Rozdział 35

285 34 0
                                    


Do namiotu szybkim krokiem wszedł generał Sakles i ukłonił się sztywno. Rand zauważył bandaż przesiąknięty krwią na jego lewym ramieniu.

- Wasza wysokość - zaczął. - Oddziały zostały pokonane. Żaden nie wrócił.

Król skinął głową, lecz kącik ust mu drgnął, jakby chciał się uśmiechnąć. Stał za długim stołem, przy którym zebrał jeszcze dwóch kapitanów i dwóch poruczników. Strażnik Jeidah stał za nim, czujny jak zawsze. Rand miał na sobie złotą zbroję i koronę na głowie.

- Dobrze generale. Łowcy gotowi?

Żołnierz skinął głową na potwierdzenie. Regem uśmiechnął się i spojrzał na mapę, którą rozłożono na stole. Z nieukrywaną satysfakcją przesunął kilka czarnych klocków, które symbolizowały jego armię, na wschód od Samotnej Góry.

- Wszystko idzie zgodnie z planem, panowie - odezwał się, patrząc po kolei na każdego z zebranych. - Mamy siły i jednostki, o których oni nie mają pojęcia. Jeidah - zwrócił się do Strażnika, który wyszedł naprzód. Rand uniósł kącik ust w dziwnym uśmiechu, a jego oczy zabłysły. - Dobrych łowów. Jak skończycie, to przynieś mi jej skórę. Chyba zrobię sobie podnóżek z jej białego łba.

Ten tylko naciągnął kaptur na głowę i wyszedł szybko z namiotu.

- Generale - Sakles wyprostował się dumnie. - Nasze oddziały są chyba już gotowe?

- Tak, panie.

- Doskonale. Rozkaż natychmiastowy wymarsz. Wiecie, co robić.

- Wasza wysokość, a zakładnicy?

- Weź ich ze sobą.

Ten ukłonił się głęboko i wyszedł. Król odesłał resztę, a kiedy namiot opustoszał, usiadł na krześle i zapatrzył się w mapę przed sobą. Widział przed oczami swe zwycięstwo i puste ślepia zwierząt, które miały zginąć tej nocy.

Z myśli wyrwał go niespodziewany dotyk delikatnych palców na karku. Przymknął oczy, poddając się mu bez wahania. Odchylił głowę do tyłu i gdy poczuł na twarzy łaskotanie pojedynczych kosmyków włosów, zamruczał. Odetchnął głęboko, kiedy ściągnięto mu koronę z głowy. Chciał poprowadzić atak na bramę, ale chyba zmienił zdanie. Sakles nie miałby nic przeciwko.

Kiedy pochyliła się nad nim, aby odłożyć koronę na stół, otworzył oczy. Nacieszył się chwilę widokiem jej szczupłej talii, którą skrywała szkarłatna suknia. Nie zdążyła się wyprostować, nim ją uchwycił wpół i posadził sobie na kolanach.

Pisnęła cicho z zaskoczenia, lecz widząc jego skrzące się oczy, zaśmiała się. Rand uwielbiał ten dźwięk, kochał go nad wszystko. Ale czy mógł być pewien swego uczucia po tak krótkim czasie? Czy to było w ogóle możliwe?

Anna dotknęła jego policzka, pogłaskała po czole i zmierzwiła kosmyki, na których wcześniej zaciskała się korona. Król chwycił jej dłoń i ucałował ją czule.

- Jak to jest, że nigdy nie mogę cię usłyszeć, gdy się tak skradasz?

Krasnoludka uśmiechnęła się, splatając swe palce z jego.

- Lata ćwiczeń, mój panie.

Rand przymknął oczy i przysunął się do niej bliżej. Otarł się swym nosem o jej skroń, zatopił twarz w gęstych włosach kochanki i musnął jej ucho delikatnie.

- Za straszenie króla powinna być kara.

- Nie wyglądałeś, panie, na zbyt wystraszonego.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz