Rozdział 8 „Zagoi się"

829 29 18
                                    

Siedziałam  w moim hamaku jak na szplikach, wpatrując się w mury labiryntu. Za parę godzin miało się odbyć oficjalne wygnanie Dylana i przez cały dzień nie mogłam nic przełknąć. Zresztą,  nie byłam jedyna. Atmosfera była raczej cicha i uciążliwa. Wszyscy wykonywali swoje obowiązki, tylko Alby stawał na warcie z paroma Streferami, żeby pilnować Dylana.

W czasie obiadu panowały podłe humory i przeważnie wracające do nas naczynia były w połowie pełne. Zazwyczaj nie marnujemy jedzenia, ale dziś nikt się tym nie przejmował.

Słońce niebezpiecznie szybko zbliżało się do murów labiryntu z zachodniej strony. Po umyciu ostatnich naczyń z obiadu bez słowa wyszłam z kuchni. Nie odzywałam się do nikogo, jakbym to ja miała dzisiaj umrzeć.

Korzystając z ostatniej godziny przed zamknięciem labiryntu, poszłam w stronę lasu.

− Elle! − usłyszałam głos za sobą, ale zignorowałam go, nawet nie starając się rozpoznać do kogo należy.

Zaczęłam przedzierać się przez gałęzie, starając się żadną nie oberwać, aż dotarłam do oczka wodnego. Odetchnęłam, czując świeże powietrze wokół i usiadłam na skale. Słuchałam szumu małego wodospadu i płynącej wody, nie myśląc o niczym innym. Oparłam się plecami o kamień i spoglądałam na rośliny. W tamtej chwili zaczęłam doceniać przyrodę. To prawdziwe organizmy, które żyją, piją, rosną. Było to dla mnie niesamowite. Drzewa, które potrafią być starsze niż... wszystko.

Poczułam chwilową radość i nie mogłam pojąć, jakie to jest cudowne. Może to przez to, ile już tu byłam uwięziona, traciłam zmysły. W tamtej chwili mi to nie przeszkadzało.

− Elle? − usłyszałam coraz głośniejsze nawołania. Nie miałam siły odpowiadać, po prostu czekałam aż mnie znajdzie.

− Elle − przede mną stanął Jesse w czarnych bojówkach i rozpiętej białej koszuli na dwa guziki. Przekręciłam głowę w jego stronę, a chłopak oparł się plecami o kamień przy mnie.

− Hej.

− Co tu robisz?

− Widziałem jak wchodziłaś do lasu.

− Więc za mną poszedłeś?

− Nie – prychnął. − Poleciałem.

− Ha ha − przewróciłam oczami, bo to w ogóle nie było zabawne i zaczęłam bawić się palcami w ciszy.

− Jesse... − zagryzłam policzek, znów wracając do ponurych myśli.

− Hm?

− Będziesz za nim tęsknił?

Nie odpowiadał, więc przeniosłam wzrok z moich palców na jego twarz. Lekko zaciskał szczękę, ale po chwili westchnął.

− Tak. Myślę, że każdy z nas będzie za nim tęsknił.

− Jak radziliście sobie z tym wcześniej? − pytałam dalej, a on wzruszył ramionami.

− Nie było ich aż tyle. Nie byłem przy pierwszym... − nawiązał do George'a. − Damy radę.

− Wiem − uśmiechnęłam się smutno. − Ale to i tak boli.

− To zaskakujące − powiedział, a ja zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o czym mówi. − Mimo, że prawie go nie znałaś, wyglądasz jakbyś się najbardziej przejmowała jego śmiercią ze wszystkich Streferów.

Parsknęłam przygnębionym śmiechem.

− "Chłopaki nie płaczą", co nie?

Jesse uśmiechnął się rozbawiony.

My Maze Story // NewtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz