Capitolo venticinque

201 21 15
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Dzień później]

Każdy krok równał się z piekielnym bólem, który pożerał całe moje ciało, aż biel widniała przed moimi oczami. Byłem zupełnie wyczerpany, niemal snując się na moich niesprawnych kończynach, błagając, abym dotarł do swojego niewygodnego krzesła, zanim omdlenie tak, jak stoję. Mój żołądek kuł z głodu, przypominając mi, iż od ponad dwudziestu czterech godzin nie miałem w ustach czegokolwiek innego, niżeli moja własna, metaliczna krew.

Obcisły podkoszulek o wielu rozdarciach, które - chwała rozwojowi - mogły uchodzić za zwykły krzyk mody, ocierał się paskudnie o świeże, niezabezpieczone rany na moich plecach, kłując nieznośnie z każdą, kolejną mijającą chwilą.

Dusiłem jednak cierpienie, wspinając się pośpiesznie po schodach kolejnego piętra, aby dotrzeć do biura swojego szefa. 

Gdy obudziłem się z przyjemnego otępienia nieprzytomności, nie sądziłem, iż w czasie natychmiastowym zostanę skierowany do Pana Parka, było to po części przerażające, jednak i tak nie miałem już nic do stracenia. Kończył mi się czas wpłaty pieniędzy i tylko czekałem na telefon z wiadomością, iż mój brat nie żyje.

Lekko zapukałem w drewno ze złotą tabliczką, odpowiedź otrzymując niemal natychmiast po tem. Wziąłem więc ciężki oddech, nim postanowiłem przestąpić przez framugę, zaraz po tym, jak klamka ustąpiła swym zamkiem z lekkim, uprzejmym kliknięciem.

Przebiegłem spojrzeniem po wiecznie schludnym biurze, dostrzegając mężczyznę przy jednej z półek... gdy przecierał ją od kurzu. Mieliśmy wiele sprzątaczek, dlaczego robił to sam?  Wyglądał niemal komiczne, unosząc ramiona z niewielką, wilgotną ściereczką w swych dłoniach, kiedy ciało ubrane miał w markowe tkaniny. Bordowa skóra wyginała się wyraźnie niewygodnie, ukazując obcisłą, czarną koszulkę pod spodem, która perfekcyjnie przylegała do szczupłego ciała.

-Jung? Dzień dobry... - Mężczyzna odwrócił się powoli, mierząc mnie spojrzeniem od góry do dołu, marszcząc brwi w dziwnym wyrazie - Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze... - Jego ramiona opadły, gdy zbliżył się do biurka, odkładając pomarańczowy materiał. Ani na sekundę jego czujne, ciemne spojrzenie nie opadło z mojego ciała.

-Czuję się dobrze - Skłamałem oczywiście. Byłem wyczerpany. Wyczerpany faktem, jak ból palił każdy skrawek mojego znienawidzonego przez życia ciała. Wyczerpany nieprzyjemnym, zimnym dreszczem, który przebiegał zachłannie w dół mego kręgosłupa, choć dusiłem się w okrutnym upale. Wyczerpany chęciami życia, gdy problemy zalewały moją głowę.

-Jesteś pewien? Jesteś strasznie blady... - Moje serce przyspieszyło, gdy zbliżył się powoli, wyciągając dłoń w kierunku mojej skroni. Naprawdę starałem się nie wzdrygnąć pod jego dotykiem, gdy przyjemnie chłodna, miękka skóra wierchu jego dłoni musnęła moje rozpalone czoło - Wooyoung masz wysoką gorączkę...

-W porządku - Mruknąłem, odsuwając się o krok, choć całe moje ciało pragnęło pozostać w chłodnym objęciu, które tak niesamowicie przyjemnie koiło wszelkie palące bóle - Dlaczego mnie pan wezwał? - Spytałem, odwracając zmęczone spojrzenie od jego troskliwie wykrzywionej twarzy, czując, jak moje serce dudni w piersi... zasadniczo było to jedyne, co słyszałem tak pewnie przez mgłę otępienia.

-Ja... - Zaczął, jednak nie wypowiedział swych słów, gdy drzwi za mymi plecami otworzyły się gwałtownie, a nasze spojrzenie powiodło niemal automatycznie do przybysza... zamarłem.

Dyrektor Choi zawsze wyglądał tak... zachwycająco? Jego umięśniona, wyraźna pierś została częściowo odsłonięta przez luźną węglową koszulę w pionowe, białe pasy. Włosy były bardziej zmierzwione i niedbałe, niżeli poprzedniego dnia, gdy kilka niechlujnych pasem bieli i czerni opadało leniwie na jego oczy, choć wciąż wiodąc wyraźnie w tył. Okulary tym razem były o jasnych oprawkach oraz schludnie okrągłych szkłach, które wydawały się niemal nierealnie dopasowane do jego idealnej, choć nieco bielszej skórze.

Nasze spojrzenie spotkało się nagle. Jego było czułe, pełne ciepła i czegoś nieodgadnionego, usytuowanego głęboko w ciemni. Moje zaś... no cóż.

-Wooyoung? Wszystko w porządku? - Spytał nagle, maszcząc swoje czarne, równe brwi w wyrazie konsternacji, więc szybko skinąłem głową, starając się nie martwić go już bardziej. Dziwne było dostrzegać tak wielką troskę w oczach kogoś, kto powinien wydawać mi jedynie rozkazy, lub w ogóle nie interesować się moim marnym istnieniem, jednak....

-Ma gorączkę i chyba nie jadł dobrze w ostatnich dniach - Wymruczał Seonghwa i dopiero teraz zauważyłem, iż i jego spojrzenie nigdy nie uciekło z mojego ciała, śledząc je uważnie, jakby w gotowości, aby chwycić mnie i złapać, gdyby zaszła taka potrzeba w mojej nagłej słabości.

-Niepotrzebnie przychodziłeś, dzieciaku - Głos Sana był... przyjemnym, gdy przemawiał z lekkim pomrukiem naturalnego akcentu - Chodźcie, stawiam jedzenie. Ho un trasferimento* - Zaoferował nagle, sprawiając, iż moje serce podroczyło gwałtownie w panice, a oczy otworzyły się szeroko pomimo zmęczenia, choć ostatnie słowa były skierowane wprost do Parka.

-N-nie...

-W końcu i to wyśmienity pomysł. Wtedy porozmawiamy, Wooyoung. Chodźcie - Zawołał nagle Seonghwa, wydając się dumy z pomysłu swojego dyrektora. 

San otworzył więc drzwi, ignorując zupełnie mój drobny przeciw i pozwalając mi wyjść pierwszemu... Może gdybym spróbował uciec... Nie mogłem z nimi iść. Nie mogłem przecież tego zrobić! Już i tak wystarczająco żerowałem na portfelu Choia ostatnim razem, a teraz... Przełknąłem przerażony. Co jeśli uznają mnie za kogoś... dziwnego? Albo znów usłyszę plotkę, iż zrobiłem coś nieprzyzwoitego z dwoma swoimi szefami?

Fala gorąca zalała moje ciało w czystej panice. Czy mogłem teraz odejść?

Zrobiłem krótki krok w kierunku schodów.

-Wszystko w porządku, Wooyoung? Zbladłeś jeszcze bardziej - Zauważył San, marszcząc ponownie brwi, gdy stanął tuż obok, mierząc mnie czujnym spojrzeniem - Martwisz się czymś?

-N-nie... ja tylko, to chyba nie wypada tak... - Mamrotałem niewyraźnie, bojąc się spojrzeć w jego oczy. Wydawał się jednak wyrozumiałym.

-Zaproponowałem ci wspólne jedzenie w firmie czysto biznesowej, nie martw się, przy mnie nic ci się nie stanie, obiecuję - Uśmiechnął się mężczyzna, delikatnej szturchając mój rozpalony policzek, opuszkiem swojego palca, nim skinął w kierunku Seonghwy - A ten idiota ostatnio też zapomniał jeść, więc postawie wam obu - Dobór jego słów, sprawił, iż uśmiechnąłem się delikatnie. Dlaczego wydawał się taki... pocieszający? Nie potrafiłem oprzeć się myśli, iż rzeczywiście mówi prawdę. To tak, jakby wszelkie problemy miały magicznie zniknąć za jego ingerencją...

Tak jednak nie było, a ja prawdopodobnie naraziłem go na ból.

-Hej, uważaj, kogo nazywasz idiotą, gówniarzu - Park uniósł ramię, delikatnie uderzając go w tył skroni, nim obaj dopilnowali, abym podążył tuż obok nich w kierunku wyjścia z budynku.

~

*San dostał przelew na swoje nowe konto.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz