Capitolo tre

252 21 9
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Trzy dni później]

-Jung - Szybko oderwałem spojrzenie od monitora firmowego komputera, przenosząc je wprost na dyrektora Ye Hoon, który okazał się znacznie bliżej, niż pierwotnie zakładałem. Nagle uderzył dłońmi w przód mojego biurka po drugiej stronie zbyt gwałtownie, nie oszczędzając mi wzdrygnięcia się, nim wybuchł swoim mocnym, niskim głosem - Co tu jeszcze robisz?! - Warknął z głęboką nienawiścią płynącą w jego słowach, sprawiając, że dreszcz przebiegł brutalnie po moich plecach.

Jego ciało było ogromne... cóż, a przynajmniej znacznie wyższe i szersze ode mnie, przez co poczułem się przytłoczony przez jego ogromne ramiona rozstawione po obu stronach mojego nieco nieuporządkowanego stanowiska pracy. Przełknąłem, przesuwając się nieco do tyłu, w czystym pragnieniu ucieczki, na średnio wygodnym krześle sunąc po nierównej podłodze, jednak nie zabrnąłem daleko, gdy ściana przyblokowała moje ruchy.

-P-Piszę artykuł o r-roli...

-Co ty kurwa piszesz?! Popieprzyło cie do końca?! - Otworzyłem szeroko oczy w przerażeniu na listę paskudnych przekleństw, które rzucał pod moim adresem.

Czułem, jak okrutny rumieniec wstydu ciężkim oparzeniem zaczął zalewać moją całą twarz, nie pomijając ani centymetra. Czułem na sobie spojrzenia współpracowników, nie koniecznie pełne współczucia, które skupiły się na nas we średniej wielkości pomieszczeniu naszego wydziału oderwane od żmudnej pracy przez nagły krzyk naszego szefa.

Moje serce dudniło gwałtownie w piersi. Dlaczego on mnie tak nienawidził...

-P-Pan k-kazał... - Jąkałem się, nie potrafiąc wykrztusić porządnego, spójnego słowa.

-Dyrektor, a nie kurwa "Pan", smarkaczu. I w dupie mam, co ci ktoś kazał robić! Masz słuchać mnie, rozumiesz? - Wyprostował się nagle, masakrując mnie spojrzeniem płynącym czystą wrogością.

-Przepraszam - Jęknąłem, szybko uciekając spojrzeniem w dół na swoje nerwowo splecione dłonie pomiędzy zaciśniętymi udami, starając się ukoić panikę mojego dudniącego serca i przyspieszającego oddechu. Nie chciałem się kłócić. Nienawidziłem tego. Denerwowałem się tak szybko. Moje palce już trzęsły się nieubłaganie, a myśli wirowały w głowie. Dlatego też nie powiedziałem, że to on zlecił mi to napisać.

-Nie przepraszaj kurwa, tylko wykonuj swoje obowiązki! - Wrzasnął po raz ostatni, nim nagle chwycił jakieś akta z biurka obok, rzucając je z hukiem w moim kierunku, aż te ześlizgnęły się z sosnowego blatu, rozpadając się pod moimi stopami i mnąc w nieuporządkowaniu - Zajmij się tym. Masz godzinę, więc przygotuj się odpowiednio i nie każ mi więcej zajmować się twoim gównem - Warknął nagle i nie podniosłem oczu znad podłogi i rozsypanych kart, rozpaczliwie powstrzymując łzy napływające uszczypliwie do moich oczu. Nawet kiedy wsłuchiwałem się w stukot jego centymetrowych koturn, gdy przekraczał niewielkie pole pomiędzy sąsiadującymi ze sobą biurkami, opuszczając pomieszczenie.

Czułem się... ciężko było to określić. Zdruzgotany? Przerażony? Poniżony? Wszystko na raz? Wstyd palił moje ciało, sprawiając, że bałem się spojrzeć na pozostałe osoby w pomieszczeniu... Nie chciałem widzieć ich na wpół uszczęśliwionych na wpół litościwych spojrzeń. Wiedziałem, że byłoby to dla mnie zbyt wiele. Czułem się tak niesamowicie przytłoczony...

Tak wiele czasu poświęciłem na ten głupi artykuł o temacie, o którym nie miałem bladego pojęcia... całą noc pisałem teks, teraz niemal go kończąc, aby w końcu zadowolić swojego pracodawcę... A teraz wyląduje w koszu... zupełnie bezużyteczny i nieprzydatny. Jak ja.

Miałem już dość swojego życia. Moja praca była katastrofą. Artykuły obijały się o tragizm, często zupełnie ignorowane przez pana Ye Hoon. Nie posiadałem prawie żadnego życia prywatnego, pozostając późno po godzinach, a jeśli już umówiłem się z kimś... zawsze kończyło się to źle. Zalegałem więc na tym pustym stanowisku w firmie, gdzie na prawdopodobnie nie miałem przyszłości, bojąc się wrócić do ruiny mojego domu... domu, gdzie czyhali na mnie oni... Spłacałem ich ten durny dług... dlaczego nie mogli zostawić mnie w spokoju.

Zsunąłem się ze swego miejsca, powoli chwytając w drżącej pierwszą partię kartek, aby ułożyć je delikatnie w dłoni, nie spiesząc się... ukrywałem się przed innymi pracownikami w bezpiecznej przestrzeni pod biurkiem, gdzie nikt nie mógł dostrzec moich łez... mojego przerażenia.

-Nie przejmuj się - Wzdrygnąłem się, nim pospiesznie uniosłem spojrzenie na Yeosanga. Chłopiec o trzy lata starszy ode mnie z pięknym, przystojnym obliczem i długimi, białymi lokami spływającymi falą w dół jego policzków uśmiechał się do mnie smutno... Jak ja pragnąłem wpaść w jego objęcia, dokładnie w ten sam sposób, jak za czasów, gdy byliśmy naiwnymi dziećmi... przynajmniej do czasu, aż nie odciąłem się od niego... gdy oni nie odcięli mnie od niego - Przejdzie mu - Szepnął, podnosząc kilka kolejnych stron, aby pomóc mi pozbierać je wszystkie.

-Nie musisz tego robić - Westchnąłem zupełnie pokonany, ocierając łzy ze swych oczu, choć wiedziałem, iż było na to definitywnie zbyt późno. Widział, jak blisko załamania byłem. Widziałem zdezorientowany w jego oczach - Nie musisz się nade mną litować.

-Staram się być miły, Wooyoung - Warknął oschle, nim porzucił kartki, wstając ze swojego miejsca oburzonym. I rozumiałem go. Czułem ból... ponieważ on wciąż się starał, pomimo wszystko, co mu zrobiłem.

Ale tak było lepiej. Gdy był daleko. Gdy był niezamieszany... bezpieczny.

Chwyciłem papiery, zajmując czymś umysł. Lotnisko. Premier. Kilka prostych pytań. Podstawa, nic trudnego, aby wymagającego.

-Jung?! - Podskoczyłem na swoje nazwisko, uderzając boleśnie głową o dół mojego biurka, nim jęcząc i pocierając swoją obolałą skroń, wyłoniłem się, aby spojrzeć na wysokiego mężczyznę. 

O nie... Park Seonghwa. Człowiek, który nigdy nie pasowałby do roli, którą gra w życiu. Jest młody - zaledwie dwadzieścia sześć lat na karku. Utalentowany. I naprawdę... naprawdę przystojny. Jego długie, szare włosy opadały lawinowo w tył, odsłaniając wygolone boki. A szykowne ubrania, które nie były absolutnie garniturem, any nawet koszulą, a zwykłą, nieco za dużą, skórzaną kurtką w odcieniu czerni i bieli oraz czarnym podkoszulkiem wydawały się niemal zaprojektowane perfekcyjnie dla jego szczupłej, modelowej sylwetki. Wydawał się kimś z działu modowego, dosłownie.

A był prezesem. Człowiekiem, który może się mnie pozbyć przez proste pstryknięcie palców.

Poczułem przerażenie, kiedy jego ciemne, zwodniczo uprzejme oczy skierowały się wprost na mnie.

-T-tak, proszę pana prezesa? - Co ja mówiłem? Mój język był osowiały. A jeśli pan Ye Hoon na mnie naskarżył? W końcu przyznał, jak bezużyteczny jestem w firmie i że nie nadaje się do tej pracy?

Ten jednak uśmiechnął się ciepło... czy on próbował sprawić, że wszystko będzie łatwiejsze?

-Po prostu Seonghwa. I co robisz pod biurkiem? - Zmarszczył brwi, nim prychnął lekko wyraźnie w rozbawieniu - Słyszałem, że jedziesz na lotnisko. Zawiozę cię, chodźmy - Zawołał zupełnie nie oczekując już mojej odpowiedzi, nim nie pozostawiając słowa na sprzeciw, ignorancko odwrócił się, wychodząc przez szklane drzwi tej strony biura, wprost na schody.

Co?

Spojrzałem na Yeosanga, zupełnie wybity z rytmu, jednak ten nie patrzył już na mnie. Jego wzrok zatopiony był w ekranie komputera, niemal desperacko próbując odwrócić spojrzenie ode mnie.

Szybko chwyciłem swoją torbę, wybiegając za mężczyzną i skutecznie lekceważąc wszystkie spojrzenia zaskoczonych współpracowników.

Jeśli tu wrócę, to będzie cud.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz