Capitolo cinquanta

145 17 7
                                    

[Jung Woo Young: Rzym, Włochy, Teraz]

-Capo, c'è un problema al cancello - Zawołał obcy głos, sprawiając, iż wzdrygnąłem się niechętnie. Nie znałem go. Nawet go nie widziałem. Czułem jedynie przerażenie, które kręciło się coraz bardziej po moim ciele.

-Aggiustalo!! Non vedi che sono impegnato?! - Wrzasnął szef mafii z nienawiścią, chwytając pulchne policzka Mingiego, nim szarpnął nim w tył, puszczając boleśnie - A teraz tłumacz - Warknął, ponownie zbliżając się w moim kierunku, a moje ciało zamarło w przerażeniu - Mio figlio potrebbe aver visto qualcosa di speciale in te, ma per me sei solo una puttana cattiva - Zmarszczyłem brwi, czując strach - Tłumacz! - Wrzasnął ponownie w stronę Mingiego, nim minął mnie pospiesznie.

-Powiedział, że San widzi w tobie coś wyjątkowego, kiedy on uważa cię za dziwkę - Widziałem ból w oczach Mingiego, który powtórzył słowa, wyraźnie czując ból, iż musiał je wypowiedzieć.

-Ti riempirò bene con il mio cazzo che brami così tanto, giusto? - Poczułem, jak szybko chwycił moje ramiona, wykręcając je, aż przerażający ból przeszył moje ciało. Wrzasnąłem na ból, nie umiejąc utrzymać go tak dobrze, jak zrobił to przyjaciel Sana, jednak mężczyzna nie przestał, aż zostałem zmuszony podnieść się z kolan ze spodniami przemoczonymi od krwi drugiego, upadając boleśnie na ziemię, zupełnie bezwładny, gdy ramiona mężczyzny pchnęły mnie z drewnianego słupa - Tłumacz śmieciu! - Upomniał się znów mężczyzna za mną, uderzając w mój brzuch, aż zakrztusiłem się powietrzem, kaszląc ciężko, kiedy mój organizm zbuntował się przeciwko mnie. Zmusił mnie, nim położył się na brzuchu, dociskając górę mojego kręgosłupa swoim butem. Ściskał mnie tak mocno, iż nie miałem siły oddychać, krztusząc się przeszłym bólem i niekończącym się naciskiem.

-O-on chcę cię... - Słyszałem, jak Mingi próbuje coś powiedzieć, jednak jego język zawodził wyraźnie, zbyt kolidując z jego moralnością.

-Zamierzam wepchnąć w twój ładny tyłeczek mojego kutasa - Warknął mężczyzna, niecierpliwy, chwytając pospiesznie moje spodnie.

-Nie! - Wrzasnąłem przerażony, starając się wyrwać z jego nacisku, jednak me dłonie wciąż były mocno związane na moich plecach, a każda próba, sprawiając, iż mocniej szarpał moje spodnie, nie przejmując się nawet, kiedy te zwałkowały się przy moich kolanach. Śmiał się. Wydawał paskudne dźwięki, nim chwycił mój kark, ściskając go boleśnie, przesuwając swe palce do przodu, gdzie zacisnął je boleśnie na mojej szyi - Nie możesz! - Krztusiłem się słowami, gdy podciągnął moje nogi, rozkładając je szeroko, a ja nie mogłem zrobić nic, aby temu zapobiec.

Mrok tańczył przed moim wzrokiem, gdy zacisnął palce mocniej.

-Mogę, dziwko, a ty krzycz do woli - Prychnał, opadając na mnie, aż poczułem, jak jego pierś przylega do mojego kręgosłupa - Pragnę twojego głosu.

Łzy popłynęły po moich policzkach. Tak bardzo pragnąłem Sana. Jego ciepłej obecności. Żeby znalazł mnie i ochronił, nim...

Poczułem ukłucie zębów na swej szyi.

-Proszę... p-przestań. Nie rób tego... - Łkałem ciężko, kiedy moja pierś falowała od bólu. Nie przejmował się tym jednak, drapiąc moją skórę boleśnie.

-Oh, widzę, że jesteś już czyimś dłużnikiem - Zaśmiał się jadąc palcem po wciąż świeżym tatuażu na moim karku, nim powoli spadł niżej, podciągając zbyt dużą koszulkę, aby wślizgnąć się pod luźny materiał, dobierając się do mojej skóry, unosząc tkaninę, aż cały mój kręgosłup był podatny na jego pragnienia  - Twoje ciałko jesteś takie ładne. Takie pociągające. Nie szarp się dziwo - Poczułem, jak opuszcza swoje spodnie. Próbowałem znów oswobodzić się z uścisku, jednak jego dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej, aż otworzyłem usta niezdolny do walki.

-P-przetań - Płakałem spanikowany, walcząc rozpaczliwie o oddech, jednak on nie posłuchał - San... - Jęknąłem już niemal podświadomie, błagając znienawidzony los, aby wspomógł mnie, sprawił, iż ukochany mężczyzna ponownie mnie uratuje, utuli delikatnie, obieca, że będzie dobrze. Ale on był daleko. Był bezpieczny... To się liczyło. Był bezpieczny, z dala.

Byłem gotów pogodzić się ze swoim losem, gdy nagle padł ogłuszający wystrzał, a dłoń na mym gardle zacieśniła się i rozluźniła gwałtownie, a moje spojrzenie uciekło do Mingiego, upewniając się, czy nie ma kolejnych ran. Był czysty, słaby, zaskoczony, lecz czysty. Bez kolejnej rany.

Nagle ciało odsunęło się ode mnie, a ja upadłem bezwładnie, zbyt słabym, aby uczynić cokolwiek, by to powstrzymać. Zwinąłem się, walcząc, aby mój umysł nie odpłynął, nie potrafiąc jednak pokonać swych bolesnych łez. Mężczyzna nade mną wstał nagle bez zapowiedzi, wydając się zupełnie nieprzejęty już mą nagością.

-Nie waż się ich więcej tknąć - Zamarłem. 

San?

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz