Capitolo venti

199 17 12
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Kilka godzin później]

Uśmiechnąłem się do niego, zanim obaj ruszyliśmy w kierunku sof, niewzruszeni mijając kobietę. 

Było tu przyjemnie cicho, co w końcu pozwoliło mi myśleć, jednak jak mogłem się domyślać, pomieszczenie było dźwiękoszczelne... nikt nie zareaguje w razie wystrzału z broni.

Powstrzymałem kpinę, cisnącą mi się na język. W mafii zawsze rozróżniałem dwa typu ludzi. Hienę i lwa. Pierwszy typ wydawał się tak zadziornym i agresywnym, jednak w rzeczywistości był bezmózgim palantem, który żerował na łowach silniejszych od siebie. Lew zaś stąpał rozważnie, tworzył przemyślane kroki, aby nie potknąć się o własne łapy. Brunet był lewem, kiedy drugi mężczyzna definitywnie należał do zespołu hien.

-Dobra, myślę, że w końcu nadszedł czas, aby się prawidłowo przedstawić - Zaczął mężczyzna o moim wzroście, wskazując na swe serce - Mam na imię Jongho, to mój przyjaciel Hubie - jego dłoń powiodła do Koreańczyka w szarym dresie oraz czapce naciągniętej na jego odwróconą skroń, gdy oczy wciąż były zapatrzone w kobietę. Nad jego spierzchniętymi ustami widniał drobny, ciemny zarost - Jak zapewne wiesz, należymy do smoczego klanu, który rządzi tymi dzielnicami, zajmując już niemal cały Seul - Skinąłem głową, udając zgrabnie, iż wszystko miałem opanowane - Cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać... Kurwa Hubie, ogarnij się - Warknął, kopiąc zahipnotyzowanego mężczyzn w łydkę pod stołem, gdy ten niemal wrzasnął, rzucając mu mordercze spojrzenie - Niekiedy pracuję z idiotami, wybacz, Panie Choi - Prychnął, a ja doskonale rozumiałem jego ból, nie raz i ja musiałem stawić czoła tym trudnościom.

-Wystarczy San, dziękuję - Uśmiechnąłem się lekko do niego, siadając, kiedy wskazał dłonią na miejsce pode mną.

-Rozgość się i czuj się, jak u siebie - Dobrze, że nie widział mojego mieszkania w tej chwili - Możesz rozkoszować swe podniebienie wszystkim czego zapragniesz, jednak ostrzegam, nie mamy tak wyśmienitych win - Wyjawił, sprawiając, iż zaśmiałem się lekko.

-Mam butelkę lub dwie zachowane na czarną godzinę, więc w dniu naszego sukcesu mogę ofiarować ci cześć - Oświadczyłem, nie odzywając się, gdy barmanka przyniosła nam tacę przepełniona jakimiś wytwornymi wódkami, whisky oraz winem definitywnie niższej jakości, niżeli te, które dawano mi zakosztować we Florencji. Nie narzekałem jednak, wskazując na jedno z brunatnych napoi, którego nazwa obiła mi się już raz, bądź dwa o uszy. Kobieta posłusznie zapełniła dla mnie przeźroczyste szkło ładnie zdobionej szklanki, układając ją przede mną w grzecznym geście.

Obie były dość ładne, jednak ta wydawała się naturalnie bardziej nieśmiałą, niewygodnie zaciskając dłonie co rusz na swej krótkiej spódniczce, przyległej do naturalnie wyśmienitego ciała, obciągając ją o cal, lub dwa w dół na wypadek, jakby ta uniosła się niesfornie podczas jej pracy. Przypominała mi nieco Wooyounga, którego wciąż nie odnalazłem tego dnia, ku mojemu nieszczęściu.

-Byłbym wdzięczny. Słyszałem wiele pozytywów o wytworach waszej rodziny - Wyznał Jongho wyraźnie zadowolony z mojej obecności, a i ja byłem rad, iż mogłem porozmawiać z kimś, kto wyraźnie znał się na rzeczy. Lwy zawsze były dość wygodnymi przeciwnikami rozmów.

-Wine and blood are our specialty [Tł. Wino i krew to nasza specjalność] - Zawołałem, nie kryjąc błogiej satysfakcji.

-Dobra, a teraz przejdźmy do interesów - Usiadł, odganiając kobietę z baru, abyśmy już sami mogli zakosztować smaków wolności w rozmowie. Oczywiście hiena... a nie, wróć, użyłem starej nazwy, Hu-cośtam nie omieszkał uderzyć ja w tyłek na odchodne, sprawiając, iż pisnęła zaskoczona, rozlewając na siebie całą, zabraną, starą szklankę po jakimś napoju, uciekając w popłochu z przeraźliwym rumieńcem wstydu przejmującym jej policzka - Chcę wiedzieć, jak działa ten cały system pięciu palców, i jak wielu was... wybacz, ich jest w tej chwili. Nie zamierzam tego wykorzystać, jest to kwestia czystej ciekawości, choć zapewne i tak nie obchodzi cię już zdrada - Zauwazył zresztą całkiem trafnie, więc skinąłem głową.

-W rzeczy samej. I z chęcią ci opowiem, jednak jaką mam pewność, iż i ty dotrzymasz swoją część umowy? - Spytałem, unosząc prawą brew ku gorze w wyczekiwaniu.

-Słowo harcerza nie wystarczy? - Prychnał, sprawiając, iż uśmiech rozporomienił po moich ustach. Lubiłem go cholera... - Cóż, jak już mówiłem mój klan czerpie przykład z twoich czynów, a więc oczywiście zajęliśmy się już wszystkim. Jeśli chcesz być w zupełności pewnym, proszę cię bardzo - Wyciągnął nowy, ekskluzywny telefon z przedniej kieszeni swojej błękitnej marynarki przez sekundę szukając czegoś w jego włączonym wyświetlaczu, nim przesunął urządzenie po blacie stolika, aż dojrzałem osobę, o której tego poranka wspominał mi Seonghwa... On był odpowiedzialny  za publikację. Był jedną z niewielu twarzy, na których rzeczywiście się skupiłem, gdyż przez jego postarzałą skórę, nieco dotkniętą już przez wiek licznymi zmarszczkami przebiegała długa, zdecydowanie źle zarośnięta blizna, która zaczynała się przy prawym oku, nieco powyżej brwi, aż jej zwieńczenie docierało do ust w prostym cięciu. Cud, iż miał oko - Znasz go?

-Nie wiem, dokładnie kim on jest, jednak operuje zagranicznym przepływem informacji - Mruknąłem, pamiętając niemal wszystkie słowa mojego przyjaciela... no cóż, a przynajmniej te, których słuchałem, nieznudzony nużącymi wykładami w jego wykonaniu.

-Bingo - Powiedział, pstrykając palcami, nim skinął głową w kierunku barmanki, która nacisnęła coś na ladzie. Spiąłem się automatycznie w gotowości do ataku, nim głos udobruchał mą przewrażliwioną porywczość - Nie martw się przyjacielu. Nie zamierzam cię zabić. Jesteś zbyt cenny - Wyznał nagle, sprawiając, iż zmarszczyłem brwi, jednak nie zdołałem wypowiedzieć słowa, nim nagle drzwi do pomieszczenia ponownie otworzyły się, wpuszczając na zaledwie kilka chwil zewnętrzną atmosferę dudniącego basu.

Dwóch, wysokich, odzianych od stóp do głów na czarno mężczyzn wprowadziło nagle truchło ciała, które przyozdobione zostało przez szykowny, szary garnitur.

Nowi wysłannicy zatrzymali się dopiero o kilka stóp od nas, chwytając garść siwych włosów tego, co ze sobą przyciągnęli, a co teraz osiadło twardo na kolanach z ramionami niemal ukrzyżowanymi w ciasnym objęciu swoich oprawców. Spojrzałem na znajomą, ledwo przytomną twarz, która zarastała w licznych, wciąż krwawiących ranach, które obficie barwiły jego usta, brwi oraz kilka pasem popielatych od biegu dni włosów.

Jego mętne spojrzenie nagle spadło na nas, a przerażenie rozpromieniło w jego oczach.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz