanowiłeś bardziej ufać tym durniom z doradztwa. - stwierdzam, od razu domyślając się, kto mógłby wymyśleć takie oszczerstwa o mnie. Stare dziady już od kilkunastu lat starają się namówić ojca, by pozbył się z widoku młodszego syna, księcia, który i tak nie przejmie władzy i nie przyniesie żadnego pożytku. Dla nich najbardziej korzystne byłoby, gdybym ożenił się z jakąś księżniczką z odległego królestwa i wyjechał jak najszybciej, byle nie uczynić większych szkód.
- Wiesz, to jest jednak ich praca. - odpowiada. - Ale popełnili błąd: sprawili, że przestałem ufać własnemu synowi. Żałuję tego. Clark, naprawdę żałuję tego, że straciłem do ciebie zaufanie.
    Przełykam głośno ślinę. Zdawałem sobie sprawę, że nadszarpnąłem ufność, którą darzyła mnie moja rodzina, ale usłyszenie tego naprawdę, powiedzenie tego przez kogoś na głos, sprawia, że czuję się tak, jakby wbijali mi kołek prosto w serce. Do tej pory czułem, że pomimo tego wszystkiego, moja rodzina z czasem by mi wybaczyła, ale teraz ta nadzieja zniknęła.
- Ja również żałuję. - stwierdzam, czując jak pojedyncza łza spływa po moim policzku. Ta jedna, zdradziecka łza. - Okropnie żałuję tego, dlaczego czego doprowadziła sytuacja z Ami, że nie mogłem jakoś temu zapobiec. Ale śmierć matki... Jej śmierć nie była moją winą.
- Teraz to już wiem. - ojciec przerywa mi. - W jakiś sposób rozumiem już, co czułeś. Co prawda to nie zmieni tego, co się stało, ale może sprawić, że obecna sytuacja się polepszy.
   Marszczę brwi, nie wiedząc o co mu chodzi, ale ojciec kontynuuje:
- Clark, przepraszam cię. Szczerze, z całego serca cię przepraszam, że ci nie wierzyłem i oskarżałem o świadome przyprowadzenie na zamek szpiega. Popełniłem ogromny błąd, wiedząc w to, że zrobiłeś to celowo, że wiedziałeś o tym co mieli zrobić.
   Wpatruję się w ojca z niedowierzaniem, czując jak kolejna łza zbiera się w moim oku, po chwili spływając po policzku. Ale to nie jest dla mnie ważne. Ważniejsze jest dla mnie to, że ojciec mnie przeprosił; że po tylu latach w końcu zrozumiał, że nie miałem nic wspólnego z tamtym zaplanowanym zamachem.
- A co do śmierci Ariany... - zaczyna niepewnie ojciec, ale przerywam mu.
- Wiem co zrobiłem. Bardzo dobrze wiem, że jest to całkowicie moja wina. Powiedziała mi to prosto w twarz, ta wiedźma, że Ariana miała szansę przeżyć. I jest to całkowicie moją winą, że straciła tę szansę.
    Wpatrujemy się w siebie nawzajem, ale żaden z nas nie odzywa się, przetrawiając moje słowa. Bardzo dobrze wiem, że taka jest prawda. Że moja siostra nie została uratowana przeze mnie, że to przez moje rozkochanie w sobie czarownicy i złamanie jej serca, Ariana zmarła. I bardzo dobrze wiem, że tego nie da się tak po prostu wybaczyć.
- Przede wszystkim, winę za jej śmierć powinien ponosić Peter, który ją porwał i zniewolił, oraz ta czarownica, która ją otruła. - stwierdza. - Bo czy mieliśmy pewność, że nie zrobiłaby tego, nawet gdybyś nie złamał jej serca?
- Może by jej pomogła. - odpowiadam. - Powinna to zrobić. Bo mimo wszystko miała wobec mnie dług, a przecież one nie pozwalają, by ich niewypełnione długi tak po prostu przeminęły. 
- Teraz już i tak nasza rozżalanie się nad tym nic nie da. - mówi. - Musimy się z tym pogodzić, że doszło do tego, że również Ariana nas opuściła.
    Nie odpowiadam, ale wiem, że poczucie winy za jej otrucie będzie mi ciążyło do końca świata. Bo moja siostra, moja młodsza siostra, która nie była niczemu winna, nie zasłużyła na tak wczesną śmierć. I prawdopodobnie nie doszłoby do niej, gdybym nie podrywał jej przypuszczalnej uzdrowicielki.
- Co to miało być? - pyta po chwili ojciec, wytrącając mnie z zamyślenia.
- Co masz na myśli? - dopytuję, do nie do końca wiedząc o co mu teraz chodzi, zastanawiając się, czy przypadkiem ostatnio naprawdę czegoś nie zwaliłem.
- Wiesz, do tej pory jakoś tolerowałem twoje uwodzenie przypadkowych kobiet i porzucanie ich, ale nie spodziewałem się, że pewnego dnia to wszystko odwróci się w drugą stronę. - zaczyna, a ja domyślam się, że chodzi mu o Thomasa. I może nie powiedzieliśmy tego wprost, ale malinki na szyi wilkołaka i trzymanie go za rękę gdy tylko tutaj weszliśmy było raczej jednoznacznym znakiem tego, co zaszło między nami.
- Więc? - dopytuje ojciec, patrząc na mnie wyczekująco, a ja widząc jego zszokowaną i trochę zbulwersowaną postawę mam ogromną ochotę się z nim podroczyć, mimo wcześniejszych przeprosin.
- Więc? - powtarzam po ojcu, patrząc na niego równie niecierpliwie. Odsuwam trochę krzesło i siadam w większym rozkroku, krzyżując ręce na piersi, bardzo dobrze wiedząc, że moja postawa może jeszcze bardziej podburzyć. - Nie rozumiem o co ci chodzi.
   Ojciec wzdycha, najwidoczniej cudem się opanowując.
- Od teraz zamiast kobiet zamierzasz uwodzić i sprowadzać na jedną noc mężczyzn?
    Cóż, na ten moment moim priorytetem jest uwiedzenie tylko jednego chłopaka, i bynajmniej nie chciałbym, by skończyło się to tylko na jednej nocy, ale ojciec nie musi tego wiedzieć.
- A nawet jeśli tak, to co? - pytam, doskonale wiedząc co może to wywołać.
- Clark, to nie jest normalne. - stwierdza, i w tym momencie już wiem, że wyniknie z tego niezła awantura. - Pomyślałeś w ogóle co powiedzą na to inne wampiry?
- A co mnie obchodzą inne wampiry?! - wtrącam. - Większość z nich już i tak ma wyrobioną opinię o mnie po tym, jak pokochałem Madge.
- Wiesz, może teraz nie miałbym nic przeciwko gdyby była to nawet ludzka kobieta, ale mężczyzna? - stwierdza z niedowierzaniem. - Nie tego się po tobie spodziewałem.
    Zaciskam usta, naprawdę powstrzymując się przed jakimikolwiek głupimi odpowiedziami. Ale nawet gdybym próbował odreagować w jakikolwiek buntowniczy sposób, to i tak boli. Nawet jeżeli sam jeszcze nie wiem czego chcę i co z tego wyniknie.
   Patrzymy na siebie, oczekując wybuchu kłótni, która wisi w powietrzu. Ale ja już nie chcę się kłócić. Teraz po prostu nie obchodzi mnie, co sądzi o tym mój ojciec; i tak będę robił co chcę. Nawet jeżeli będzie to znaczyło, że znów się poróżnimy.
   Rezygnuję pierwszy z mierzenia się spojrzeniami, decydując się odpuścić. Wstaję i podchodzę do drzwi, jednak w ostatnim momencie odwracam się do ojca.
- Nie mam zielonego pojęcia, co z tego wyniknie. Ale naprawdę nie chciałbym, by to skończyło się tak jak wtedy. Nawet jeżeli Thomas nie jest naszym wrogiem.
     Z tymi słowami opuszczam ojca, jednak gdy znajduję się w większej odległości od niego, wszelkie blokady puszczają, bo czuję, jak w oczach znów zbierają się łzy, które po chwili spływają po mojej twarzy. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale naprawdę miałem nadzieję, że nie dojdzie do tego.
    Wzdycham, decydując się ogarnąć. Mam ogromną ochotę pokazać ojcu, że nie będzie to niczym złym, że nie skończy się to tak fatalnie, jak związek z Madge. Mimo że nawet nie wiem, co łączy mnie z chłopakiem.
    Mam tylko nadzieję, że rozmowa Thomasa z jego rodziną nie poszła tak fatalnie jak moja.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz