Rozdział 19

447 40 2
                                    

Na polanie leżał ogromny, czarny smok. Poznałam go. To było to samo stworzenie, co na mojej dłoni. Oddychał głęboko i patrzył mi prosto w oczy. Jego spojrzenie przeszywało mnie na wylot, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po chwili sapnął i podniósł się na cztery łapy, zakończone ostrymi szponami. Urósł do wielkości prawdziwej góry.

~ Nie bój się mnie, dziecko.

Jego głos był w mojej głowie. Otaczał mnie. Był wszędzie. Przełknęłam ślinę.

~ Kim jesteś? ~ spytałam. Strach minął, pozostał po nim tylko niewyraźny cień.

Zwierzę wyprostowało się, rozkładając skrzydła.

~ Jestem Desger, Mroczny.

Jego łuski lśniły. Czarne błony skrzydeł przesłaniały niebo, tak wytrzymałe, że unosiły kiedyś w powietrzu wielkie cielsko, a jednak były cieńsze od pergaminu. I oczy. Dwa ogromne, ciemne jak krew, kamienie. Nie przypominały one w żadnym razie oczu Ducha.

Na myśl o białym lwie zacisnęłam pięści.

Z gardła smoka dobiegł cichy warkot.

~ Ten zdrajca zapłaci za to, co uczynił.

~ Czytasz mi w myślach?!

Smok parsknął.

~ Oczywiście, że tak. Jesteśmy ze sobą połączeni.

Chciałam jeszcze o coś spytać, ale nie wiedziałam o co.

~ Kim jesteś? ~ powtórzyłam pytanie. Oczy smoka zwęziły się w wąskie szparki. Skoro potrafił czytać mi w myślach, to wiedział co odpowiedzieć.

~ Jestem ostatnim z rodu Szlachetnych. Moi bracia i siostry zostali wybici przez łowców nagród i im podobnych. Los połączył mnie z tobą, jedną z Vindictów.

Szlachetni. Smoki, które wyginęły kilka tysięcy lat temu. Smoki, które nie pragnęły złota ani bogactw. Te, które były nazywane kiedyś Łagodnymi.

~ Tak, dziecko...

~ Mam na imię Nika ~ wtrąciłam. On parsknął.

~ No dobrze, Niko. Będę ci pomagał. Jestem stary jak sam czas. Już tyle lat błąkam się samotnie po świecie. Nie wiem dlaczego, ale po prostu czułem, że muszę ciebie znaleźć. Będę obecny z tobą, jestem w tobie, w twojej głowie. Będę służył ci radą i pomocą. Obiecuję, że tak będzie.

Smok ułożył swój ogromny łeb na dwóch przednich łapach. Podczas mówienia nie otwierał paszczy, jakby nie potrzebował języka.

~ A czy mam jakiś wybór? ~ mruknęłam.

On przymknął na chwilę swoje oczy koloru rubinu. Przyjrzałam mu się uważniej. Jego łuski były koloru węgla i miały lekki, czerwony połysk. Skrzydła miał niczym u nietoperza, równie czarne jak łuski. Pod brzuchem były one ciemno szare. Na grzbiecie miał ostre szpice, a jego ogon był długi i równie niebezpieczny. Jego łapy były przyozdobione szponami ostrzejszymi i mocniejszymi, niż najlepsza stal na ziemi. Jego kłów nie widziałam, ale były na pewno równie niebezpieczne, jak szpony i bardziej śmiercionośne.

Jednak coś mnie nurtowało. Jedna, mała myśl nie dawała mi spokoju. Zmarszczyłam brwi, starając się ją pochwycić.

Smok otworzył oczy, spoglądając na mnie.

~ Nie mogę iść dalej ~ odpowiedział cicho. Widocznie był lepszym myśliwym cudzych myśli, niż ja własnych. Sapnął, a z jego nozdrzy uleciał dym. ~ To stara klątwa, rzucona kilka tysięcy lat temu.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz