Capitolo ventiquattro

194 20 5
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Teraz]

-To kretyn, który uważa się za kogoś istotniejszego, niżeli jest. Kilka lat temu, gdy przewodził nami poprzedni boss, zabrany z ulicy dzieciak pożyczył od nas kilka kafli, pragnąc wdrożyć plan, gdzie żeruje na biednych, którzy potrzebują zastrzyku grubej kasy na dragi. Pierwotnie miało to wyglądać, jak powolna spłata rat. Daje jakiemuś dzieciakowi, który oddaje mu z nadwyżką, część chowając do kieszeni, a część ofiarując nam w ramach długu. Później miało przerodzić się to w korzyść...

-Jednak dług nigdy nie został spłacony? - Uniosłem apatycznie brew, zbyt dobrze znając tego typu historie. Nie była bowiem pierwszą, jaką słyszałem... wręcz przeciwnie, gdyż na moich dłoniach spoczywała krew tak wielu tych, którzy próbowali oszukać los... zbuntować się przeciwko zasadom naszej rodziny. A ich śmierć? Ta była piękna... wyjątkowa, pełna finezyjnego tańca z mieniących się płomieniach agonii.

-Dokładnie. Oczywiście został pociągnięty do odpowiedzialności, jednak zaczęliśmy toczyć wojny z pobliskimi miastami i nie był to problem pierwszorzędny - Wyznał Jongho, wzdychając ciężko, gdy schylił się do swego martwego przyjaciela. Nie wydawał się jednak przejęty jego śmiercią, choć wiedziałem, iż mężczyzna grał wyśmienicie wyzbycie ze swych emocji dzierżonych w najszczerszym sercu... Jak gdyby zupełnie je odciął, zapominając o swym istnieniu. Zamiast tego zaczął przeszukiwać jego kieszenie oraz boki, nawet nie zamykając martwych, bielących powiek dawnego kompana.

-Najwyraźniej pomyślał, iż się go boicie - Zauważyłem, zapewne trafne, choć me słowa potwierdziło dopiero krótkie skinienie głowy bruneta - Ciekawe... - Mruknąłem, przekręcając skroń, gdy spojrzałem na liczne, martwe ciała.

-Co? - Poczułem, jak spogląda na mnie, wyraźnie zaintrygowany, szczególnie, gdy wzruszyłem niedbale ramionami, zakładając dłonie na swe biodra.

-Wiesz, nigdy nie miałem problemu z kimś takim... nasi dłużnicy, którzy dokonali zdrady, konali w niezwykłych agoniach, jednak... aby pokusić się o atak? - Zmarszczyłem brwi, zupełnie zdezorientowany - Musiał postradać rozum.

-Zapewne tak było. Pomyślał, że ma ze sobą kilku ludzi i zapewne nastraszył parę bezbronnych dzieciaków, co podniosło jego chuja zdecydowanie zbyt wysoko na małe loty - Prychnąłem na dobór przykładu mężczyzny, przewracając oczami. Był jednak słuszny w swych poglądach. Gdy byłem jeszcze bachorem, również czułem się inaczej, dostrzegając, jak ludzie kajają się pod moimi stopami... ego i arogancja były wtedy nieprzezwyciężone... cóż, a przynajmniej do czasu, kiedy ktoś nie przybywa, aby odebrać tę naiwną wiarę w swe niepodważalne umiejętności - Jak to się u was mówi... To z koniem?

-"A caval donato non si guarda in bocca"? [Tł. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby] - Spytałem w akcie konsternacji, ponownie przyglądając mu się, jak dokładnie przeszukuje jedno po drugim ciele swych dawnych druhów, zapewne upewniając się, czy pierwotnie nie byli zdrajcami. Nic nie było bowiem pewnym... Nawet ja niegdyś byłem martwym...

-O to. Dałem mu się pobawić w piaskownicy, jednak dzieciak nie wie nic o prawdziwej robocie i konsekwencjach swoich czynów... jeszcze - Mruknął, prostując się lekko, gdy uniósł w dwóch palcach coś niezwykle małego i błyszczącego. Nadajnik. Nie trzeba było być geniuszem, aby domyśleć się, iż został on podłożony zapewne przez jedną z kobiet, które tak zgrabnie potrafiły otumanić męski umysł swą niewinnością. Dlatego nigdy nie pozwalałem sobie na spokój. Nie pozwalałem się zwodzić, przez ich piękne ciała.

-Pozbądź się go szybko. Jeśli będziesz zwlekać może urosnąć w siłę wystarczająco, aby stanowić legalne zagrożenie, aby wystrzelić pocisk w twe serce, lub gdzieś obok, powodując nieodwracalne zmiany - Mruknąłem, unosząc dłoń, aby wycelować dwa palce w kierunku Jongho, naśladując odrzut broni palnej w trakcie wystrzału.

-Daj mi kilka dni, a go wytropię, nie martw się o to. San... - Powiedział nagle, podchodząc o krok w mym kierunku z dziwnym przekonaniu wymalowanym na jego poważnej twarzy - ...uratowałeś mi dziś życie i jestem człowiekiem honoru, w przeciwieństwie do innych z mego klanu, więc pozwól mi dla ciebie coś zrobić w zamian - Cóż, definitywnie nie tego oczekiwałem, choć w mej rodzinie było to zwykłym, aby wynagradzać sobie trudy w pomocy.

-Zakładałam, że masz dużej dojścia w to, co dzieje się w mieście, daj więc mi część swego poglądu. Muszę wiedzieć jako pierwszy, gdyby jakaś informacja o mnie lub o mej rodzinie przeciekła do granic koreańskich, a szczególnie do Seulu - Powiedziałem, wiedząc, iż nie będzie to takie legalne, jak obiecywał Seonghwa, jednak wystarczająco konieczne, aby zaryzykować. Klan Jongho był duży z tego, co zdążyłem zrozumieć, więc zapewne jego członkowie rozsiani byli po wszelakich urzędach oraz większych placówkach, udając zwykłych obywateli, gdy po zmierzchu zmieniali się w demony najmroczniejszej nocy. Ich pomoc zaś mogłaby mnie uratować przed zaskoczeniem ze strony nieproszonych odwiedzin.

-Nie zbyt cenisz moje życie, jak widzę - Zaśmiał się krótko, choć dźwięk nie poruszał innych serc w rozbawieniu. Mężczyzna był wyrafinowany. Jego ciało opływało w nieodzownym doświadczeniu. Był kimś, kogo mógłbym mieć dłużej przy swym boku - Pozwól więc, iż zrobię więcej. Odetnę źródło, aby twe nazwisko nie przetoczyło się przez wszelką prasę, czy media, a i dopilnuję, aby każda informacja o tych, których niegdyś zwałeś rodziną, została ci dostarczona. Masz również moje pełne wsparcie, gdybyś kiedykolwiek tego potrzebował - Zmarszczyłem brwi. 

Tak wiele obiecywał. Tak wiele mógł uczynić? Nie był on nieznaczącym pionkiem na kracie szachownicy... oj nie, jego w ogóle tam nie było. Był rozgrywającym, który własnoręcznie dyrygował swymi wysłannikami. I byłem idiotą, nie zauważając tego za pierwszym razem. Jego stoicki spokój, finezyjne gesty oraz niezaprzeczalna wiedza... Powstrzymałem się jednak, przed ujawnieniem swojej wiedzy, pragnąc zachować ją na później, niczym as ukryty w rękawie, gdyż powód zatajenia jego postaci mógł być znacznie bardziej znaczący, niżeli pierwotnie mogłem tego oczekiwać.

A ja nie grałem z nimi w tę krwawą grę. Byłem obserwatorem i po raz pierwszy w swym krótkim życiu rzeczywiście pragnąłem nim zostać.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz