Capitolo ventinove

192 19 7
                                    

[Altimari Santano: Cisterna di Latina, Włochy, Rok temu]

Z wolna podsunąłem się bliżej ścian, zatrzymując dłonią ciało swego towarzysza, nim ten pozbawi nas anonimowości istnienia. Nie chciałem dziś rozgłosu, ani krwi niewinnych ofiar na swych dłoniach.

Delikatny stukot pojedynczego obcasa pokojówki minął mnie z wolna, zakręcając w kierunku stykowych, wysokich schodów o marmurowo-białej barwie, przyozdobionych krwistym, szkarłatnym odcieniem chodnika wyśmienitej jakości, sprawnie tłumiąc pozostałe uderzenia.

Musiałem być czujnym, gdyż zagrożenie mogło pojawić się zupełnie znikąd.

-Partire [Tł. Chodź] - Mruknął Lorenzo, delikatnie pchając mnie do przestąpienia kroku do opustoszałego już korytarza pełnego śnieżnej bieli, złota oraz czerwieni z wieloma obrazami i koturnami, stylizowanym na antyczno-greckie, lub staro-rzymskie budowle. Nierozsądne. Był zbyt porywczym, co mogło doprowadzić do naszego ujawnienia, a nie mogliśmy sobie na to pozwolić.

Tej nocy nie mieliśmy bowiem wsparcia. Tylko nasza dwójka. Ochrona zaś liczona była przez naszego kreta na przynajmniej dwudziestu za dnia i piętnastu nocą, a więc nie mieliśmy możliwości zbiec, jeśli zostaniemy odkryci. Pozostaje jedynie walka i wymordowanie ich wszystkich... Choć może właśnie tego chciał Lorenzo. Uwielbiał rzeź.

Szliśmy powoli z bronią gotową do wystrzału w razie potrzeby, poszukując pokoju zgrabnie oznaczonego złotym, grawerowanym numerem piętnaście włoskiej rezydencji premiera. Proste zadanie, zwieńczyć jego życie i wrócić do domu na ucztę, przyjąłem więc je w trakcie gry w Far Cry III teraz żałując. Nienawidzę pracować z Bananno. Jest żądnym krwi kretynem, który nie potrafi nad sobą panować. W ogóle nie lubiłem pracować z ludźmi, preferowałem wykonywać zadania w pojedynkę, licząc na wsparcie dopiero wtedy, gdy rzeczy nie szły zgodnie z planem.

Mam nauczkę. Kolejnym razem skupię się bardziej, gdy Renato przedstawi mi plan działania.

Przycisnąłem swe ciało do framugi białych, drewnianych drzwi, kiwając skronią, aby on zajął miejsce po drugiej stronie. Ku memu szczęściu, choć to polecenie wykonał bez zbędnego kłapania gębą, słuchając grzecznie tego, co mówię. Co prawda był wyższy swym stanowiskiem, niżeli ja, jednakże każdy wiedział w naszym domu, iż byłem najlepszy w tego typu zdaniach. Dlatego je wykonywałem i to dawało mi przewagę, aby w końcu słuchali mych słów.

Wyciągnąłem palce lewej dłoni, odliczając od trzech, gdy jego dłoń zacisnęła się powoli na klamce. Sekundy, nim wstąpimy. Sekundy od kolejnej śmierci. Sekundy, od sprawienia, iż krew spłynie po alabastrowym marmurze otoczenia, czyniąc go wypłowiałokarmazynowy.

Trzy.

Dwa.

Jeden.

Drzwi otworzyły się, a me ciało zamarło na widok w środku. Ciało mężczyzny... nie, naszego celu, pochylone w płaczu nad niewielkim łóżeczkiem swojej malutkiej córeczki, podłączonej do licznych kabli i wszelakich instrumentów, które wydawały ciche, rytmiczne odgłos... nieprzerywane dla szczęścia tak wielu. Jej słodkie, niewinne, ciemne oczęta były otworzone szeroko, a na okrytych błękitnym kocem kolankach widniała obrazkowa książeczka o kociej tematyce.

Lekko stłumiony wystrzał. Kula przeszyła skroń mężczyzny u jej boku, sprawiając, iż pisnęła przeraźliwie.

-Che cazzo stai facendo?! [Tł. Co kurwa robisz?!] - Wrzasnąłem na swego rozbawionego towarzysza broni, który jedynie wzruszył ramionami, podchodząc po martwego ciała, aby uchwycić w swej dłoni garść nielicznych włosów na postarzałej skroni mężczyzny, unosząc jego martwą głowę ku górze, aby ukazać oblicze trupa ojca jego dziewczynce.

Jej płacz. Mały, delikatny od głosik pełen najszczerzej, najtrudniejszej rozpaczy, pogrążony w bólu, przewiercił się do mojego serca, pozostawiając tam martwy, bolesny ślad wieczności.

-Che cosa state aspettando ?! Uccidila! [Tł. Na co czekasz?! Zabij ją!] - Wrzasnął nagle drugi mężczyzna, siłą spychając martwe cielsko z miejsca obok łóżeczka. Spojrzałem na dziewczynkę. Na jej spanikowaną twarz. Na łzy pokrywające jej blade policzka. 

Była niewinna. Boleśnie niewinna. Tak malutka na swym ogromnym łóżeczku...

Nagle ma dłoń została uchwycona i nim zdołałem się wybronić, palec nacisnął na spust. Kula przeszyła jej skroń perfekcyjnie pomiędzy dwoma niewinnymi oczętami, uśmiercając ją na wieki.

Wyrwałem dłoń, upuszczając pistolet, aż ten uderzył o panele pod moimi stopami z cichym brzękiem stali. Spojrzałem na swą dłoń. Drżała...

Odebrałem istnienie... zabiłem kogoś, kto nie zasłużył na swój los. Kto miał przeszłość przed sobą. Mogła płakać, śmiać się, tańczyć, kochać... ale już nie może, ponieważ ja jej to odebrałem.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz