[Jung Woo Young: Rzym, Włochy, Kilka godzin później]
Kap.
Kap.
Kap.
Stukanie rytmicznie opadających kropli przyciągnęło moją zamgloną uwagę.
Jęknąłem cicho, powoli unosząc posklejane od wilgoci powieki, mrugając kilkukrotnie, aby odgonić mgłę spojrzenia. Klęczałem. Klęczałem niewygodnie przyszpilony do czegoś, co mogłem określić jako drewniany słup, z rękoma owiniętymi wokół niego z taką siłą, iż moje barki zaczynały boleć paskudnie od niewygodnego wygięcia.
Odzyskałem spojrzenie, nim rzeczywistość dopadła mnie szybciej, niż byłem na to gotów. To nie była woda, pokrywająca całe moje kolana i łydki, na których zostałem zmuszony by klęczeć, a... a krew. Szybko uniosłem spojrzenie przerażony, rozglądając się po ogromnym, metalowym hangarze. Był niemal zupełnie pusty, a ja klęczałem na jego środku. I rzeczywiście nie było tu nic, oprócz wysokiego mężczyzny... Azjaty o zupełnie nagim, bladym i licznie poranionym torsie z raną, z której sączył się metaliczny szkarłat krwi zaledwie trzy metry przede mną. Jego twarz wydawała się chora od utraty krwi, a nadgarstki boleśnie poranione i zaczerwienione od lin, które wrzynały się w jego skórę, utrzymując jego nieprzytomne ciało pionowo. Jego stopy ledwo dosięgały mokrego podłoża, które skąpało się w ciemnej cieczy.
To była jego krew, która zalewała moje spodnie.
Próbowałem cofnąć się przerażony, jednak nie mogłem, a więzy wydawały się coraz to mocniej wgryzać w moje ciało, boleśnie wyginając barki. Jęknąłem, czując, jak mocno moje serce biło gwałtownie w piersi, bliskie przebicia się na drugą stronę.
W jednej chwili byłem z Sanem, skulony w jego ciepłych ramionach, gdy juz w następnej...
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Dlaczego ja? Dlaczego mnie wzięli? Nie wiedziałem, dlaczego ten czarny samochód zatrzymał się przede mną, do chwili, kiedy drzwi nie otworzyły się, a obce dłonie chwyciły mnie, wciągając do środka, zbyt gwałtownie i boleśnie. To był też moment, kiedy straciłem przytomność. Nie widząc ich twarzy. Nie znając celu. Byłem zdany w zupełności na los, jedynie podejrzewając, dlaczego to zrobili.
Nagle usłyszałem ciche westchnienie, ponownie spoglądając na mężczyznę przede mną. Skupiłem się na jego ciele, niewygodnie rozciągniętym z drobnym zarysem mięśni i ostrzem wbitym w górną część jego brzucha tuż nad uwydatnionymi płucami. Jego migdałowe powieki zatrzepotały lekko, opadając nisko w wyraźnym wyczerpaniu. Ciemne loki opadały na jego twarz w delikatnym zarysie, przysłaniając drobno opuchniętą prawą stronę tarzy.
-Żyjesz? - Spytałem może naiwnie głupio, swoim zaskakująco chropowatym i słabym głosem, przyciągając jego niewielką ostałą uwagę, możliwie rozumiejąc moje słowa. Jego ciemne oczy spojrzały wprost na mnie mocno wilgotne i błyszczące zmęczeniem, a ja pożałowałem pytania. Wydawał się już pogodzony ze swoją śmiercią.
-A-a - Przełknął lekko, marszcząc się na ból - A ty za co tu jesteś? - Wyszeptał niemal niesłyszalnie niskim tonem, wyraźnie walcząc o ostatki utrzymania ciężkiej przytomności. Przynajmniej znał koreański, choć posiadał akcent podobny do tego, co barwił i głos Sana.
-Przyjechałem kogoś ratować i chyba zostałem przez nich porwany - Jęknąłem szczerze, ponownie starając się wyszarpnąć nadgarstki z bolesnych lin, choć próba ponownie zwieńczyła się niepowodzeniem. Czułem się, jak ofiara jakiegoś kapryśnego losu.
-To c-cudownie wam idzie - Zachichotał lekko mężczyzna, sycząc niemal natychmiast, gdy jego falująca pierś podrażniła ranę w ciele - Nie wydajesz się kimś, kto zna tę stronę życia - Zauważył, lekko marszcząc brwi.
-Wyśmiej mnie, ale jestem koreańskim dziennikarzem, który do tej pory opisywał takie zdarzenia, wpatrzony w ekran monitora w ciepłym biurze. Tylko zakochałem się w nieodpowiedniej osobie - Prychnąłem, mając nadzieję, że jakkolwiek rozluźnię atmosferę i odciągnę jego umysł od bliskości śmierci.
-Ta osoba na pewno będzie niezwykle z-zadowolona z powodzenia waszej misji r-ratunkowej - Wymruczał niskim głosem, zamykając oczy, nim jego pierś uniosła się nieco mocniej, marszcząc przystojne rysy. Wyraźnie poddawał się mrokowi nieprzytomności.
-Nie zasypiaj - Poprosiłem, mając nadzieję, że to pomoże mężczyźnie utrzymać resztki świadomości - Jak San tylko po mnie przyjdzie...
-P-poczekaj San?! - Nagle powieki drugiego uniosły się nieco gwałtowniej, a ten spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem zaskoczenia - Ten S-San?
-Zależy, ile Sanów znasz - Zauważyłem, starając się desperacko podtrzymać rozmowę, aby nieznajomy utrzymał uniesione powieki, nie zapadając w możliwie nieskończony sen.
-Śmie... sznie było słyszeć, że tak w-wygląda wasza misja ratunkowa, ale j...akoś już mi nie jest zabaw...nie - Prychnął ciężkim sapnięciem, unosząc lekko głowę, aby spojrzeć na swoje nadgarstki. Skóra uwarstwiła się w miejscu, gdzie surowo schodziła od nacisku ciasnych lin, pozostawiając za sobą jedynie nagie mięso, które nie ociekało już krwią. Wydawało się wręcz paskudnie suche.
-Co masz na myśli? - Zmarszczyłem brwi, śledząc, jak porzuca wszelką nadzieję, opadając mocniej na wyczerpanych ramionach, już nawet nie sycząc, kiedy gest poranił jedynie mocniej, to co niegdyś mógł nazywać ramionami. Nie chciałem, by umarł, jednak on nie wydawał się podzielać moich chęci.
-J-jestem... Song Mingi-i - Wykaszlał lekko. Moje oczy otworzyły się w przerażeniu. Przyjaciel Sana, po którego tu przybyli wisiał kilka metrów przed nim z ostrzem przecinającym jego ciało i wyczerpaniem skradającym jego obolałą twarz... nawet nie próbując walczyć o zachowanie życia.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, zatopiony w szoku, porywczy pisk metalowych drzwi przeszył moje ciało.
CZYTASZ
Il mio demone // WooSan
Fanfiction"Jeśli anioł stróż istnieje, to ja otrzymałem demona" Zastrzel - Dobrze. Utop - Dobrze. Uduś - Dobrze. Każde posłuszeństwo, nawet to najbardziej oddane ma swe granice. Niewielka prowincja i cel, który sprawił, iż coś w nieczułym sercu pękło, a San...