Rozdział siedemdziesiąty trzeci

505 17 0
                                    

Clark:
    Myliłem się, gdy pomyślałem, że udało mi się zapanować nad sobą. Słowa ojca wciąż rozbrzmiewają w mojej głowie, uświadamiając mi, że jednak nie będzie dobrze; że jeżeli będę robił cokolwiek, co będzie mnie naprawdę uszczęśliwiało, to ojciec zawsze będzie temu przeciwny. Jakby nie potrafił zaakceptować tego, co czuje jego własny syn.
    Ponownie czuję łzy zbierające się w oczach, które następnie spływają mi po twarzy. Więc o to co się stało: przez wiele lat  starałem się, by słowa i opinia ojca nie wpłynęła za bardzo na mnie, bym nie przejmował się tym, co sądzi o mnie. Ale wystarczyła jedna iskierka nadziei, że może wszystko wróci do normalności, bo właśnie tak traktowałem te przeprosiny. Jako nadzieję, że może wszystko wróci do normy. I właśnie ta nadzieja sprawiła, że wszystko się spierniczyło.
    Nagle na drugim końcu korytarza pojawia się Thomas. Chłopak jest uśmiechnięty, co daje mi do zrozumienia, że rozmowa z jego rodziną poszła o wiele lepiej niż ta z moim ojcem. Jakbym miał spodziewać się czegoś innego. Jednak gdy tylko zauważa mnie, jego dobry humor znika, zastąpiony przez niepokój wywołany moim widokiem.
- Thomas. - imię wilkołaka ucieka z moich ust, zaczynam powoli tracić panowanie nad sobą, czuję, jak moje ręce zaczynają się trząść z nerwów.
- Thomas. - powtarzam się, wpatrując się w niego przerażony, przez co szatyn jest przy mnie w pięć sekund, tak samo przerażony jak ja.
- Już, Clark, spokojnie. -łapie moją twarz w dłonie, składając pojedyncze pocałunki na niej i próbując mnie uspokoić. - Jestem tutaj.
- Błagam cię, nie opuszczaj mnie... Nie zostawiaj mnie samego, proszę... Nie mogę cię stracić. Nie mogę stracić i ciebie, bo utraciłem już zbyt wiele... - brzmię jak desperat, plotąc wszystko co przyjdzie mi do głowy, byle tylko chłopak nie zostawił mnie w takim stanie samemu. Odruchowo oplatam go ramionami w pasie, przyciągającą do swojego ciała jak magnes, którego nie zamierzałbym odczepić. A on przytula mnie do siebie, jakby zamierzał ochronić mnie przed całym światem, mimo że to może mu się nie udać.
- Opowiesz mi co się stało? - pyta cicho Thomas, jakby nie chcąc wywołać u mnie większego ataku.
    Przez chwilę milczę, nie będąc pewien, czy  na pewno powinien mu o tym mówić. Bo skoro najwyraźniej rozmowa z jego matką i siostrami poszła pomyślnie, to dlaczego mam mu zawracać głowę tym, co powiedział mój ojciec? I tak prawdopodobnie dalej będę postępował po swojemu. Ale mimo to, i tak to boli.
- Clark? - Thomas zwraca moją uwagę z powrotem na siebie, ponownie obdarzając moją twarz pocałunkami.
- Ale nie tutaj. - stwierdzam po chwili, rozglądając się po korytarzu, mimo że i tak jesteśmy sami.
- Dobrze, chodź. - mówi ugodowo, po czym łapie mnie za rękę i prowadzi za sobą.
   Nikt nas nie widział, korytarze jak zwykle
były puste, gdy Thomas prowadzi mnie przed siebie. Moja sypialnia jest chyba jedynym miejscem, do którego mógłby mnie zabrać, ale mimo to pozwalam się prowadzić wilkołakowi, korzystając z tego, że chłopak trzyma mnie za rękę w taki sposób, jakby bał się, że mu ucieknę.
   Gdy docieramy  do wspomnianego pomieszczenia, Thomas bez żadnych zaproszeń otwiera drzwi, wprowadzając mnie do środka, nawet na moment nie puszczając mojej ręki.
    Muszę przyznać, że to dla mnie coś nowego; mimo licznej ilości kochanek, wśród których na pewno mógłbym znaleźć nie tylko ludzkie kobiety, ale może i nawet wilkołaki, nigdy żadna z nich nie miała aż tak ciepłej skóry jak Thomas. Zaczynam lubić to uczucie, gdy ciepłe palce splatały się z tymi moim, chłodnymi i bladymi.
   Czuję, jak chłopak ciągnie mnie w stronę łóżka, po chwili zabierając narzuconą na nie narzutę. Oboje siadamy na skraju materaca, ale najwyraźniej nie do końca o to chodziło Thomasowi. Po chwili szatyn ciągnie nas do pozycji leżącej, twarzami do siebie, naciągając na nas materiał narzuty, po same głowy, jakby chciał nas odciąć od świata na zewnątrz. Patrzę na niego, zastanawiając się czemu ma służyć to nie do końca bezpieczne schronienie.
- Robiłem tak z Katriną, gdy byliśmy młodsi. -  odzywa się w końcu Thomas, chyba zauważając mój brak zrozumienia sytuacji. - Zawsze gdy któreś z nas coś gryzło, zaszywaliśmy się w moim pokoju pod kołdrą i zwierzaliśmy się z naszych problemów.
   Mrugam kilkakrotnie, rozumiejąc w końcu cel Thomasa, ale mimo to nic nie mówię, nie wiedząc od czego ma zacząć. Z jednej strony wciąż jestem trochę w szoku, że ojciec w końcu mnie przeprosił; że po tylu latach w końcu zrozumiał co czułem. Z drugiej jednak strony boli mnie to, co powiedział, bo jeżeli potrafił zrozumieć moje uczucie do Madge, dlaczego nie potrafi zaakceptować mojego zainteresowania Thomasem?
    Wilkołak wpatruje się we mnie, wyczekując moich słów, ale nie próbując nawet na mnie naciskać. Coś mi podpowiada, że lepiej nie mówić mu o tym, co ojciec uważa o mojej relacji z nim, mimo że nawet sam nie wiem, co jest między nami. Czuję jednak, że nie przyniosłoby to pozytywnego obrotu sprawy.
- Ojciec mnie przeprosił. - mówię w końcu, a widoczne niezrozumienie na twarzy Thomasa sprawia, że kontynuuję. - Ojciec mnie przeprosił, za to, że od śmierci matki traktował mnie jak współwinnego jej śmierci. Chyba w końcu zrozumiał, że nie miałem o tym pojęcia, a jedynie martwiłem się o Madge.
    Thomas nie odzywa się, wpatrując się we mnie, ale jego mina świadczy o tym, że nie jest zaskoczony. Może właśnie tego spodziewał się, gdy zostałem na rozmowie z ojcem?
- Wiesz, bardziej spodziewałem się tych przeprosił dobre parę lat temu. - stwierdzam. - Wtedy, gdy te zarzuty wciąż nawiązywały do jej śmierci. Bo teraz wygląda to tak, jakby zrobił to pod przymusem.
- Może dopiero teraz to zrozumiał? - sugeruje Thomas, chyba nie mogąc się powstrzymać przed dotknięciem mnie, palce przesuwa w dół mojego ramienia po materiale ubrania, aż nie dotrze do nagich przedramion. Kreśli paznokciem przypadkowe wzory na skórze, obserwując pojawienie się na niej gęsiej skórki.
- Być może. - odpowiadam. Mój wzrok skupia się na moment na palcach wilkołaka, obserwując ich poczynania, po chwili jednak znów spoglądam mu w oczy. Chłopak jest wpatrzony we mnie jakby z chęcią pomocy, jednak dla mnie jest to bardziej uwaga, której już od paru lat nikt mi nie poświęcał.
- Nie cofnie jednak tego, co się działo. - stwierdzam po chwili. - Nie cofnie słów które wypowiedział.
- Ale może ich żałować. - odpowiada od razu Thomas, jakby chciał mi pokazać, że nie wszystko stracone. - A ty mógłbyś mu wybaczyć. Bo to były tylko słowa, a słowa przemijają.
- Więc co się dzieje z cudzymi czynami? - pytam żałośnie. - Mam tak po prostu zapomnieć jego spojrzenia, w którym nie było żadnego współczucia, a jedynie pogarda i brak wsparcia? Mam zapomnieć o tym, ile to razy Jason prowokował mnie nawet do bójek, sądząc, że wiedziałem co się stanie?
- Widząc to, jak zachowuje się Jason wobec ciebie teraz, nie potrafię sobie wyobrazić, że naprawdę tak się zachowywał. - przyznaje z lekką niechęcią Thomas.
   Prycham, bardzo dobrze wiedząc, że mój brat potrafi łatwo zmienić do kogoś nastawienie.
- Jason zawsze taki był. - stwierdzam. - Taki przykładny, dobrze wychowany. Nigdy nie robił niczego złego publicznie, nikt nawet nie pomyślałby, że potrafiłby być dla kogoś aż tak wredny.
    Czuję, jak ramię Thomasa obejmuje mnie w pasie, po chwili przyciągając mnie bliżej. Czuję jego ciepły oddech tuż przy szyi, a zaraz potem w tym miejscu znajdują się usta szatyna, składające delikatne pocałunki. Niespodziewany dreszcz przechodzi przez moje plecy na to uczucie. Po chwili jednak jego usta odrywają się od mojej skóry, by w końcu dotknąć tych należących do mnie.
    Najwyraźniej Thomas już od dłuższej chwili się przed tym powstrzymywał, bo pocałunek wydaje mi się jakby stęskniony. Wilkołak całuje poniekąd z delikatnością, a jednocześnie z ogromną zapalczywością. A ja nie mam powodu by nie odwzajemnić czynności, bo brakowało mi tego, tak samo jak jemu, to też moje usta wraz z językiem od razu zaczynają współgrać z tymi należącymi do Thomasa.
- Jak się z tym czujesz? - pytam po chwili, kiedy nasze usta rozdzielają się, a my wpatrujemy się w siebie w ciszy.
- Z czym? - dopytuje wilkołak, nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi.
- Z tym, że twój brat nie żyje. - odpowiadam, teraz nie będąc pewien, czy to pytanie jest na miejscu, widząc lekkie wahanie pojawiające się na jego twarzy.
   Wilkołak wzdycha, jakby przez tę chwilę zdążył zapomnieć o utracie chłopca.
- Jakoś. - odpowiada po chwili. Na moment milknie, jakby szukając odpowiednich słów. - Chyba jeszcze do mnie to w pełni nie dotarło, przez to, jak wiele się działo. Ale teraz dostrzegam, że nie ma go z nami. Że już go więcej nie zobaczymy.
- To z czasem minie. - stwierdzam, niepewnie dobierając słowa. - Z upływem czasu jakoś da się zaakceptować ich nieobecność. Ale tęsknota pozostanie.  Zawsze będzie się tęsknić za kimś, kogo się kochało, a ten ktoś nas opuścił.
    Thomas jedynie pomrukuje przytakująco, przyciągając mnie bliżej, tak, że między naszymi ciałami nie ma żadnego odstępu. I, pomimo że między nami zapada cisza, wpatrujemy się w siebie tak, jakbyśmy toczyli długie rozmowy, do których może kiedyś dojdzie. Jeżeli tylko będziemy potrafili przetrwać to wszystko.

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz