Rozdział 10

482 48 1
                                    

Balin wyskoczył za drzwi. Zaskoczył strażników i pozbawił ich przytomności. Bez słowa ruszyłam za nim, krzywiąc się z bólu przy każdym ruchu. Spojrzał na mnie z niepokojem.

- Dam radę - szepnęłam.

Za nami rozległy się kroki.

- Szybko! - powiedział krasnolud i razem pobiegliśmy korytarzem.

Rzeczywiście, był pusty. Na ścianach od czasu do czasu pojawiały się jakieś pochodnie.

Daltor i grupa zbrojnych zbliżała się szybko. Żmija syczała wściekle, ciskając błyskawice ze swoich jadowitych oczu. Przestałam zwracać uwagę na ból. Po chwili zauważyliśmy drzwi. Nie były one tak solidne, jak te z mojej celi.

Żołnierze byli coraz bliżej, gdy dopadliśmy do drzwi. Balin otworzył je. Za nimi zobaczyłam schody, prowadzące w górę. Chłodne powietrze owiało mi twarz.

Balin już na nich stał i wyciągnął do mnie rękę.

Właśnie wtedy zatrzasnęły się od silnego kopniaka. Balin krzyknął, ale nie mógł nic zrobić.

- Przyprowadź re.. - mocny cios pozbawił mnie resztki powietrza z płuc. Upadłam na ziemię, gdzie dostałam jeszcze kilka kopnięć tu i tam.

Widziałam przez mgłę, jak Daltor otwiera drzwi. Za nimi były tylko schody. Schody i nic więcej.

- Panie... - zaczął jeden ze strażników. Krasnolud oparł się o drzwi i spojrzał na mnie zza przymrużonych powiek.

- Przygotujcie wszystko. Za chwilę się zjawią, a my mamy mało czasu.

Żołnierz spojrzał na mnie. Wydawało mi się, że widzę w jego oczach współczucie. A potem już nic nie widziałam.

Obudził mnie kubeł zimnej wody. Ból w nadgarstkach nasilił się tysiąc razy, a plecy płonęły. Byłam naga. A przede mną stał Daltor. Miałam całkowicie rozciągnięte ciało, a nogi przymocowane łańcuchami były w lekkim rozkroku. Byłam z krasnoludem sam, na sam. Chyba że jeszcze ktoś stał za mną, ale to było wątpliwe.

- To już koniec - odezwał się. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. - Mój pan i Leyla są już daleko. Tylko kilku żołnierzy tu zostało ze mną, ale to bez sensu.

Zamknęłam oczy i przełknęłam ślinę. Byłam naga. Goła, bez niczego. I byłam sam na sam z nim.

- Wiesz... - jego ciepły oddech owionął mi skórę na piersiach. Zadrżałam. - Rzeczywiście jesteś bardzo piękną kobietą - mówił to z rozmarzeniem z w głosie. - Pod tą warstwą siniaków i ran kryje się prawdziwa piękność - Poczułam delikatny dotyk na brzuchu. Wodził swoimi palcami wokół pępka, ale nie zapuszczał się dalej. Dostałam gęsiej skórki i zacisnęłam zęby. - Może gdybyśmy mieli więcej czasu dla siebie...

Otworzyłam oczy, napotykając jego pociemniałe spojrzenie. Po chwili odsunął się o krok.

- Ale już za późno. I tak zginiemy - spojrzał na mnie. - Wiesz, to co teraz zrobię nie jest moim kaprysem. Podziękuj za to Leyli. Jeżeli przeżyjesz, oczywiście.

Dopiero wtedy zauważyłam stalowy pręt w jego rękach. Z rozgrzanym do białości końcem.

Który włożył mi pomiędzy nogi.

Poczułam ból. Ból tak okropny, że aż nie do wytrzymania. Zacisnęłam pięści i krzyknęłam. Krzyczałam i wyłam z bólu. Traciłam swoje nadzieje. Nadzieje na lepszą przyszłość. Krzyczałam, bo nie potrafiłam inaczej tego wyrazić. Wyłam, bo nikt o tym nie wiedział. Zwróciłam swój krzyk w górę. Nie chciałam być sama, ale nie chciałam też, aby ktoś to widział. Nawet ten tam na górze, któremu ufałam.

Ciemne plamki skakały mi przed oczyma i zwiesiłam głowę, tracąc przytomność.

Ból stał się częścią mnie. Pojawiał się i znikał, ale był. Cały czas trwał i czuwał.

Obudziłam się leżąc. Ktoś rzucił mnie pod ścianę. Czułam chłód, bijący od kamiennej podłogi. Byłam wdzięczna za ten chłód. Przynosił ulgę w bólu. Czułam smak krwi w ustach. Zwinęłam się w kłębek, drżąc. Drżąc z zimna i strachu. Oni mogli za chwilę tu przyjść. Rozpocząć znowu kolejny raz wyżywania się na mnie. A ja się tego bałam. Byłam sama, w zimnej ciemności, pozostawiona dla siebie. Oczekiwałam końca, lub kolejnego początku. Zamknęłam oczy i ułożyłam się na ziemi. Ból i chłód ukoiły mnie do snu.

Szczęk broni i krzyki przerwały mój sen. Nie otworzyłam oczu, tylko skuliłam się jeszcze bardziej. Za chwilę tu przyjdą. Znowu się zacznie bicie i szydzenie. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam powieki mocniej. Plecy paliły mnie strasznie, ale najgorszy ból rozchodził się pomiędzy moimi nogami.

- Panie, to już wszyscy - usłyszałam przytłumiony głos za drzwiami.

- Dobrze, a sprawdziliście tutaj? - znajomy dźwięk dobiegł do moich uszu, wyrywając z kleszczy czarnej otchłani, w której się pogrążałam.

Warczenie i ciche skrobanie rozległo się za drzwiami. Coś w mojej głowie szeptało. Jakieś ciche głosy zaczęły mnie nawoływać. Rozpoznałam te głosy.

Nika?, ciche pytanie rozległo się w mojej głowie. Głos odrzucił na bok wszystkie inne myśli.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Całkowicie zatraciłam się w bólu, strachu i samotności.

Coś uderzyło w drzwi z niespotykaną siłą. Dźwięk pulsował w mojej głowie jeszcze przez kilka chwil.

Wreszcie zwaliły się z hukiem, wpuszczając do środka strumień światła. Ułamek sekundy później do wnętrza wśliznął się czarny cień. Zbliżył się, stąpając lekko na miękkich łapach. Trącił nosem moją zimną dłoń. Poruszyłam lekko palcami, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.

Luna.

Lwica odsunęła się trochę na bok, robiąc miejsce jeszcze komuś innemu. Ten silny i znajomy zapach...

Thorin przykląkł przy mnie. Zmarszczył brwi, gdy Luna przyłożyła swój ogromny łeb do mojego brzucha. Książę nie mógł wiedzieć, co się stało, ale lwica się domyślała.

Poczułam jego dłoń na swoim policzku. Uchyliłam lekko powieki. Pochylał się nade mną. Przed drzwiami stało kilku żołnierzy z pochodniami, wpuszczając światło do celi.

- Co oni ci zrobili? - szepnął, patrząc mi głęboko w oczy. Luna warknęła cicho.

- Ona tego nie wytrzyma, Thorinie - powiedziała. - Zabierzmy ją stąd.

Książę uniósł się lekko i zdjął kaftan.

- Rzućcie mi coś do przykrycia! - krzyknął na żołnierzy. Sam narzucił na mnie swój ciepły kaftan. Jęknęłam, gdy szorstka tkanina otarła się o rany na plecach.

Luna warknęła cicho, a Thorin sięgnął za moje plecy. Skuliłam się, gdy natrafił dłonią na pręgi. Cofnął ją szybko widząc, że sprawia mi to ból.

Za nim stanął żołnierz, trzymając jakiś cienki koc w rękach. Książę przyjął go z wdzięcznością.

- Powiadomiliśmy medyka. Już czeka w waszych komnatach.

Thorin skinął głową. Owinął mnie szczelnie kocem i włożył mi rękę pod głowę, unosząc ją lekko do góry.

- Teraz trochę zaboli, ale spróbuj wytrzymać - powiedział. Zacisnęłam palce na jego ręce. Chwycił moją dłoń i przycisnął do swoich ust.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam mu się podnieść. Jęknęłam cicho, czując, jak naciska na moje zmasakrowane plecy. Zapach księcia ogarnął mnie całą. Wtuliłam się w szeroką pierś krasnoluda, zamykając oczy.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz