Capitolo sei

246 20 16
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Teraz]

Powoli wyszedłem przez drzwi lotniska, prostując kręgosłup, kiedy moje spojrzenie podążało spokojnie po nieruchliwej okolicy. Nie miałem pojęcia, czy była to wina dość wczesnej godziny, czy może zupełnie inaczej, zwykle nieuczęszczanego miejsca, jednak nie dostrzegałem ani jednego żywego ducha... prócz szykownego samochodu o schludnie czarnym lakierze i zgrabnej linii Suva.

Uśmiechnąłem się lekko, dostrzegając, jak drzwi kierowcy otwierają się powoli, a męska, wysoka sylwetka wymyka się przez nie.

-A dire il vero, quando hai scritto che ti trasferisci in Corea, ero convinto di aver perso la testa! [Tł. Jak mam być szczery, gdy napisałeś, że przenosisz się do Korei, byłem przekonany, że postradałem rozum!] - Słowa wypłynęły z zaskakująco płynnej Włoszczyźnie, gdy szerokie ramiona otworzyły się na powitanie mnie. Pokręciłem głową, nie dowierzając, jednak wpadłem w ramiona dawnego przyjaciela.

-Też się cieszę, że cię widze - Prychnąłem moim łamanym koreańskim, starając się zdusić akcent - Co u ciebie? Nikt ci się już nie uprzykrzał? - Spytałem, delikatnie uderzając w jego plecy rozłożoną dłonią, nim osunęliśmy się od siebie. Zatrzymałem palce na jego ramionach, przyglądając mu się uważnie. Wyprzystojniał. Zmienił również styl. Daleko było mu już do niezręcznego chłopaka sprzed lat. Jego talia była szczupła, twarz ładna i zadbana, włosy gładko poprowadzone w tył o odcieniu znacznie odmiennym, niżeli dziwny, spalony blond z dawnych lat.

-Nope. Miałem spokój dzięki tobie - Oświadczył z ładnym uśmiechem wykrzywiającym jego usta - Czyli co? Oficjalnie nie żyjesz? - Spytał, unosząc brwi w wyczekiwaniu, do chwili gdy skinąłem głową - Szkoda, będę tęsknił za tamtym gościem - Prychnąłem zupełnie załamany.

-Niech spoczywa w pokoju w czeluściach piekieł - Mruknąłem, nim klepiąc go po ramionach, ruszyłem przed siebie w kierunku jego samochodu.

-Nie umiesz płynnie mówić, ale oczywiście nauczyłeś się takich zwrotów.

-Czepiasz się. Zresztą, jaki samochód... How you said... [Tł. Jak mówicie...] "meraviglioso" - Jęknąłem, zupełnie zagubiony w języku. Spoglądając na niego zza karoserii, kiedy przedostawał się na drugą stronę, szybko wrzuciłem swój bagaż na jego tylne siedzenie.

-Cudowny? Tak, wiem, dzięki. Po twoim wyjeździe zostałem prezesem wydawnictwa gazet i kilku innych rzeczy, która rozwija się całkiem pozytywnie - Powiedział, okrążając auto, nim obaj zapadliśmy się w nowoczesnych siedzeniach. Szybko wyciągnąłem dłoń do jego stacji radia, przebierając w utworach.

-Gratuluję - Przyznałem szczerze, zaskoczony postępem, jaki dokonał. Gdy go poznałem, nie miał zbyt świetlanej przyszłości... w zasadzie w ogóle jej nie miał. Cieszy mnie fakt, iż ktoś z mojej winy może mieć dobre, lepsze życie i wnieść coś pozytywnego do świata.

-Której będziesz od dzisiaj dyrektorem.

-Co?! - Spojrzałem na niego zaskoczony, zamierając w pół ruchu.

-Dobiorą ci się do tyłka, jak nie będziesz nic robić - Powiedział, ruszając z miejsca w piskiem opon, rozdzieranych o ciepły asfalt - Nie dam ci niewiadomo ile kasy, ale coś, żebyś mógł utrzymać mieszkanie w legalny sposób, nie bazując na oszczędnościach, o których mówiłeś, chyba że rzeczywiście pokusisz się pomóc. Znalazłem stanowisko perfekcyjne dla ciebie, więc...

-Cazzo [Tł. Pierdolić], Park... - Westchnąłem ciężko, nie dowierzając w to, co słyszę - Oczekiwałem do ciebie tylko lewych papierów...

-Ej, uratowałeś mi życie, pamiętasz? Jestem ci winieniem o wiele więcej - Mruknął, kiedy ostatecznie wybrałem jakiś koreański utwór i tak większość była ich szlaczkami, których nie potrafiłem rozczytać. Był irytujący, ale zjadliwy, przyciszyłem więc nieco radio, koncentrując się na pustej, czteropasmowej drodze. Byłem zaskoczony naglą przestrzenią. Przywykłem bowiem do ciasnych, licznych uliczek, a nie... To miasto było ogromne - W schowku swą twoje papiery.

Wyciągnąłem dłoń, chwytając w palce nowe dokumenty. Nie było ich aż tak dużo, gdy zwijały się w moim ujęciu, jednak wystarczająco, aby mieć wszystko pięknie ułożone. Faktura kupna mieszkania na dziewiątym piętrze przy ulicy... której nazwy nie potrafiłem rozczytać w ich zabawnym języku, nowego samochodu... Dodge Durango w kolorze czarnym i wersji SRT. Ładny podrasowany model, który zapewne pali tonę i przyciąga uwagę przechodniów, jednak nie wystarczającą, aby skupić na mnie wszystkich dookoła nowego rocznika. Seonghwa jak zawsze ma niezawodny gust. Kilka kolejnych wyciągów oraz potwierdzeń za jakieś droższe meble... I zapas wina... Kocham go.

Jest też potwierdzenie zatrudnienia na stanowisku dyrektora generalnego wydziału oszustw i polityki. Miał racje, coś perfekcyjnie dla mnie. Wynagrodzenie pokrywa jedną czwartą kwoty mieszkania, aby nikt nie snuł domysłów, skąd mam na utrzymanie oraz kupno, czegoś tak ekskluzywnego.

-Mieszkam dwie ulice dalej. Spokojna dzielnica bez problemów, niedaleko jest galeria i kilka luksusowych restauracji. Tylko... jest jeden problem - Spojrzałem na niego, marszcząc brwi - Musisz przynajmniej przez kilka dni pomieszkać w czymś bardziej przyziemnym, żeby nie było, że od razu po przyjeździe do Korei... no wiesz. Będą się tobą interesować, pomyślą, że jesteś jakimś ważnym biznesmenem i będą chcieli wywiadu. Wierz, mi wiem jak to ciała - Wymruczał, przekręcając kierownicą podczas płynnego skrętu, zbaczając z głównej ulicy prowadzącej do miasta, aby przedzierać sie przez jakąś dwupasmową. Ale miał racje. Nie ma nikogo, to będzie lepiej wiedział, jak unikać mediów, niż mężczyzna, który zarządza jednym z takich wydawnictw.

-W porządku. Polegam na tobie, Amico [Tł. Przyjacielu]. Od dziś masz moje życie - Mruknąłem, unosząc nieco niewielką blaszkę dowodu osobistego, przyglądając się własnemu wizerunkowi - Nie chcę cie martwić Park, ale... muszę zmienić kolor włosów. Jeśli dopasują zdjęcie... to będzie zbyt oczywiste.

-Cholera, dobra - Westchnął - Ale ty płacisz, bo wyrobienie tego gówna jest drogie - Mruknął ciężko, sprawiając, iż zaśmiałem się.

-Nie martw się, zabrałem trochę kasy tatuśkowi - Prychnąłem. Zabrałem wszystkie pieniądze w gotówce, które miał osadzone w swoim skarbcu przed wyjazdem i dotrą do mnie za dzień lub dwa grzeczną przesyłką, przelane na nowe konto za durną licytację szykownego obrazu, który definitywnie nie był tak wartościowym - Musisz tylko zająć się mną na kilka dni, zanim założę konto, a później oddam ci z nadwyżką - Obiecałem, uderzając w jego bark, gdy zatrzymał się nagle na jakiejś ulicy. Wydawałoby się, iż jesteśmy bliżej centrum, niżeli dotychczas, jednak wciąż na pustych pograniczach, gdzie wznosiły się dziwne, nieco podniszczone budynki oraz nowoczesna, wysoka firma z szyldem o nazwisku mego przyjaciela.

-Ty mieszkasz tam - Wskazał na ruinę - Przynajmniej od czasu, gdy wszystko się nieco uspokoi, a pracujesz tu - Pokazał na drugą stronę ulicy, wprost na fascynujący budynek o oszklonych ścianach.

-Żartujesz sobie - Jęknąłem.

-Tylko na chwilę. Obiecuje.

-Cazzo...

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz