44

71 6 0
                                    


- Harry!- usłyszał krzyk, lecz nie zwracał na niego uwagi.

Nie dzisiaj.

Ani jutro.

Cokolwiek miało się stać, powinien iść do przodu, bo zawsze słyszał te słowa. Idź do przodu pomimo przeszkód, pomimo walk, pomimo upadków, pomimo ran. A on szedł i to bardzo szybko. Czasami ze zmęczenia stawał pośrodku pola osaczonego ogniem, a w samym sercu piekielnego cyklonu ognia był tylko on i mała sarenka, która wpatrywała się w niego, a on w nią. Oboje wiedzieli o tym, że są już straceni, bo w końcu ogień niemal trawił ich pogrążone w ogniu ciała, lecz dalej stali bez ruchu, choć sarenka wydawała się być bardziej speszona tym wszystkim, ale to było normalne.

Ona się bała, a Harry stał, bo był przyzwyczajony do ognia.

Ogień w oczach zwierzęcia był niebezpieczeństwem i powodem do drżenia ciała, a dla Harry'ego był tylko przeszkodą.

Dlatego kiedy Harry ujrzał małe ujście w ogniu, wskazał drogę wystraszonej sarnie, która ze smutnym wzrokiem spojrzała w jego stronę, jednak uciekła, a Harry stał i czekał... Czekał na deszcz, a może pomocną dłoń. Był cierpliwy, mimo że skóra zaczęła spotykać się z żarem, a jej powierzchnia zaczęła zmieniać kolor na purpurowy. Uczucie było nie do zniesienia, jednak on czekał, nie robiąc żadnego kroku.

Ogień zaczął być coraz większy i straszył swoją objętością. Harry mógł zauważyć tę samą sarenkę, która była z nim w środku ognia, jednak tym razem przybyła z przyjaciółmi. Chciała pomóc, a nawet narażała sama siebie na ogień. Zrobiła to pierwszy raz, jednak została odciągnięta. Zrobiła to drugi raz, jednak została odciągnięta, a później przegoniona przez bruneta.

W końcu weszła do cyklonu ognia, mimo że jej przyjaciele wyraźnie ją odciągali, bo było to zbyt niebezpieczne, lecz mimo swej znikomej postury - była cholernie silna i zawzięta.

Walczyła o dobro człowieka, który ją wsparł, a później dał możliwość wyjścia. Była od niego uzależniona, bo to właśnie Harry stał się dla niej bohaterem. To on był człowiekiem, który nie strzelał w nią i nie wykorzystywał, bo miał dobre serce, a w takiej sytuacji wybrał szczęście i dobro właśnie jej, a nie swoje.

Bo ta sarenka zasługiwała na wszelkie dobro w oczach Harry'ego.

I stali w tym ogniu, który zbierał górę i poszerzał się, spoglądając na siebie, mimo ognia i poszerzającej się burzy, która mogła być dla nich wybawieniem. To właśnie ona mogła pomóc im i odjąć złe emocje, jednak to od nich zależało czy wepchną się w ogień i nie pozwolą ulewie zgasić pożar, czy w końcu znajdą porozumienie.

Sarna mimo swojego strachu i zastanowienia, nagle wiedziała czego chce i nie bała się tego co będzie później.

A Harry był zmęczony, przez co kpił z wymysłów zwierzęcia, które niby wybrało swoją drogę, a jednak ponownie weszło w ramiona płomieni.


- Harry... Wróć do środka.- mówi po raz kolejny Louis, jednak dla Harry'ego jego głos był znikomy, bo on już sam nie wiedział gdzie idzie lub po co, więc dlaczego miał słuchać obcego głosu.

Obcego... To słowo bolało.

- Mówię do ciebie.- usłyszał głos objęty wyrzutami w stronę Harry'ego, a po chwili również mocny chwyt na ramieniu, który odwrócił jego ciało w stronę nowego towarzysza.- Stało się coś?- zapytał, widząc dziwny uśmiech Harry'ego, który przykrył puste oczy.

- Ty się stałeś.- powiedział spokojnie, choć chciał wykrzyczeć te słowa i uciec niczym ostatni tchórz, jednak później przypomniał sobie, że już jest tchórzem i dawno uciekł, więc teraz mógł tylko trwać w czymś takim...

If I could fly... | Larry 🦋Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz