Capitolo sedici

195 17 4
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Teraz]

Moje serce dudniło gwałtownie w piersi, gdy zbliżyłem się do węglowego samochodu typu muscle car przed latami 80, przełykając ciężko, gdy spojrzałem na mężczyznę odpowiedzialnego za zrujnowanie mojego życia... prawie. A przynajmniej w teorii, gdyż w praktyce zrobiłem to sam sobie.

-Wsiadaj - Warknął, niskim, dołującym tonem, wzruszając niedbale ramieniem, gdy tylne drzwi otworzyły się nagle, przedstawiając niemal w pełni skórzane obicie foteli oraz kanapy. Moje dłonie drżały w przerażeniu, jednak posłusznie wykonałem polecenie, wiedząc zbyt dobrze, jak kończyła się moja krnąbrność.

Prócz kierowcy oraz ich szefa tuż obok mnie zasiadał rosły mężczyzna o urodzie dość europejskiej z głową błyszczącą od braku włosów na niej. Jego szerokie ciało, niekoniecznie umięśnione opinała gruba, czarna kurtka, a szyję zdobił gruby, złoty łańcuch. Kierowca nosił czapkę z daszkiem, przysłaniającą jego oczy, kiedy usta zasłonięte były przez czarną maseczkę.

Nikt nie odezwał się do czasu, kiedy drzwi nie zostały zamknięte moją niezdarną dłonią, a silnik ryknął gotów do drogi, powoli ruszając z miejsca, aby wolno sunąć przed siebie. Wiedziałem, gdzie jedziemy i to przerażało mnie najbardziej... Wprost do domu.

-Zawiodłem się na tobie Wooyoung - Mruknął ich przywódca, sprawiając, iż deszcz przebrnął po moich plecach - Myślałem, że jesteś mądrzejszym chłopcem - Spojrzałem w dół, starając się uratować od paniki, która przejmowała mój umysł.

-Panie Garver... proszę... - Jęknąłem, szybko milknąć, gdy warknął niemal zezwierzęconym dźwiękiem, wyraźnie niezadowolony z moich słów. Wzdrygnąłem się, dostrzegając, jak biała, ogromna dłoń osadza się na moim udzie, ściskając je lekko... zachłannie.

-Mówiłem ci kurwa, żebyś się nie odzywał. Mam dość pieprzenia się z tobą, jasne? Chcę kurwa całość - Garver był bliski wrzasku, sprawiając, iż drżałem, trzęsąc się, jak liść, czując, jak słone łzy zbierają się pod moimi powiekami, w chwili, gdy palce zaczęły brnąć wyżej - Nie zadowalają już mnie twoje małe wpłaty - Prychnął, gdy samochód zatrzymał się gwałtownie tuż pod moim blokiem. Nie mieszkałem daleko od budynku firmy, jednak miejsce było zbyt niebezpiecznym, abym mógł często je odwiedzać - Wysiadaj - Warknął, samemu otwierając drzwi.

Szybko wyszedłem z samochodu, zamykając go powoli, aby nie wyrządzić żadnych uszkodzeń starej, zadbanej blachy. Nie zdążyłem się jednak odwrócić, gdy jego paskudne dłonie były na mnie, a silne ciało uderzyło o moje własne, popychając mnie wprost na szybę pojazdu. Starałem się zdusić obrzydzenie oraz strach, kiedy jego usta osiadły na moim karku, powoli poruszają się po nim i śledząc jego linię, gdy całe jego znacznie większe ciało przylegało do mojego z dłońmi ściskającymi boleśnie moje biodra...

-Ładne miejsce, wiesz, Wooyoung? Chyba mam coś perfekcyjnego dla ciebie w ramach kary - Warknął, chwytając mnie gwałtownie za kołnierz, gdy poprowadził mnie w kierunku mojej klatki schodowej. Jeden z jego ludzi - znacznie wyższy ode mnie kierowca odblokował już ją pinem, przytrzymują użytecznie drzwi, aby ich przywódca mógł wepchnąć mnie do środka. Przełknąłem, starając się nie panikować, gdy mężczyzna prowadził mnie po schodach na drugie piętro, nie zważając na to, jak wiele razy potykałem się niezdarnie, będąc bliskim brutalnego upadku.

Garver był znacznie silniejszy, niżeli ja. Jego skroń była w pełni błękitna, a palce niedbałe z jednym ubytkiem w miejscu serdecznego prawej dłoni. Twarz miał licznie wytatuowaną, gdy bladą, chorowitą skórę zrujnowaną przez nadmiar narkotyków, używek, alkoholu oraz papierosów we krwi zajmował krzyż przy prawym uchu, napis w stylu meksykańskim pod lewym okiem. Tę samą stronę jego ust pokrywał kościany tatuaż, rysujący linię równych zębów w czarnym odcieniu, naśladując niemal perfekcyjnie to, co kryło się pod spodem. Był przerażający, to niezaprzeczalne, szczególnie, gdy jego ciało było przeraźliwie chude i wyżarte przez wszelkie niszczące jego organizm rzeczy. 

Jego człowiek wyprzedził nas na schodach, otwierając drzwi do mojego mieszkania, które nigdy nie były zamknięte... cóż, zamek uszkodzony był już od wielu dni, gdy jeden z nich wyważył je... Nie potrzebnie próbowałem się ukryć, siłą rzeczy i tak mnie odnajdą. Zawsze to zrobią.

Zostałem wepchnięty do swojego mieszkania, które był jednym, dużym pokojem połączonym salonem z kuchnią... choć ta była jedyne blatem ze zlewem i dwoma szafkami. Jedyną kosztowniejszą rzeczą, jaka mi pozostała to szkarłatna kanapa w rogu z szarym kocem i niewielką poduszką... Wszystko inne zostało mi odebrane. 

Kierowca wyrwał mi torbę z ramion, odwracając ją do góry nogami, aby wszystkie rzeczy wypadły z niej, rozsypując się niedbale na zakurzonej, pobrudzonej przez błoto podłodze. Obeszło mnie to tym razem. Pozwoliłem im ponownie wyrwać mój portfel, zabierając ostatni banknot... nie było bowiem sensu walczyć. Mężczyzna rozerwał to, co niegdyś było skórzanym przedmiotem, rozsypując karty po podłodze wraz ze starymi ubraniami, które miałem w zapasie, aby nie powracać do tego przeklętego miejsca.

-Marnie - Warknął Gaver, pchając mnie na sofę, gdy obcokrajowiec z wyglądu zamknął drzwi do mieszkania.

-Oddałem wam wszystko - Wyszeptałem, wciskając dłonie pod swoje usta, aby zatrzymać ich nieokiełznane drżenie... Odpowiedź się jednak nie spodobała. Mężczyzna skinął głową do swego kierowcy, którego oczy wydawały się uśmiechać na myśl tego, co za kilka chwil ma uczynić.

-Wiesz, co robimy z tymi, którzy nie mają dla mnie szacunku? - Moje oczy otworzyły się szeroko w przerażeniu - Piętnujemy ich - Wycedził przywódca z zadowoloną krzywizną sadystycznie radosnego grymasu, który malował syto jego zniszczoną twarz.

-Nie! Błagam! - Krzyknąłem przerażony, kiedy kierowca chwycił garść moich pasem, szarpiąc je w dół, aż wraz z drugim mężczyzną zepchnęli mnie na brudną ziemię, wciskając brutalnie w twarde panele zniszczonej podłogi - Szanuję cię! Błagam! Nie mam nic...

-A jednak poszedłeś dziś do sklepu. Miałeś na to pieniądze - Wyciągnął mężczyzna, nim kucnął metr dalej od mojej twarzy, przyglądając mi się uważnie, zupełnie niewzruszony.

-Nie ja płaciłem! Proszę... Nie rób tego! - Zapłakałem, gdy twarde uderzenie padło na mój policzek, raniąc go dogłębnie. Ciepłe łzy spłynęły po mojej drżącej twarzy, jednak nie mogłem jej odwrócić, nie mogłem ochronić przed ewentualnością kolejnej fali bólu. Miejsce piekło, pulsując brutalnie, gdy ciało drżało w fali przerażenia.

-Nie rozkazu mu gówniarzu - Warknął kierowca, przyciskając mnie mocniej, wygodnie przytrzymując mnie w miejscu, gdy dłonie drugiego mężczyzny chwyciły luźny kołnierz mojego swetra, rozrywając go z zaskakującą łatwością, choć materiał otarł się niewygodnie o moją szyję, przyduszając mnie lekko. Zachłysnąłem się w bólu.

-Czyli ten mężczyzna ci kupił? - Parsknął Gaver, kręcąc głową w niedowierzaniu, nim szerszy uśmiech rozpromienił podstępnie jego twarz - Nim też się zajmiemy później. Mówiłem ci, żebyś uważał, z kim się zadajesz, smarkaczu.

-Nie, proszę... Błagam, on jest niewinny, on... - Zamarłem na dźwięk monotonnego, rytmicznego brzęczenia maszynki do tatuażu - Nie... - Jęknąłem, gdy kolejne uderzenie spadło na moją twarz.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz