Rozdział 8

587 52 1
                                    

Ktoś prosił mnie o spotkanie. Ozdoby zostały zerwane ze ścian, a w całym królestwie nie było śladu po nieudanej ceremonii. Tylko czerwień na ścianach i podłodze w niektórych miejscach wskazywała na coś, czego nikt nie spodziewałby się na ślubie.

Próby morderstwa.

Panna młoda zwiała sprzed ołtarza i dlatego wezwał mnie Daltor, w sprawie straży królewskiej. Oczywiście lwy miały pomóc. Regemowie nie działali sami i nie wiadomo było, kiedy odważą się na kolejny atak.

Thorin odpoczywał. Trucizna, jaką podała mu Leyla, bardzo go osłabiła, jednak powoli dochodził do siebie. Thrór mi wybaczył. W końcu dwa razy uratowałam życie jego wnuka. Mogłam zamieszkać w Ereborze. Po prostu żyć swoim własnym życiem w sąsiedztwie z rodziną królewską. To mi zaproponowali.

W ciągu kilku miesięcy mojej nieobecności wybrano nowego Strażnika. Został nim sir Ludwik Born, rycerz zza Gór Mglistych. Nie podobał mi się. Był ogromny. Ze swoją posturą mógł nawet mierzyć się z Beornem. Miał nierówno przystrzyżone ciemne, krótkie włosy, które rzucały cień na jego twarz. Mówił mało, zawsze burczał coś niezrozumiale pod nosem.

Oczywiście nie dlatego został on Strażnikiem. Był ogromnej postury, wyglądał jak góra i nosił dwuręczny miecz przy pasie. Krążyły pogłoski, że kiedyś był generałem. Podobno przeszedł Próbę Mieczy bez zadrapania. Było to dość imponujące, bo sama nosiłam kilku bruzd na pamiątkę tamtego dnia.

Powracając do mnie, to Daltor wezwał moją skromną, aczkolwiek znaną osobę na naradę (albo na spotkanie. Kij wie). Umówił się ze mną pod salą tronową. Był tam wykuty w skale ciemny korytarz, który oświetlały światła dwóch pochodni. Mało osób się tam kręciło, większość omijała go z daleka. To było kiedyś stare zejście do kopalń, które były w tym momencie zasypane.

Poszłam na spotkanie sama, zostawiając Thorina pod opieką królewskiego medyka. Od całego tego wydarzenia minęły dwa dni. W tym czasie ciągle czuwałam przy młodym księciu.

Blask obu pochodni oświetlił twarz starszego krasnoluda, który wyłonił się z mroku korytarza. Daltor miał ciemną brodę i brązowe oczy. Nie darzyliśmy się sympatią. Traktował mnie jak służącą, która odwali za niego brudną robotę. Przypominał mi żmiję, która kręci się wokół stóp królewskich. Thrór znał jego ojca, który zginął przy jego boku, zostawiając kilkuletniego chłopca samego na świecie. Król wziął go pod swoje skrzydła i mały Daltor zamieszkał na dworze.

- Co tak ważnego nas tu sprowadziło? - odezwałam się pierwsza. Kąciki ust krasnoluda uniosły się w uśmiechu. W kpiącym uśmiechu.

- Ty - syknął.

Usłyszałam tupot nóg na korytarzu. Za uśmiechniętym Daltorem stanęło trzech wyższych od niego ludzi. Natomiast za mną było ich siedmiu. Wszyscy mieli twarze przesłonięte kapturami, ale ja nie miałam wątpliwości, kto ich przysłał.

Rzuciłam się w kierunku zdrajcy, ale ktoś pociągnął mnie od tyłu za warkocz. Zachwiałam się, a dwóch osiłków przytrzymało mnie za ramiona. Chciałam się wyrwać, ale mocny kopniak w brzuch pozbawił mnie oddechu. Zgięłam się w pół, wisząc na rękach swoich oprawców. Słyszałam jak się śmiał. Jeszcze będziesz mi się kłaniał, stary bucu, pomyślałam wtedy.

- Ha, nareszcie! - zakrzyknął i klasnął w ręce. Nie mogłam nigdzie wyczuć Luny, czy Ducha. A jednak coś się zbliżało. Coś dużego i niebezpiecznego. - Proszę, smok w klatce. I co teraz zrobisz? - Daltor podszedł bliżej i uniósł moją twarz tak, że musiałam na niego spojrzeć. Właśnie zbierałam ślinę na to, żeby napluć mu na ryjca, ale coś przerwało mi ten proces (zastanawiałam się również, czy by go nie wykastrować tak przy okazji, ale nie zdążyłabym).

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz