Capitolo trentacinque

222 21 21
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Teraz]

Nie potrafiłem go puścić. Nie potrafiłem przesunąć swojej dłoni z jego szczupłego, kruchego ciałka, zbyt obawiając się, że jeśli to zrobię, chłopiec upadnie i się rani... wydawał się taki wątły. Może potrafił grać, ponieważ rzeczywiście pomimo tej wysokiej gorączki, która dość wyraźnie trapiła jego ciało i zdecydowanie zmęczonego, chorobliwie już bladego wyrazu wciąż twardo stał przede mną, próbując podjąć jakąś walkę... sprzeciw.

Był taki uroczy. Szczególnie gdy patrzył na mnie z dołu oczętami niespokojnej łani... taki niewinny.

Tak bardzo pragnąłem go zniszczyć. Nie potrafiłem jednak. Za bardzo przypominał malutką dziewczynkę sprzed lat, która zginęła z mojej ręki. Oboje są, jak nieskażona brzydkim brudem różyczka o alabastrowych płatkach pomiędzy mrocznymi gałęziami pełnymi cierni, które pragną ją dopaść, przebić i zrujnować. 

Chciałem go. Chciałem go pod sobą. Chciałem go całować. Rozpieszczać. Dbać o niego. Zobaczyć jego łzy rozkoszy... nie bólu, a rozkoszy, kiedy rozpływałby się w przyjemności. Wciąż delikatny i wrażliwy, choć nieco mniej cnotliwy.

Jednak ponownie musiałem zasłużyć na to zaufanie. Kiedyś brałem to, co tylko zapragnąłem. Zajmowałem się tym, kim chciałem, nie myśląc o bólu, dyskomforcie, ale... Wooyoung był inny. Był wciąż dzieckiem, które miał prawo zaznać prawdziwych smaków kochania, miłości, czułości. Tak cholernie żałowałem mojego wybuchu pod szpitalem, ale myśl, że ktoś miałby go posiąść, zniszczyć i bestialsko zdeptać moją cudowną różyczkę... Po raz pierwszy poczułem coś tak... intensywnego, jeśli jest do odpowiednie słowo do określenia. Byłem wściekły. Może to też kwestia mojego zamglonego umysłu. Może utraty krwi. Albo po prostu popełniłem błąd, za który nie powinienem się ratować wymówkami. Byłem winnym...

Kurwa prawie go uderzyłem. Byłem naprawdę milimetry, aby zostawić paskudną ranę na jego policzku... jak potwór, którego tak rozpaczliwie chciałem się pozbyć.

Może - może siłą rzeczy jestem już zbyt straconym? Nie ma dla mnie ratunku?

-San? - Poczułem, jak chłopiec pochyla się lekko do nacisku mojej dłoni na jego rozpalonej skórze, opamiętując się. Bez wahania pochyliłem się, obejmując jego wątłe ciało i ignorując lekki krzyk zaskoczenia, szybko przeniosłem go na swój narożnik, pozwalając mu zająć tę najdłuższą część od strony okien i ogrodzoną z dwóch stron, aby poczuł się komfortowo. Starałem się być powolny w swoich ruchach, choć mój bok wyjątkowo palił z wysiłku. Nie pozwoliłem jednak mu upaść.

-Poczekaj, zaraz znajdę ci jakiś koc - Poporisłem cicho, mając nadzieję, iż będzie na tyle miły, aby mnie posłuchać. Nie ruszał się jednak, leżąc na wyznaczonym przeze mnie miejscu, z nogami podkulonymi nieco i ramionami owiniętymi wokół siebie.

I nie trwało długo, nim wróciłem z jednym grubszych, czarnych, futerkowych kocy, jakie mogłem znaleźć w swoim mieszkaniu... Oj Seonghwa będzie zły, że prowadziłem się przed czasem. W drodze powrotnej chwyciłem również wcześniej zaparzone zioła, tabletki oraz kawałek kupionej po drodze pizzy... Na zdecydowanie za grubym cieście.

Wooyoung leżał spokojnie, jednak niepokojąco drżał, nieco szczekając zębami, kiedy jego wzrok był głęboko zatopiony w podłodze o cale za narożnikiem. Wydawał się tak głęboko pogrążony w myślach, iż nawet nie zauważał, że wracam do chwili, kiedy nie usiadłem obok. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach, sprawiając, iż poczułem przeraźliwe zmartwienie.

-Aż tak cie boli? - Spytałem, szybko unosząc dłoń do jego rozpalonego czoła, nieco muskając policzek, jednak nim zdołałem ją odsunąć, szybko chwycił dwa moje palce, przyciskając je lekko do swojej gorącej skóry, pochylając głowę w moim kierunku. Wyglądał uroczo nawet z gorączkowym rumieńcem pokrywającym jego policzka oraz nos, przechylając swoją skroń w moim kierunku. Kradł moje serce, aby zaciskać się mocno, kontrolując jego bicie - Proszę weź to - Mruknąłem, delikatnie wysuwając drugą dłoń z zestawem tabletek, nim wpatrywałem się w niego zdezorientowany, gdyż włożył je do ust i przełknął, nawet nie pytając na co są... taki naiwnie niewinny.

-Czemu jesteś dla mnie teraz taki miły? - Jego głos był słaby i chropowaty od gorączki, sprawiając, iż zapewne nieco mamrotał niezrozumiałe, opuszczając moją dłoń. Szybko sięgnąłem do koca, rozkładając go z wolna, aby okryć jego grubą warstwą małe ciałko.

-Woo, rozmawialiśmy już o tym - Westchnąłem, delikatnie odgarniając niesforny kosmyk jego włosów.

-Ale... nie potrafię tego zrozumieć. Nie możesz być tak miły dla kogoś, kogo praktycznie nie znasz. Nie wiesz, czy nie zrobiłem czegoś złego... albo czy... Wiesz o co mi chodzi - Zawołał nagle, wyraźnie nie potrafiąc wykrztusić tych słów. Przewróciłem oczami, delikatnie chwytając kawałek jedzenia, zanim przyłożyłem mu to do ust. Wydawał się zaskoczony, a jego brzuch zaburczał lekko, sprawiając, że jego policzka stały się jeszcze mocniej czerwone. Uśmiechnąłem sie zauroczony, zachęcając go lekkim skinieniem, aby wgryzł się w ofiarowany mu posiłek.

I tak zrobił, a jego oczy wydawały się tak boleśnie szczere w całej wdzięczności i umiłowaniu, niemal łzawiąc bardziej na sam, aromatyczny posiłek. Doktor mówił, że nie jadł zbyt wiele w ostatnich dniach... albo w ogóle, więc nie chciałem też, żeby później miał nudności. Ryż był nieco bardziej lekkostrawny, nawet z warzywami, niżeli pizza. Chwyciłem telefon, nieśpiesznie zamawiając ryż z dodatkami w dostawie do domu.

-Nie dawano ci wiele czułości w życiu, prawa? - Spytałem, przyciągając na siebie niepewne oczy sarny - Masz dwadzieścia lat dopiero, zakładam, że dług masz od przynajmniej trzech. Zacząłeś prace rok temu. Twoje dzieciństwo skończyło się zbyt wcześnie, nie mam racji? - Widziałem, jak przełyka, więc uniosłem kubek, pozwalając mu powoli wypić wciąż ciepły napar - Ci ludzie są okropni i wiem też, że nie zachowałem się dobrze pod szpitalem, za co cie bardzo przepraszam, ale sama myśl, że mógłbyś robić coś tak...

-Złego? - Przerwał mi, sprawiając, iż uniosłem spojrzenie, kiwając głową na zgodę - Wiem, a-ale - Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku w chwili, kiedy odłożyłem kubek na blat szklanego stołu - On powiedział, że jeśli nie będę mieć tych pieniędzy to... on dopadnie mojego braciszka i-i nie mogę na to pozwolić... o-n jest jednym... - Maluch zalał się szlochem, sprawiając, iż moje serce pękło.

-Ciii, wiem - Wyszeptałem, delikatnie wyciągając ramiona, gdyby chciał się przytulić. Nie nalegałem na naszą bliskość, choć cholernie chciałem zrobić z chłopcem naprawdę wiele rzeczy... nie tylko tych brudnych, jednak no cóż, nie mogłem go tak zranić, nie w chwili, kiedy zaczyna mi ufać. Nie trwało jednak długo, nim małe, rozpalone ciało uderzyło o moją pierś w lekkim, dołującym łkaniu - Nie pozwolę, aby coś się stało ani jemu, ani tobie, jasne? - Chłopiec delikatnie pokiwał głową, kiedy jego niewielkie piąstki zacisnęły się nieco mocniej na mojej koszulce, gdy odsunął się o cale, że by na mnie spojrzeć.

-Jesteś ładny... - Nagle jego oczy otworzyły się szeroko - O nie, czy ja powiedziałem to na głos? - Zaśmiałem się cicho, nie dowierzając w jego naturalny urok.

-Urocze - Skimentowałem, delikatnie głaszcząc jego bezwładne pasma, czując coś dziwnego w okolicy swojego serca... coś, czego nigdy nie uczułem. Chłopiec był jedynym, na którym teraz tak mi zależało i chciałem troszczyć się o niego... dbać, jakby był najcenniejszą osobą na całym świecie.

Musiałem więc to przyznać... chyba się zakochałem.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz