Rozdział dziewięćdziesiąty siódmy

262 10 2
                                    

Clark:

Pierwszą rzeczą o której pomyślałem, było ponowne zamknięcie się w pokoju, uprzednio uzupełniając zapasy krwi, by przez najbliższy czas nie opuszczać jego ścian. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to nic nie da, przecież wciąż będę przebywał w tym samym miejscu, co ojciec.

Powinienem stąd odejść. Wyjechać gdzieś daleko, gdzie kontakty ojca nie sięgają. Gdzieś, gdzie nie będzie mógł mnie znaleźć...

A może naprawdę powinienem zabrać się z Henrym i jego rodziną do Darville, ale w żadnym wypadku nie nawiązywać kontaktu z Rozell? Wątpię, że Henry posiadałby taką władzę, by zmusić mnie do towarzystwa jego córki. I byłbym tam razem z Thomasem, co naprawdę byłoby mi na rękę.

Wciąż jednak wisiałoby nade mną ryzyko małżeństwa z dziewczyną. Jeżeli ojciec mówił prawdę, i to tradycją Darville jest uprawomocnienie zawartego sojuszu poprzez ślub, to jestem pewien, że i Henry zacząłby z czasem na to nalegać. Na co oczywiście się nie godzę.

Więc Darville na pewno nie wchodzi w grę, czego trochę żałuję. Wygląda to wprost absurdalnie, ja i Thomas chcemy być ze sobą, ale jesteśmy zmuszeni żyć z dala od siebie.

Bo jestem wprost pewien, że Thomas nie zostawi swojej rodziny dla mnie. To jest niemożliwe. Nawet ja zdaję sobie sprawę, że taka rozłąka doprowadziłaby do rozbicia jego rodziny. Czego na pewno dla niego nie chcę.

Starając się nie myśleć o tym, kieruję się do chłodni, kalkulując, ile butelek krwi dam radę zabrać. Zdaję sobie sprawę, że jakiekolwiek zapasu dokonam, to i tak istnieje ryzyko jej zepsucia się. Co nigdy nie jest zaletą w takich wyprawach.

Gdybym miał pewność, że dokądkolwiek się udam, i tak znajdę uczciwe źródło pozyskania krwi, może bym się tym nie martwił. Zbyt dobrze jednak wiem, że takich miejsc czy osób, które wspomagają wampiry dokarmiając nas, jest niewiele. A wydaje mi się niemoralne, spijanie krwi z czyiś żył, czy też spuszczanie jej z nich wbrew woli tej osoby.

Coś jednak muszę ze sobą wziąć. Nawet jeśli będzie tego za mało.

Zabieram dziesięć butelek, wracając do swojej sypialni. Nie wiem tylko, w co je spakuję, by mieć pewność, że ich zawartość się nie popsuje.

Nie planuję zabrać ze sobą wiele. Trochę ubrań, pieniędzy. Może broń. Nigdy nie wiadomo na kogo trafi się podczas takiej wędrówki. Konia. Podróż na piechotę wydaje mi się trudna. A wątpię, że ojciec zauważy brak jednego zwierzęcia w stajni.

Wchodzę do swojego pokoju, zauważając, że Thomas od razu zwraca na mnie uwagę. Zamieram, czując się jakby mnie na czymś nakrył. Przez moment patrzymy tak na siebie, wzrok chłopaka ląduje na przyniesionych przeze mnie butelkach.

- Sądziłem, że jak na razie masz uzupełniony zapas. - stwierdza, mając na myśli krew w szafce.

Kiwam potakująco głową, stawiając szkło na komodzie z ubraniami. Po chwili zaczynam w niej grzebać, najpierw wyciągając szmaciane torby, by potem pochować do jednej po parę sztuk ubrań.

- Clark? - niepokój w głosie chłopaka sprawia, że odwracam się do niego. - Co ty robisz? Co się stało?

- Nie zostanę tu dłużej. - oznajmiam, grzebiąc w szufladzie. Znajduję sakiewkę na pieniądze, a jej ciężar mówi mi, że jest w jakimś stopniu pełna. - Natknąłem się na ojca i nawet nie zgadniesz, co mi przedstawił. Podstawił mi pod nos cholerną umowę małżeńską, każąc mi ją podpisać, jakby to była jakaś umowa sprzedaży.

- Clark... - Thomas wzdycha, po chwili podchodząc bliżej i przytulając mnie. I w momencie gdy jego ramiona obejmują mnie, zdaję sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebowałem. - Przykro mi z tego powodu.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz