Capitolo trentasette

189 17 11
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Dzień później]

Powoli wyczołgałem się z nieswojego łóżka, układając nogi płasko na ziemi pode mną. Nie spałem dość długo tej nocy. Nie mogłem, gdy moje myśli cały czas krążyły wokół Sana i jego słów. Nauczę się Włoskiego, tylko po to, by w końcu rozumieć co tak nieustannie dogaduje.

Ale nie potrafiłem pojąć jego uczuć do mnie. Kochał mnie? Powiedział, że mu się podobam... ale nie chce się ze mną umówić? Dlaczego? Bo byłem chory? Nie, to by nie miało sensu, prawda?

Wstałem powoli, wciąż nieco osłabiony, ale czułem się już dobrze. Nie było mi tak lodowato, a głowa przestała tak okrutnie boleć koło trzeciej nad ranem. Moje plecy też tak nie bolały i byłem odrobinę głodny, ale nie do tego stopnia, co przykładowo wczoraj.

I tęskniłem za Sanem.

Chciałem go pocałować, to było takie... przyjemne, prawie nierealne, ale przyjemne. Chciałem żeby mnie przytulił. Może byłem zdesperowanym dzieciakiem, który nigdy nie mógł poczuć prawdziwej, matczynej miłości i teraz desperacko pragnie dotyku oraz czułości od kogoś innego, ale... San był jak... anioł z nieba.

Wyszedłem z sypialni do części z ogólnej, zastanawiając się, gdzie mogę go znaleźć. Nie spał ze mną i odkąd wyszedł wczorajszej nocy, nie widziałem już go na oczy. Może ma już żonę? Jest ładny i przystojny... może dlatego nie może ze mną być. Nie może się ze mną umówić...

Poczułem, jak moje serce łapie się na tę myśl. To miałoby wiele sensu, naprawdę wiele i...

Zatrzymałem się w półkroku, dostrzegając ciało ułożone nieco niewygodnie na narożniku. Postać siedziała oparta o ogromne poduszki, z rękoma zaplecionymi nieco poniżej swojej piersi, z prawą nogą wyciągniętą na dłuższy bok, aby odciążyć ją w jakiś sposób. Oczy Sana były jednak zamknięte, a oddech płytki podczas spokojnego snu. Wydawał się wyczerpany. Jego skóra była blada, a oczy nieco podkrążone, tak, jakby nie sprzyjała mu ta pozycja.

Wróciłem do sypialni, chwytając ten sam węglowy koc, który został mi wczoraj podarowany, zanim cicho w samych skarpetkach zbliżyłem się do jego sylwetki, dostrzegając swoje buty, jakieś dwie stopy od narożnika.

Koc był duży, więc ciężko było mi go naciągnąć, jednak ostatecznie się udało, powoli zwijając materiał przy barczystych, napiętych ramionach. Wzdrygnął się lekko, kiedy odsunąłem dłonie, jednak wydawał się zbyt wyczerpany, aby zareagować przebudzeniem.

Pozwoliłem mu więc spać dalej, cicho wycofując się do kuchni. Nie miałem nic do zaoferowana w zamian za to, że tak mnie potraktował. Obiecał te pieniądze i opiekę... Zastanawiałem się bardzo długo w nocy, co mogę zrobić, żeby mu się odwdzięczyć.

Wyciągnąłem powoli patelnię, otwierając cicho lodówkę. Była to zabawa w podchody, jednak warta. Należało mu się chociaż to, bym przygotował dla niego jakieś dobre, smaczne śniadanie. Wybrałem tosty ze serem, kawę i ryż z warzywami, mając wielką nadzieję, że mu się to spodoba. Nie wiedziałem, co jadł we Włoszech ani tu, ani czy cokolwiek mu posmakuje, jednak jeśli nie to zrobie coś nowego. Jego lodówka była pełna jedzenia, którego jestem pewien, że nie wykorzysta, nim się zmarnuje.

Zająłem się więc przygotowywaniem, przejęty tym, aby nie wykonać głośnego dźwięku i omyłkowo nie przebudzić Sana. I było to ogromnym wyzwaniem, zważywszy, że niemal wszystko nagle wydawało się głośne. Kiedyś uwielbiałem gotować i byłem dumny z siebie, że nie wyszedłem z wprawy.

Nagle poczułem dotyk na swojej talii, podskakując zaskoczony z lekkim, brzydkim piskiem, rozsypując nieco ryżu. Szybko odwróciłem się zdezorientowany, nie oczekując, iż zostanę wciśnięty w dużą pierś silnego mężczyzny.

-Co robisz? - Głos Sana dudnił lekko, sprawiając, iż nieprzyjemny dreszcz powiódł po moim kręgosłupie.

-Myślałem, że zrobię ci śniadanie... chociaż odrobinę odwdzięczę się za... wszystko - Wyszeptałem zgodnie z prawdą, unosząc skroń, żeby spojrzeć na jego przystojną, choć wciąż bladą i nieco zmiętą twarz - Mam nadzieje, że cię nie obudziłem i...

-Nie śpię od chwili, kiedy przyniosłeś mi koc - Zachichotał, nieco pochylając się, by pocałować moje czoło. Poczułem, jak kolejny rumieniec rozkwita na moich policzkach pod jego uwagą... to było tak wiele. Szczególnie, kiedy jego ramiona otaczały mocno i stabilnie moją talię, gotów chwycić mnie, gdybym nagle miał upaść.

-Tak mi przykro - Jęknąłem. Naprawdę nie chciałem go obudzić, w zasadzie to było ostatnie, co miałem na myśli.

-Nie przejmuj się kochanie, dobrze mi się oglądało twoje starania - Wyznał cicho, wyraźnie zadowolony, kiedy ja zamarłem na jego słowa. Jak mnie nazwał? Czy ja się przesłyszałem?

-Ja się męczyłem przez tyle czasu, a ty sie nawet nie odezwałeś?! Wiesz, jak ciężko obsługuje się nową kuchnię w ciszy?! - Delikatnie uderzyłem jego pierś, zaskoczony, jak twarda ona była pod moimi dłońmi... To prawie bolało bardziej mnie, niżeli jego.

-Dobrze sobie poradziłeś - Wyszeptał, delikatnie gładząc moją skroń, czułymi, kojącymi ruchami - Czy chcesz dziś jechać do firmy? Możesz odpocząć, co ty na to? - Spytał, delikatnie przykładając dłoń do mojego czoła, nim mlasnął z zadowoleniem - Gorączka spadła, ale wciąż jesteś bardzo ciepły.

-Dobrze się czuję i muszę skończyć projekt - Wyznałem cicho, odwracając się od niego, aby zamieszczać ryż - Usiądź sobie, już podam ci jedzenie. Zrobiłem jeszcze tosty, bo nie wiedziałem do końca, co lubisz i...

-Spisałeś się świetnie, kochanie - Mruknął cicho tuż przy moim uchu, sprawiając, iż niemal rozpuściłem się na dźwięk jego głosu z dziwnym, włoskim akcentem. Był... to było zbyt wiele dla mnie, szczególnie, kiedy jego dłonie podążały po moich biodrach w delikatnych ruchach.

-Nie nazywaj mnie tak, proszę - Jęknąłem, czując pożerający mnie wstyd i rosnący ekspansywnie rumieniec na moich policzkach.

-Dlaczego, kochanie? Myślałem, że chcesz, żebym był twoim chłopakiem - Zachichotał, jednak mi nie było do śmiechu. Odwróciłem się gwałtownie z oczami szeroko otworzonymi, wpatrując się w niego z pełnią swojej nadziei.

-Naprawdę?! - Prawie wykrzyknąłem w ekscytacji. Może nie znałem tego mężczyzny zbyt dobrze. Może nie wiedziałem o nim zbyt wiele, ale coś głęboko mnie podpowiadało, że właśnie tak ma być. Że on jest tym jedynym, a jeśli i on chce, to...

-Oczywiście, jak mógłbym odmówić, Wooyoung - Delikatnie szturchnął mój podbródek, unosząc go o cale do góry, zanim uchwycił moje usta w łagodnym, czułym pocałunku - Kocham cię bardziej, niżeli jestem w stanie to sam przed sobą przyznać - Wyszeptał.

-To dobrze, bo już myślałem, że masz żonę i dzieci - Dostrzegłem z rozbawieniem, jak marszczy brwi.

-A może mam - Zamarłem, a moje serce zatrzymało się w miejscu na jego nagłą powagę, zanim lekki chichot przywrócił wszystko do normalnych warunków - Żartuję przecież, oddychaj kochanie - Ostatnie słowo sprawiło, że znów rozpuściłem się dziwnie, nie mogąc dłużej utrzymać z nim spojrzenia. To było zbyt zawstydzające.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz