Capitolo quarantaquattro

175 19 2
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Godzinę później]

Samochód zatrzymał się powoli pod moim starym domem i była to jedynie ruina tego, co niegdyś wznosiło się tak okazale na końcu ulicy. Zaniedbane ściany opadały w małych kamyczkach i nieco większych głazach, sypiąc się poluzowane, gdy niegdyś potężny ogród pełen niezwykłej, niekiedy egzotycznej roślinności zalewał się w niedbałym bluszczu. Nie tak to zapamiętałem. Nie tak to wyglądało, kiedy ona była z nami.

-Chcesz żebym z tobą poszedł? - Spytał San, wciąż nie puszczając moich palców, splecionych ze swoimi przez całą długą i nieco nerwową drogę. Pokręciłem jednak głową w zaprzeczeniu.

-Muszę to zrobić sam... wiesz, zamknąć ten rozdział mojego życia, ale... bądź w pogotowiu, dobrze? - Poprosiłem cicho, czując, jak bardzo drżą mi dłonie. Jeśli ojca nie będzie w domu, to nie będzie problemu, jednak jeśli akurat, na moje nieszczęście zastanego, zapewne pijanego to... 

-Oczywiście - Wyszeptał San z lekkim, smutnym uśmiechem na ustach, delikatnie muskając mój policzek - Powodzenia - Dodał jeszcze ciszej, wyłączając silnik samochodu wraz z ledwo słyszalnym utworem.

-Dziękuję - Powoli otworzyłem drzwi, nim z dudniącym sercem wysiadłem z pojazdu, wolno wędrując w kierunku domu. Bałem się zobaczyć Kyungmina po takim czasie... szczególnie z racji, że prawie się nie odzywałem do niego przez cały ten okropny czas. Nie powiem mu dlaczego. Nie mogę. Jest zbyt młody. Będę musiał więc znieść jego nienawiść...

Odsapnąłem ciężko, jedyne co słysząc do dudnienie mojego serca obijającego się o żebra w piersi. Byłem bliski postradania rozumu, zatrzymując się przed czarną, metalową furtką prowadzącą do mojego dawnego ogrodu. Otworzyłem je jednak, starając się zachować spokój, gdy głośne, przenikliwe skrzypnięcie rozeszło się echem po wciąż śpiącej okolicy, choć słońce zaczęło z wolna wznosić się ku górze, aby ujrzeć horyzont.

Nagle zamarłem na huk, poprzedzony lekkim, dziecięcym krzykiem. Nie zdążyłem jednak pomyśleć, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie z głośnym szarpnięciem i porywczym skrzypnięciem, bliskie upuszczenia z zawiasów, nim dostrzegłem niewielkie, blade i przeraźliwie szczupłe ciałko wybiegające przez nie.

-Pomocy! - Pisnął Min, biegnąc zupełnie na ślepo, gdy jego prawe oko paliło paskudnym fioletem opuchlizny po brutalnym uderzeniu pieści. Nagle zatrzymał się, gdy spojrzał na mnie w czystej panice, śledząc moje ciało, niemal niczym ducha - Hyung...? Hyung! - Krzyknął, gdy szczęście rozpromieniło na jego twarzy, ruszając jeszcze szybciej i jeszcze zacieklej w moim kierunku. Szybko pochyliłem się, upadając na jedno kolano, aby złapać jego małe, porywcze ciało, zanim upadł brutalnie na kamienie pod moimi stopami, tuląc chłopca mocno do swojej piersi. Tak bardzo za nim tęskniłem - Hyung... - Skamlał chłopiec, powtarzając moje imię niczym mantrę, płacząc otwarcie w moje ramie, gdy jego malutkie, zaciśnięte w niewielkie piąstki dłonie szarpały moją zapożyczona koszulę.

-Hej, Kyungmin - Wyszeptałem, delikatnie masując jego spięte ramionka i plecki, starając się jakkolwiek rozluźnić jego okrutnie wychudzone ciało - Tak bardzo za tobą tęsnikłem - Wyznałem zupełnie szczerze, mając nadzieję, że uwierzy w moje słowa.

-Pomóż, Hyung. Zabierz mnie stąd, proszę... Hyung, ja...

-Wracaj tu gówniarzu, bo... - Zamarłem, unosząc spojrzenie do góry w kierunku pijanego mężczyzny, którego przed kilkoma latami nazwałbym swym kochającym i troskliwym ojcem.

Wstałem szybko, wpychając niewielkie ciałko chłopca za siebie, gotów po raz pierwszy w życiu stanąć w czyjejś obronie. Czułem, jak jego niewielkie dłonie obejmują nogawkę moich spodni, przytrzymując się ich desperacko, jakby chociaż najdrobniejsze rozluźnienie dłoni miało spowodować jego śmierć.

-O, spójrzmy, syn martnotrawny - Prychnął mężczyzna przede mną, zataczając się nieprzytomnie z niemal już opróżnioną soju w swej dłoni.

-Przyjechałem powiedzieć, że zabieram Kyungmin ze sobą - Poczułem, jak chłopiec naciska na mnie nieco mocniej - I to nie jest do podważenia.

-Słuchaj kretynie... - Dostrzegłem, jak wykonuje krok w moją stronę, jednak zamiera nagle w bezruchu, nim zaczął krztusić się potwornie, gotów do wymiotowania.

-Chodźmy - Powiedziałem szybko, odradzając się i chwytając braciszka pod ramionami, aby unieść go na ramiona, gdy ktoś nagle szarpnął mój brak, sprawiając, iż zachwiałem się brutalnie z niewielkim ciężarem w dłoniach. Z lekkim przerażeniem spojrzałem na swojego ojca, który wydawał się gotów do uderzania.

Jego pięść została zatrzymana, gdy inna dłoń chwyciła jego nadgarstek, nieco brutalnie w moim przekonaniu, odpychając mężczyznę gwałtowniej, niżeli było to potrzebne, aż ten zatoczył się poternie, uderzając swym zdewastowanym, niechlujnym ciałem o tył krawężnika.

Spojrzałem zdezorientowany na Sana, jednak ten jedynie skinął głową, bym wszedł dalej i nie zamierzałem temu zaprzeczać, nieco manewrując zdezorientowanym ciałkiem chłopca, gdy ruszyłem w stronę samochodu... Usłyszałem jęk bólu należący do mojego ojca, a następnie kolejne uderzenie... i kolejne głuche kopnięcie... każde z nieco opóźnionym jękiem agonii.

-Chodzisz do szkoły, Kyungie? - Spytałem, przechylając skroń w ciekawości, mając nadzieję, że moje słowa zagłuszą nieco to, co działo się za moimi plecami. Musiałem tylko dojść do auta. To wszystko. Chłopiec pokiwał głową, wyraźnie zbyt zdezorientowany - Dobrze się uczysz?

-Tata rzadko na to pozwala - Jęknął, kręcąc głową, wyraźnie zastanawiając się, co dzieje się za naszymi plecami, jednak nie pozwoliłem mu, stosując taktykę Sana. Tak było dla nas dwóch lepiej.

-Kiedy ostatnio coś jadłeś? Jesteś głodny? - Dopytywałem, szybko otwierając drzwi, gdy usłyszałem przeraźliwy, przenikający wrzask bólu.

-Bardzo - Jęknął chłopiec, a ja skinąłem głową, delikatnie przesuwając go na wewnętrzną część kanapy gdzieś w okolicy środka, nim wsunąłem się tuż za nim, zatrzaskując za sobą drzwi, aby wygłuszyć wszelkie krzyki. Moje serce wciąż dudniło w piersi, jednak wiedziałem, że muszę być silnym dla mojego chłopca, obserwując otoczenie, które nagle zaświeciło się lekko, wraz z oknami pobliskich mieszkań. Miałem nadzieję, że Choi to zauważy, zanim gapie zbiegną się i wezwą policję.

-Kupię ci coś do jedzenia, dobrze? - Spytałem, wiedząc, że będę żerować na portfelu Sana - Kyungie, muszę wyjechać na kilka dni, ale obiecuję, że wrócę za niedługo i będziemy mieszkać razem, dobrze? - Chłopiec skinął skronią pospiesznie, choć widziałem, jak jego ranne oczka trzepoczą od snu - Śpij maluchu, obiecuję, że to już koniec, nie wrócisz do niego, dobrze?

Jego główna opadła delikatnie na moje ramię, kiedy delikatny ziew rozszerzył jego usta. Ułożyłem go jednak wygodniej, pozwalając mu oprzeć się o moje udo i ułożyć nóżki na kanapie, na której mieścił się idealnie z powodu niskiego wzrostu.

Uniosłem spojrzenie w samą porę, aby dostrzec, jak San pośpiesznie wraca do samochodu, nie oglądając się za siebie. Zignorowałem fakt, na to jak wściekle wyglądał, oddychając ciężko w pragnieniu ukojenia złości, po prostu drapałem krótkimi paznokciami skórę głowy mojego brata, śledząc jego kroki.

-Żyje? - Spytałem, kiedy San wsiadł do środka, zaciskając pokrwawione knykcie na kole kierownicy, aż skóra trzeszczała pod jego naciskiem. Wydawał się jednak spokojniejszy, ukazując swoją apatyczną stronę. Choi skinął głową - To dobrze. Możemy coś zjeść, zanim spotkamy się z Yunho - Ponownie skinął głowa - Wszystko w porządku?

-Poniosło mnie... przepraszam.

-W porządku, Sannie - Uśmiechnąłem się lekko, dostrzegając jego spojrzenie w środkowym lusterku pojazdu. Wydawał się... spanikowany.

-Sposób, w jaki mnie nazywasz po tym co zrobiłem jest prawie surrealistyczny, zdajesz sobie z tego sprawę? - Prychnął mężczyzna, ruszając powoli z podjazdu, jakby wiedząc, iż gwałtowniejsze szarpnięcie może nie sprzyjać chłopcu na moich kolanach.

-Cóż, powinieneś się do tego przyzwyczaić, Sannie.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz