Capitolo ventuno

187 18 13
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Kilka godzin później]

-Potraktuj to jako moją ofiarę - Zaproponował Jongho, powoli siadając odprężonym na węglowej skórze kanapy, nim miękki, zrelaksowany oddech umknął spomiędzy jego ust - Zabij, to twoje papiery nigdy nie ujrzą światła dziennego w Korei, zostaw, a może posłuży ci jeszcze, jako jakaś karta przetargowa. Do wyboru do koloru - Rzucił od niechcenia, sprawiając, iż uśmiech rozpromienił na moich ustach, a ciało odprężyło się zupełnie.

-Palce dłoni zawsze były błędną teorią interpretacji zasad mojej rodziny, jednak stały się na tyle popularne, że ojciec zaakceptował je. Pierwotnie nawiązywał jednak do hydry.

-To mityczne stworzenie? - Mężczyzna w czapce zmarszczył nierówne brwi. Skinąłem więc głową, odbijając swą talię od skórzanego obicia, aby unieść szkło do swoich ust. Rozkoszowałem się, jak drogi alkohol przejmie pali mój przełyk, nim oparłem swą lewą dłoń na udzie, gdy prawe przedramię uderzyło o kolano, pozostając tak bez ruchu i utrzymując szklankę w swej dłoni pomiędzy nogami.

-Każda odcięta głowa miała oznaczać dwie kolejne, które odrastały na jej miejsce, jednak im więcej osób, tym mniejszym zaufaniem darzono to grono. Pierwotnie było bowiem dwóch najbardziej zaufanych, jednak dni mijały, aż liczba rozrosła się do czterech, pięciu, dziesięciu - Kiwnąłem lekko głową - Przekształcił więc historię zgodnie z plotką niesioną przez usta. Podzielił swych ludzi na pięciu prawej dłoni i pięciu swej lewej, choć zasada pozostała niezłomna, na każdym miejscu, gdzie ścięto głowę wyrastały dwie kolejne, choć już mniej potrzebne.

-Chyba nie łapię- Mruknął drugi mężczyzna, sprawiając, iż westchnąłem ciężko. Nie dziwiła mnie jednak jego głupota, nie był bowiem ani pierwszym, ani ostatnim bezmyślnym debilem do zabijania, którego spotkałem na skrzyżowaniu naszych drug.

-Jak zajebiesz jednego, werbują dwóch nowych - Prychnąłem językiem paskudnie prostym, jednak skutecznym, zważywszy, iż jego usta otworzyły się w zrozumieniu.

-Czyli jeśli zarżnąłeś pięciu... plus samego siebie... - Zaczął Jongho, a ja już doskonale wiedziałem, co próbuje powiedzieć, więc na ślepo skinąłem głową.

-Na to miejsce zostanie załapanych dwunastu młodych bachorów z ulicy, którzy od dziś będą poświęcać swe życie mafii. Ja również byłem następstwem kogoś, tak, jak wielu przede mną - Wyjaśniłem, uśmiechając się, gdy dostrzegałem w jego oczach coś, czego nie widziałem w drugim spojrzeniu tak dawno... Podziw. Podziw dla posranego systemu, który wypełniał nauką nasze sadystyczne serca. Jongho był taki jak ja. Nie różniliśmy się w ogóle i nie musiałem też pytać, aby wiedzieć, iż nie był tak niewinnym, na jakiego pierwotnie mógł uchodzić.

Jego dłonie również splamiła krew niewinnych.

-W zasadzie... nie próbowaliście się zabijać, żeby...

-Dostać awans? - Przerwałem mu z lekkim rozbawieniem. Nie zamierzałem zaprzeczać, facet był cholernie bystry i było to niebezpieczne, jednak w końcu miałem kogoś, z kim mogłem ryzykować bieg o życie. Brunet skinął głową na potwierdzenie - Drug było wiele, upozorować morderstwo, samobójstwo, zdradę. Tak pieliśmy się wszyscy po stopniach, aby dosięgnąć błogiej uwagi naszego ojca. Byliśmy braćmi, mieliśmy siebie szanować i kochać, jednak każdy krył w sobie mrok. Szkoliliśmy się na zabójców, morderców, tych, którzy nie liczyli się z litością, cierpieniem, czy rodziną, wybierając wyższy cel... naszego ojca. On był najważniejszy i tylko to się liczyło - Wyjaśniłem system, w którym się obracałem - Fidarsi è bene, non fidarsi è meglio.

-Ufność jest dobra, ale nieufność lepsza?

-Znasz włoski?

-Trochę. Miałem z kilkoma podobnymi do ciebie do czynienia w swym życiu, jednak nigdy niedane mi było spotkać rebelianta, który dzierżył pochwałę dla systemu, który opuścił - Wyznał, kręcąc lekko głową, gdy sam upił część swego drinka.

-Tak to już bywa - Rozłożyłem dłonie odkładając drinka, aby ponownie opaść na oparcie kanapy z tyłu - Miało to swoje plusy. Każdy z nas był tonącym, który desperacko walczył o życie, gotów, aby złapać się innego ludzkiego ciała i pchnąć je w dół na pewną śmierć, aby zaczerpnąć sekundę świeżego tchu. Nie byliśmy jednak różni, wręcz przeciwnie. Identyczne, zmarnowane istoty, pozbawione imienia i przeszłości, walcząc o przyszłość. Przeżyje ten, który jest najsilniejszy, aby ostatecznie odziedziczyć wybudowane imperium - Byłem usatysfakcjonowany, dostrzegając wyraźny podziw i uwielbienie na twarzy Jongho, który skinął głowa w zrozumieniu. To jednak potrafi okazać emocje, ciekawe...

-Ty byłeś jednak pomiędzy - Zauważył, więc skinąłem głowa. Zawsze miałem dość dobre oko do ludzi i wiedziałem, że mężczyzna przede mną nie był zagrożeniem, nie dla mnie. Ten obok niego już bardziej, jednak nie zwracałem na niego uwagi. Bezimienny, którego nazwy nawet nie siliłem się zapamiętać, wydawał się zbyt tępym, aby zapamiętać naszą rozmowę i ją pojąć.

-Dokładnie - Uśmiechnąłem się - Byłem zasadniczo szóstym, jednak to był plan mego ojca. Byłem jego oblubieńcem, najlepszym z ludzi, którym ufał najbardziej i jestem prawie pewien, iż pomimo wszystko w swym testamencie cały nasz dobytek, ród, dobro zapisał właśnie mnie, pomijając wszystkich na wyższych szczeblach naszej drabiny hierarchii. Była to ugoda między mną, nim, a pierwszym, dzięki której nikt do końca nie mógł być pewien, kogo zwerbować, przy ewentualnym buncie - Wyznałem zupełnie szczerze.

-Będą próbowali zwerbować tych niżej - Powiedział Jongho w nagłej świadomości, więc uniosłem dłoń, wskazując na niego lekko, aby przyznać mu punkt - Cholera... To...

-Genialne? - Spytałem z szatańskim uśmiechem, dostrzegając, jak skinął głową - W tym rzecz. Byłem jego wtyką w jego własnym świecie.

-Cóż, jednak zdradziłeś - Zauważył nagle, lecz ja jedynie wzruszyłem ramionami.

-Takie jest życie, przyjacielu. Im dłużej zmuszasz wilka do posłuszeństwa, tym bardziej ten pragnie się wyzwolić. Przekroczyli granice, a ja nie zamierzałem tego tolerować, zadając cios wprost w plecy, gdy najmniej się tego spodziewał - Przyznałem, dumny z tego, jak pięknie potoczyły się sprawy - Calcia il leone e ti morderà la gamba [Tł. Kopnij lwa, a odgryzie ci nogę].

Dostrzegłem, jak Jongho otwiera usta, nim drzwi otworzyły się ponownie, a wystrzał z broni  przeszył mój umysł.

Ta scena miała mieć jeden szybki rozdział... Cóż, będą cztery.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz