Rozdział 11

579 52 1
                                    

Do moich uszu dochodziły różne dźwięki. Głosy, pokrzykiwania, skrzypienie drzwi, kroki, szczęk broni. To wszystko słyszałam jak przez mgłę. Ale jedynym dla mnie wyraźnym dźwiękiem było bicie serca. Tak. Nie miałam co do tego wątpliwości.

Wtuliłam się mocniej w ciepłą i miękką ścianę, o którą cały czas się opierałam. Pachniała mieszanką potu i skały, oraz ledwie wyczuwalną wonią krwi.

Nie pamiętałam dokładnie, co się stało. Na początku byłam sama, przez bardzo długi czas. Bolało mnie całe ciało. Wiem, że mnie okaleczono w okrutny sposób. Że nigdy już nie będę taka sama.

A potem przyszedł ktoś, kto wyłowił mnie z czarnych odmętów strachu, bólu i samotności. Z tego wszystkiego, w czym topiłam się całą wieczność.

Pomógł mi wstać na nogi. Wsparłam się na jego ramieniu z wdzięcznością i pozwoliłam się poprowadzić. Nie byłam już sama. Miałam kogoś, kto zaopiekował się mną. Kto odrzucił na bok wszystkie moje lęki i wyprowadził z ciemności. To był ktoś, kto otoczył mnie swoimi silnymi ramionami i ochronił przed samotnością. Przed wszystkim, czego się bałam.

Uchyliłam lekko powieki. Nie było już ciemno. Otaczało mnie światło. Było wszędzie tak jasno, że znowu zamknęłam oczy, wtulając się mocniej w ścianę, o którą się opierałam. Była okryta miękkim materiałem.

Nie, chwila. To nie była ściana.

Nagle przypomniałam sobie, co się stało. On otulił mnie swoim kaftanem i kocem. Potem wziął na ręce, starając się zrobić to najdelikatniej, jak potrafił. Wyniósł mnie z zimnej i ciemnej celi. Pamiętałam wszystko. To co mi zrobili. Twarze tych, którzy przy tym byli.

Ale teraz było to nieważne. Byłam z nim i tylko to się liczyło. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, bo on by do tego nie dopuścił.

- Thorin! - usłyszałam imię. To jedno słowo było mi tak drogie. Powtarzałam je wciąż w myślach, wierząc, że to nie jest sen.

- Nie ma czasu - odpowiedział ktoś. Wraz z tym głosem usłyszałam dudnienie na wysokości mojej głowy. - Ona potrzebuje lekarza.

Tęskniłam za tym głosem. Był ciepły i miękki jak aksamit. Mocny jak stal i pewny. Dodawał mi otuchy, pocieszał, był dla mnie podporą. Tylko on mógł mnie utrzymać przy życiu.

Trzymający mnie ruszył dalej. Niósł moje chude, zmaltretowane ciało jakby nic nie ważyło. To nie była zbyt długa podróż. Usłyszałam głośne kroki dudniące na korytarzu. Taki dźwięk mógł nieść się echem tylko w jednym miejscu.

W komnatach królewskich.

- Książę, proszę tutaj - cichy głos królewskiego medyka doszedł do moich uszu. Pomagałam mu nieraz podczas leczenia i opatrywania rannych, lub chorych. Malcolm - tak się nazywał.

Poczułam, jak zostaję odsunięta od ciepłej ściany, której trzymałam się kurczowo przez ostatnich kilka chwil. Coś nacisnęło boleśnie na moje okaleczone plecy. Cichy jęk dobiegł zza moich zaciśniętych zębów.

- Spokojnie - ktoś szepnął tuż przy moim uchu. W moich płucach rozszedł się ten przyjemny zapach.

Położono mnie na czymś miękkim i suchym. Otworzyłam oczy, rozglądając się po pomieszczeniu.

Nade mną pochylały się trzy twarze. Pierwsza miała mlecznobiałą skórę i czarne oczy. Dwie kolejne były do siebie bardzo podobne. To byli kobieta i mężczyzna. Oboje brodaci (oczywiście jedno mniej, drugie bardziej).

Nagle poczułam silne ukłucie w dole brzucha. Krzyknęłam i zwinęłam się w kłębek, czując na sobie spojrzenia. Przyszli. Znowu się zaczęło. Czyli to był sen. Zacisnęłam powieki, chcąc przegonić ból, ale to tylko go wzmacniało.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz