Rozdział 7

551 54 2
                                    

Otworzyłam oczy szerzej i odwróciłam głowę w stronę księcia. Thorin upuścił puchar. Wino, czerwone jak krew, rozlało się po stopniach. Książę upadł, trzymając się za głowę. Rozpoznałam truciznę. Jej kwiecisty zapach rozszedł się po całej sali. To była Valyrianka, sok z błękitnych róż Valyrii. Przyprawia ona o okropne bóle głowy. Najpierw tracisz przytomność, a potem naczynia krwionośne ci pękają. Serce nagrzewa się do temperatury, której nie może wytrzymać i w końcu się zatrzymuje. Umierasz w ciągu godziny. A jest tylko jedna odtrutka na tą truciznę, a mianowicie jad z kolców błękitnej róży, której aktualnie nigdzie w pobliżu nie widziałam.

Zapanował chaos. Nie odwróciłam się, gdy usłyszałam szczęk broni i tubalne głosy, nakazujące zachowanie spokoju. Regemowie dobrze to zaplanowali. Ale pominęli jeden, najważniejszy punkt.

Mnie.

Ronald stanął obok siostry i położył jej rękę na ramieniu. Oboje uśmiechali się, a on włożył jej coś w dłoń. Straż Regemowska przytrzymywała mocno Thróra i Thráina. Thorin natomiast wił się z bólu, trzymając za głowę. Leyla do niego podeszła, unosząc długi sztylet. Jego ostrze zalśniło w blasku pochodni.

- Nasze imię, to Regem - powiedział Ronald, gdy jego siostra stanęła nad księciem. - W naszych żyłach płynie stara krew. I my nigdy nie zbezcześcimy jej krwi z takim plugawym plemieniem, jak to tutaj - splunął. Miałam ochotę go gdzieś kopnąć, czyniąc go bezużytecznym jako mężczyznę na całą resztę życia. - Jesteśmy prawowitymi władcami Terramoru zza gór północy. Lepiej, żeby nikt nie wchodził nam w drogę.

Podczas jego przemówienia zeskoczyłam na ziemię. Kilka osób, które nie były zajęte przeciskaniem się do wyjścia, zwróciło na mnie uwagę. Ignorując na krzyki wokół stanęłam tuż za murem strażników w złotych zbrojach, którzy pojawili się u stóp podestu.

Leyla zamachnęła się. Ostrze zabłysnęło w świetle pochodni. Krzyk orła rozbrzmiał echem po całej sali, gdy Kal wzbił się w powietrze. Stal błysnęła w jego szponach, kiedy ptak chwycił za rękojeść sztyletu i uniósł w powietrze. Krzyknął ponownie i zawrócił. Wyciągnęłam rękę w górę, na co ptak upuścił broń i usiadł mi na ramieniu.

Valyriańskie ostrze zalśniło, splamione krwią dwóch strażników, którzy tarasowali mi przejście. Leyla otworzyła szerzej oczy, zresztą, wszyscy na sali również tak zrobili. Thorin oddychał ciężko i krzywił się z bólu. Księżniczka uniosła fałdy czerwonej sukni, ale nie zdążyła zbiec ze schodów. Rzucony przeze mnie sztylet wbił się głęboko w twardy podest, przygważdżając jej czerwoną kieckę.

- Kim jesteś? - spytał Ronald z wyciągniętym mieczem.

- Jestem kimś, kto może ci przeszkodzić, Regem - usłyszałam ciche powarkiwanie tuż za sobą. - Zapomnieliście oboje o jednym ważnym szczególe. - W sali nagle zapanowała cisza. Kal wyprostował się na moim ramieniu.

- Niby o czym? - spytał, a jego głos ociekał pogardą. Żołnierze trzymający Thróra i Thráina krzyknęli głośno, gdy Luna i Alexander zatopili pazury w ich plecach. Krasnoludy wyrwały się i chwyciły za ich miecze (swoich nie mieli). Walka zaczęła się wraz z nimi. Wszyscy goście, którzy mogli, zaczęli kopać i bić Regemowską straż.

Uniosłam kącik ust w uśmiechu i orzeł wzbił się w powietrze.

- O mnie.

Leyla wytrzeszczyła oczy. Powiedziała coś. Z ruchu jej ust wyczytałam jedno słowo: Vindicta. Skoczyłam do przodu. Ronald ruszył mi na spotkanie, ale wykręciłam się. Wyrwałam mu miecz z rąk i wbiłam księciu w brzuch. Młodzieniec wytrzeszczył oczy i osunął się. Chwyciłam go za ramiona. Czerwone ostrze miecza wystawało z jego pleców po drugiej stronie, a ja nadal trzymałam za klingę.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz