Rozdział 34

294 30 0
                                    

Przed Strażnicą pojawiło się kilku elfich jeźdźców, którzy prowadzili ze sobą wolne konie. Ale najbardziej rzucał się w oczy jeleń Thranduila z ogromnym porożem. Srebrnowłosy wskoczył na siodło na grzbiecie zwierzęcia i wyciągnął do mnie rękę. Pokręciłam głową z uśmiechem i chwyciłam za wodze jednego z koni.

- Nie tym razem, mellon (przyjacielu). - Elf westchnął cicho, lecz widziałam w jego lodowych oczach maleńkie iskierki. - Nie wzdychaj tak. Może kiedyś - mrugnęłam do niego. - Generale - zwróciłam się do Amona. - Zostaniesz tutaj ze swoimi ludźmi. Pozbierajcie się powoli, zbierzcie rannych i wracajcie do Góry. Elfy z wami zostaną i pomogą.

Żołnierz skinął głową, a ja zawróciłam konia, szturchając go piętami. Wysunęłam się przed Thranduila (nie chciałam dostać porożem w głowę). Kal zrównał się w locie z nami.

- Jeźdźcy! - krzyknął biały orzeł, a ja zwolniłam, słysząc te słowa. - Jeźdźcy nadchodzą ze wschodu!

Zatrzymałam się, pozwalając, aby ptak usiadł mi na ramieniu.

- Kiedy tu dotrą?

- Już tu są.

I wtedy usłyszałam róg. Jego dźwięk dochodził z daleka, lecz ja nie miałam wątpliwości, czyj ten sygnał był. Na pustym stepie najpierw ujrzałam chmurę pyłu. Potem wyłonili się z niej jeźdźcy, którzy nie tracili czasu na zatrzymywanie się.

- Thranduilu - zwróciłam się do króla. - Zostań tutaj ze swoimi ludźmi. Ubezpieczaj krasnoludy z tej strony.

Jego lodowe oczy zmroziły mnie swym blaskiem. Widziałam w nich odmowę.

- Proszę. Posłuchaj mnie - podjechałam do niego bliżej. Mój koń zaczął stąpać nerwowo, wyczuwając tętent kopyt, który zbliżał się z każdą sekundą. Uścisnęłam jego dłoń, którą trzymał na wodzach. - Mellon, proszę - zwróciłam się do niego w sindarinie. - Na przyjaźń, jaką się darzymy nawzajem. Wrócę, obiecuję.

- Gwestol? (Przyrzekasz?) - chwycił mnie mocno za ramię. Zobaczyłam w jego oczach dziwny błysk.

- Przyrzekam na mój honor. A wiesz, że nigdy nie złamałam danego słowa.

Thranduil patrzył mi w oczy intensywnie. Miałam wrażenie, że szuka czegoś. Albo się waha... Nasze nosy prawie się stykały. Lód stopił się pod wpływem decyzji, jaką podjął.

Król skinął głową i puścił mnie, prostując się w siodle. Nie czekałam na nic, tylko zawróciłam konia i popędziłam w stronę bramy Ereboru. Jeźdźcy zbliżali się coraz szybciej; widziałam już złote korony na ich chorągwiach.

Kiedy ujrzałam przed sobą mury Dal, pogoniłam swojego rumaka, wbijając mu pięty boleśnie w bok.

Ale oni już czekali. Wszyscy. Całe dwadzieścia tysięcy jeźdźców i co najmniej dziesięć tysięcy krasnoludów.

Mój koń zarył kopytami w ziemi, kiedy pociągnęłam za wodze, zmuszając go do zatrzymania się. Żołnierze w srebrnych zbrojach z gwiazdami Durina wyrytymi na piersi wyprostowali się dumnie. Pióra w skrzydłach na ich plecach zaszemrały na mój widok. Pomiędzy każdym jeźdźcem na koniu pojawił się berserk.

Była to armia z Żelaznych Wzgórz; uzbrojony krasnolud na uzbrojonym dziku - nie wiadomo, który gorszy. Głęboki pomruk dobył się z gardeł khuzdów, a naprzeciw mnie wyjechał dobrze mi znany, rudobrody władca.

- Nainie - zaczęłam na jego widok. Krasnolud uśmiechnął się szeroko.

- Czyli, jak widzę, Północna Strażnica ocalona.

Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz