Capitolo due

316 23 23
                                    

[Altimari Santano: Paryż, Francja, dzień później]

Powoli uniosłem szykowny kieliszek uwięziony pomiędzy mymi palcami do swych spragnionych ust, rozkoszując się nadzwyczajnym, błogim aromatem wykwintnego czerwonego wina z drogocennego rocznika, który osiadł niemal niebiańsko na mym drażliwym języku. Zatapiałem swe oczy w czarownym widoku nocnego miasta, śledząc swobodnie pnącą się ku górze wieży Eiffla o zaostrzonym zwieńczeniu skierowanym wprost ku niebiosom. Odetchnąłem uprzejmie, z zadowoleniem dzieląc swe ostatnie minuty życia w rozkosznej samotności.

Przyjdą po mnie. To jedynie kwestia czasu i sprawią, iż me życie przestanie istnieć. Byłem z tym pogodzony, zwykle wyczekując cierpliwie, aż przybędą jeźdźcy mojej prywatnej apokalipsy.

W spokoju cieszyłem więc swoje zmysły spojonym utworem, który zalewał pięknym, wyrafinowanym brzmieniem skrzypiec popiskujących swobodnie w akompaniamencie fortepianu, śledząc niewielkie, nieświadome, węglowe kropki ludzkich ciał, podążające niecierpliwie po nocnych ulicach zagęszczonego Paryża.

To miasto było moim marzeniem z czeluści najcieplejszych nocy, gdy skrycie pragnąłem zaznać uczucia właśnie tej, błogiej ucieczki od otaczającej mnie rzeczywistości. Przynajmniej przez kilka tych ostatnich godzin mogłem zaznać słodkich chwil triumfu, szczególnie, gdy mordowałem swych pobratymców, członków mej znienawidzonej rodziny, pragnąc uderzyć w miejsce, gdzie najbardziej zaboli. Nie pragnąłem przebić serca, które sprawiało, iż cały ten diabelski system działał. To byłaby definitywnie zbyt łaskawa śmierć... niegodna krzywd, które zostały wyrządzone bezbronnym, niewinnym oraz mi. Nie. Ja pragnąłem powoli odcinać palce prawej dłoni, sprawiając, iż ojciec odczuł niebezpieczeństwo, nieufność - nie mógł bowiem zaufać tym, którzy nigdy nie objęli wysokiego stanowiska.

Śmierć członków jego prawej ręki oznacza również, iż będzie musiał zrekrutować nowych dla uzupełnienia. Co oznacza, iż zaaranżuje ponowne treningi, potyczki, testy... miesiące zajmie, zanim ktoś zacznie węszyć na poważnie wokół mojej sprawy... albo tygodnie. To jednakże nie zmienia faktu, iż do tego czasu juz dawno będę martwym, a me ciało zagubione gdzieś we świecie.

Nieoczekiwany zwrot akcji.

Kolejny łyk wytwornego wina, które rozpływało się po moim przełyku w sposób niemal niebiański.

 Ciche skrzypnięcie.

Nadchodzili. Po krokach mogłem rozpoznać trzech rosłych mężczyzn, którzy zyskiwali dość dużych mas wagowych ze względu na swą wysokość, bądź nagromadzenie mięśni. Zapewne uzbrojonych, jak mogłem śmiało przypuszczać... Nikt o zdrowych zmysłach nie targnąłby się bowiem na życie renegata włoskiej mafii pozbawionym skutecznej, niezawodnej broni.

 Nie odwróciłem się, czekając, aż zbliżą się ku mnie. Czekałem na swą śmierć. Czekałem, gdy dostrzegę błysk pistoletu przy swej skroni, rozważając, czy był sens podjąć walkę. Było ich tylko trzech, a więc posiadałem naprawdę wysokie szanse, by ich dorwać, wybić i triumfalnie odejść... Lecz wtedy całe me życie polegałoby na ucieczce przed doganiającą mnie przeszłością.

Odbicie zamaskowanego mężczyzny.

Nie wzdrygnąłem się.

Zaatakować, czy nie? Byli sześć kroków dalej. Wystarczająco blisko, abym mógł zaatakować.

Rzucam kieliszkiem, uderzając perfidnie w skroń pierwszego z mężczyzn, nim wykorzystując zmieszanie, zdobywam jego broń, nie zdejmując z niej jego dłoni, celując do dwóch pozostałych. Szybkie odbezpieczenie, nim wystrzał ku pierwszemu, który stał nieco po prawej. Przed lewym chroni mnie ciało mężczyzny, który cierpiał ze szkłem w swym oku, policzku i może ustach, czy szyi w zależności od jakości jego odruchów, oraz szybkości reakcji. Kolejny celny wystrzał, nim upuszczam ciało, które zalegało na moim barku, wpatrując się z satysfakcją, jak ma ofiara kaja się z bólem na twarzy, walcząc i krzycząc z przeciwnikiem, który nie istniał.

Uniosłem nieco kieliszek z czystym podstępem, złudno przybliżając go do ust, aby upozorować czyste pragnienie błogiej nieświadomości oraz chęci zaznania napoju w odcieniu krwi, nim zamachnąłem się, obserwując przez zaledwie sekundę, jak ten wiruje, rozlewając cenny, wyśmienity napój po białym, niemal śnieżnym dywanie, barwiąc go w zwodniczym odcieniu krwi. Rzuciłem się w raz za nim...

Lecz popełniłem błąd.

Nagle wystrzał ogłuszył moją skroń, poprzedzając nieco o sekundę paskudny krzyk bólu, kiedy szkło skutecznie pozostawiło po sobie odłamki w zamaskowanej twarzy i szyi, jak przypuszczałem.

Chwila otępienia.

Spojrzałem w dół poniżej swej piersi w miejsce, gdzie czerń mej koszuli pociemniała gwałtownie, a luksusowy materiał rozerwał się od ingerencji kuli.

Chwyciłem miejsce nieco powyżej swych płuc z prawej strony ciała, nim lekko odciągnąłem palce. Szkarłat - krew - śmierć.

Padłem na kolana, nie potrafiąc złapać oddechu. W końcu wiedziałem, jak czuły się moje ofiary. Poniżone na kolanach, bez nadziei przeżycia, jednak nie ze strachem w sercu, a zwykłym oczekiwaniem, błagając, aby ich kat nie zwlekał już ze swym mordem.

-Au revoir Santano [Tł. Żegnaj Santano] - Warknął mężczyzna, powoli podchodząc, aż jego broń musnęła me czoło, przebijając się przez włosy.

Aż rozległ się jej wystrzał, a czerń zajęła mój umysł.

Aż rozległ się jej wystrzał, a czerń zajęła mój umysł

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tłumaczenie: 

Ak. 1. Odnaleziono ciało Włoskiego mafioza. Przyczyna śmierci nie została jeszcze ujawniona przez policję.

Ak. 2. Wiadomo jednak, iż przy jego ciele odnaleziono Pendrive z listą nazwisk powiązanych z działalnością przestępczą - w tym mafijną - oraz listę skorumpowanych urzędników. Przypuszcza się, iż był on buntownikiem, który postanowił udostępnić dane za cenę własnego życia.

Przypis. Więcej informacji w jutrzejszym wydaniu.


Nie umiem francuskiego niestety, więc w przypadku błędów, proszę napisać, będę bardzo wdzięczna <3

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz