Rozdział 20

435 39 1
                                    

Las szumiał spokojnie w podmuchach lekkiego wiatru, a rzeka szemrała cichutko, opowiadając historie szeptem, który tylko nieliczni mogli zrozumieć. Noc nadstawiła ucha, bo tym razem to była jedna z ciekawszych opowieści.


Dwa cienie poruszały się szybko wzdłuż plaży. Jeden z nich, ten o złotych oczach, utykał lekko, drugi natomiast rozglądał się niespokojnie i węszył. W powietrzu wyczuwał coś bardzo niebezpiecznego, ale też i... znajomego.

- Nie rozumiem, Aleksandrze, po coś mnie tu przywlókł - Luna warknęła rozdrażniona, marszcząc nos. - O tej porze moglibyśmy być już u Draco.

Starszy lew nie odpowiedział i ruszył przed siebie. Po chwili przed oczami obu lwów ukazała się jaskinia, otoczona kilkusetletnimi drzewami, obrośniętymi bluszczem. Luna warknęła głośno. Wyczuwała w powietrzu coś groźnego i bardzo, bardzo niebezpiecznego.

Jakiś cień poruszył się we wnętrzu jaskini. Alexander wyszedł naprzód i stanął przed Luną. Chmury odsłoniły księżyc, który oświetlił wejście do jaskini.

W nich stał lew. Był ogromny, wzrostu większego kuca, zdecydowanie wyższy od Alexandra. Miał białą grzywę, która okalała jego łeb niczym korona, a jego czarne jak węgiel oczy przypatrywały się uważnie dwójce intruzów.

- Alexandrze - głos lwicy poniósł się echem po okolicy.

Ona sama wyprostowała się i usiadła przed wejściem.

Samiec skłonił łeb.

- Taro - zaczął. - Przybywam tu bez zwłoki, aby prosić cię o pomoc.

Lwica machnęła ogonem, szczerząc kły.

- Mów dalej - zachęciła go.

- Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, a teraz chciałbym odnowić naszą przyjaźń. Ty, jako Matka klanu Mrocznych...

- Już nie jestem ich Matką - przerwała Tara, warcząc ostro. - Jeżeli przyszedłeś tu mnie prosić o pomoc, to zawiodłeś się. Przegnali mnie, bo okazałam się być niegodna tego stanowiska.

Na te słowa zwiesiła łeb.

- Ale dlaczego? - dopytywał Alex.

- Dlaczego? Dlaczego?! - krzyknęła Tara, wstając. Luna warknęła ostrzegawczo i machnęła ogonem. - Nie słyszałeś jeszcze? Dlatego, że zgubiłam córkę! I to kierując się radą jakiegoś boga, który od tamtego czasu się do mnie nie odezwał! Dlatego! Okazałam się być nieodpowiedzialna w stosunku do własnego dziecka, Alexandrze. Do jedynego dziecka, jakie mogłam mieć. Rozumiesz wreszcie?!

Tara odwróciła się w stronę jaskini. Czarne lwy żyły nadzwyczaj długo, ale mogły mieć dzieci tylko raz w życiu.

- Możecie odejść. Nic nie mogę dla was zrobić.

Z cichym sapnięciem zaczęła odchodzić w głąb jaskini.

- Znam cię - szepnęła Luna.

Tara zatrzymała się, ale nie odwróciła. Zastrzygła uszami.

- Nie mam pojęcia skąd, ale mam wrażenie, że kiedyś cię już słyszałam.

Lwica o białej grzywie odwróciła się, napotykając uważne spojrzenie księżycowych oczu. Luna podbiegła i stanęła przed wejściem. Obie lwice stały tak, patrząc na siebie i węsząc w powietrzu. Po chwili ta młodsza, o czarnej grzywie, pochyliła łeb i zerkając uważnie na Tarę, zaczęła powoli się do niej przybliżać.

Swój nos zanurzyła w białej grzywie lwicy. Przez jej myśli przepłynęło niewyraźne wspomnienie.


Dzieci Aulëgo ➳ Król i Smok (Hobbit FanFiction) ~korekta~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz