Poranek był ciepły i słoneczny. Ptaki latały nad drzewami, świergocząc i budząc wszystkie inne stworzenia, którym nie dane było się wyspać tamtego dnia.
Elfy wyruszyły o świcie. Kiedy przybył ich posłaniec, byliśmy gotowi do wymarszu. Nain, wraz ze swoimi krasnoludami, szedł na przedzie. Kaalar ze swoimi wojownikami już był na miejscu pod Północną Strażnicą i czekał na atak z tamtej strony.
Draco wraz z piechotą, liczącą osiemdziesiąt tysięcy żołnierzy, ruszył przodem. Ja natomiast dowodziłam jego kawalerią, która składała się z najlepszych jeźdźców w kraju. Liczyła ona trzydzieści tysięcy wojów.
Ta kawaleria była jedną z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej skutecznych na północy. Wielu z tych, którzy mieli z nią styczność, rozpowiadało o skrzydlatych demonach, odzianych w futra dzikich zwierząt, które dosiadały diabelskich koni. A to wszystko przez skrzydła, które były przymocowane do pleców jeźdźców. W pełnym galopie wydawały one charakterystyczny dźwięk, który płoszył zwierzęta przeciwnika. Jeździec kawalerii wyposażony był w długą kopię, którą trzymał przed sobą przy natarciu. Gdy ona się łamała, odrzucał ją na bok i chwytał za koncerz (długi miecz, który nie nadawał się do walki wręcz, ale mógł przebić zbroję przeciwnika na wylot). Jeźdźcy uzbrojeni byli od pasa w górę. Zbroja na nogach tylko by im przeszkadzała w manewrach na końskim grzbiecie.
Luna i Alexander wyruszyli wcześnie rano, aby poinformować Tarę o planie ataku wroga, a Moro natomiast pobiegła po swoją rodzinę, która ostrzyła zęby i pazury na nadchodzącą bitwę. Zwierzęta nie zbliżały się do ludzkich obozów; miały swoje zasady dotyczące bitew. A jedna z nich mówiła, że dopiero wtedy, kiedy wróg się nie pojawi na polu bitwy, dopótypozostaną one niewidoczne dla oczu sojuszników.
Ujrzeliśmy mury miasta Dal. Draco wprowadził większą część swoich żołnierzy, głównie piechoty, za bramę. Ja natomiast poprowadziłam swoich ludzi na drogę prowadzącą do Ereboru. W dowodzeniu nad tym niemałym oddziałem pomagali mi trzej generałowie: Joram, Mattan i Amon. Ustawiliśmy się po obu stronach drogi, stając przodem w stronę Samotnej Góry i czekając na Draco. Krasnoludy z Nainem na przedzie (który dosiadał dzika bojowego) również czekały, chcąc nas wprowadzić do królestwa Thróra.
Kal krzyknął w górze i zleciał, lądując mi na ramieniu. Miałam na sobie czarny płaszcz, który spinała srebrno błękitna klamra na ramieniu. Na przedramiona założyłam skórzane karwasze, dłonie schowałam w grubych, czarnych rękawicach. Do pasa przytroczyłam oba miecze, które zostały mi podarowane przez Draco. W przeciwieństwie do brata, nie założyłam diademu, w którym zostałam znaleziona na rzece. On był królem i zamiast hełmu miał na głowie piękną, lecz ciężką koronę.
Ruch orła przykuł uwagę jednego ważnego księcia, który odwrócił się do tyłu i napotykając moje spojrzenie, uśmiechnął się. Trąciłam delikatnie piętami swojego karosza i zbliżyłam się w jego stronę. Dosiadał niskiego kuca o jasnobrązowej maści, który parsknął cicho na widok większego konia.
Biały orzeł wzbił się w powietrze i wylądował na blankach, kiedy zatrzymałam się obok Thorina.
Sięgnęłam za skórzany pas i wyciągnęłam maleńki przedmiot, zawieszony na czarnym rzemieniu. Bez słowa podałam mu pierścionek.
- Ale należy do ciebie - zaprotestował Thorin, chcąc odepchnąć moją dłoń.
Uśmiechnęłam się.
- I właśnie dlatego ci go daję - gdy spojrzał na mnie, wciąż nie rozumiejąc, dodałam: - Bo to obrączka na szczęście, kurdu. - Ostatnie słowo wypowiedziałam ciszej, lecz i tak je usłyszał.
CZYTASZ
Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~
FanfictionNika była Strażniczką króla Thróra. Po drobnej sprzeczce - za którą groziła jej kara śmierci oraz natychmiastowe zwolnienie ze stanowiska - wyrusza w celu uratowania księcia Thorina z rąk orków. Po paru drastycznych przygodach w lochach Ereboru okaz...