[Jung Woo Young: Seul, Korea, Godzinę później]
Nigdy nie sądziłem, że każdy, powolny, zaplanowany nieco ślepo krok potrafił doprowadzać człowieka do takiej agonii, aby być bliskim postradania rozumu.
Ból zabijał mnie od środka przy każdym kolejnym krokiem, który zmuszał mnie do uszkadzania poranionej kostki. Nie było to jednak sedno problemu. To kryło się w chłodzie, który wdarł się ekspansywnie pod moją koszulkę, pozostając tam nawet w chwili, kiedy przekroczyłem wejście do ogromnego, szykownego holu o niemal monumentalnej strukturze utrzymanej w ekskluzywnej mieszance czerni ścian i złotego marmuru.
Nie zatrzymywałem się przy rejestracji naprawdę ekskluzywnej rejestracji wprost przede mną... Dlaczego to wszystko wyglądało tak szykownie? Choć zakładam, że jak kogoś stać na kupno kogoś takiego, jak ja to... Choć nie ceniłem się zbyt wysoko. Nie miałem wartości, a moje ciało... w ostatnich dniach cierpiało zniszczeniem uderzeń i nienawiści. Mam nadzieję, że mnie nie odrzuci i pokryje wartość długu.
Wracając, jednak nie zbliżyłem się nawet do półowalnego wzniesienia węglowego blatu. Wiedziałem, gdzie mam iść. Ostatnie piętro, mieszkanie... apartament trzydziesty drugi... Wysoko. Bardzo wysoko. Gdy wcześniej przyglądałem się budynkowi - był przytłaczająco ogromny o wielkich, ciągnących się po całości ścian, zadbanych oknach. Nigdy w życiu nie marzyłem nawet, aby postawić swoją stopę w takim miejscu.
Nie pasowałem tu.
Młody, dość atrakcyjny recepcjonista o schludnych, ulizanych włosach też to widział, gdyż zmierzył mnie wzrokiem z góry do dołu, wyraźnie podirytowany, tak jakby musiał następnie posprzątać ścieżkę w atmosferze pozostawioną po mojej brudnej obecności. Zignorowałem go jednak, podchodząc do winy - na całe szczęście, ponieważ moja kostka płakała w bólu, a ciało dygotało nieprzytomnie od powracających, nieprzewidywalnych upałów i chłodów ciała. Zapewne wyglądałem, jak siedem nieszczęść.
Oddychałem, gdy metalowe, węglowe drzwi rozchyliły się z lekkim, uprzejmym piknięciem, choć to boleśnie raniło moje eskalujące bóle głowy. Pogarszało mi się. Doskonale o tym wiedziałem i marzyłem, aby mężczyzna okazał się kimś, kto nie jest jakimś szalonym koneserem ciała, czy coś takiego i po prostu załatwi to szybko, abym znów mógł przejść przez paskudną podróż do swojego małego, ciasnego i zrujnowanego mieszkania, aby tam powoli konać.
Wszedłem do środka, potykając nieco o moje własne stopy. Było mi tak zimno... Tak wiele bym dał o zaledwie jedną warstwę koca... Tylko tyle, aby skulić się w jego gęstej, przyjemnej tkaninie...
Poczułem łzy napływające do moich zamglonych oczu.
Dam radę.
Muszę dać radę. Nie potrafię zrobić tego inaczej.
Mój braciszek na mnie polega... choć jeszcze o tym nie wie i może szczęśliwie nigdy się nie dowie. Zapewne mu dobre, szczęśliwe dzieciństwo za wszelką cenne.
Kolejne subtelne piknięcie rozbrzmiało wraz z akompaniamentem rozsuwających się na nowo drzwi i naprawdę nie zwracałem już uwagi na ekskluzywny korytarz, jego rysy ścian, czy może inne osoby. Po prostu powłóczyłem nogami wzdłuż, jedynie licząc rozmazane, złote cyferki na węglowych drzwiach... Czemu to było tak długie? Korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność.
Trzydzieści dwa. Odsapnąłem lekko, prostując się niewygodnie i starając się utrzymać dziwnie sztywny kręgosłup. Z wolna przeczesałem swoje niechlujne pasma lekko otępiałymi palcami, rozczesując poniektóre kołtuny w swoim niezdarnym dotyku, zanim wygładziłem zbyt duży podkoszulek, w obawie, że może jakaś skaza odstraszy mężczyznę.
Ostatnia chwila, aby podjąć decyzję... uciec w miarę możliwości, bo gdy zapukam do tych drzwi...
Przełknąłem, unosząc dłoń. Byłem naprawdę bliski brutalnego płaczu, wiedząc, jak wiele strace... Próbowałem sobie wmawiać, że to nie jest, jak śmierć, która czeka mojego braciszka, a później mnie, jeśli tego nie zrobię. To tylko... stracę świadomość, że... To nie było takie złe, prawda? On zapewne zna się na rzeczy i zrobi wszystko, bym nie został ranny, czy coś w tej zasadzie, prawda?
Puk.
Puk.
puk
Wierzchem dłoni szybko otarłem pojedynczą łzę, która spłynęła powoli po moim policzku.
Czekanie było potworne.
Moje nogi świerzbiły do biegu w ramach ucieczki, gdy głowa wrzeszczała, abym został... cała reszta zaś cierpiała w gorączce.
Byłem tak zmęczony... Chwiałem się lekko, starając się już desperacko utrzymać przytomność. Chciałem usiąść, odpocząć, po prostu odetchnąć, ale... nie, musiałem trzymać fasadę, że wszystko jest w porządku, nic mi nie było...
Dlaczego nie otwierał? Może nie było go już w domu? Może omyłkowo spóźniłem się? Mój telefon rozładował się gdzieś w połowie drogi, ale...
Nie czułem smutku, jeśli tak by się stało, jednak nie czułem również szczęścia. Byłem nieznośnie uwięziony gdzieś pomiędzy, nie potrafiąc pojąć swoich emocji i uczuć, które błądziły ślepo.
Nagle drzwi otworzyły się powoli.
-Witaj, Wooyoungie.
∾
Będę dobrym człowiekiem i odrzucę zmianę planu na fabułę.
CZYTASZ
Il mio demone // WooSan
Fanfiction"Jeśli anioł stróż istnieje, to ja otrzymałem demona" Zastrzel - Dobrze. Utop - Dobrze. Uduś - Dobrze. Każde posłuszeństwo, nawet to najbardziej oddane ma swe granice. Niewielka prowincja i cel, który sprawił, iż coś w nieczułym sercu pękło, a San...