[Choi San: Seul, Korea, Teraz]
Powoli uniosłem obie swoje dłonie ku górze, w ramach poddaństwa, zupełnie zdezorientowany na wydźwięk swojego nowego imienia z obcych ust... Skąd mnie znali? Nie mogli przecież podejrzewać mnie o bycie... kimś dawnym. Nie użyliby tego imienia, prawda? To nie miało sensu...
I nie musiało mieć. Broń była odbezpieczona z tyłu mej skroni, jednak... Sekundy.
Obrót, chwyt, wytrącenie. Pistolet uderzył o ziemię, a ja obaliłem rosłego mężczyznę azjatyckiej urody, szybkim uderzeniem w twarz. Nie zajmowałem się nim dłużej. Zaatakowałem tego, który zasadzał się na życie Wooyounga, tępym końcem swojego ostrza, aż jęknął, padając niedbale na podłogę pod moimi stopami.
Wyższy chwycił moją kostkę. Cofnąłem się, lecz na próżno. Szarpnął mnie, sprawiając, iż straciłem równowagę. Uderzyłem o ziemię, a ból eskalował ekspansywnie w mojej czaszce, prowadząc do osowienia. Odetchnąłem.
Moje kończyny były jak z waty, gdy próbowałem je unieść. Walczyć? Miałem walczyć? Dlaczego...
Ból. Promieniujący ból uderzył o mój policzek i tył poranionej skroni. Coś zostało wyrwane z mojej bezwładnej dłoni. Obudź sie... Obudź.
Czarne plamy wirowały w moim spojrzeniu, gdy kolejny cios spadł na policzek, raniąc go znacznie dogłębniej, aż metaliczny posmak przebrnął ostro po moim podniebieniu. Gorzkość własnej krwi wybudził me spojrzenie tuż przed tym, jak nóż miał zatopić się w moim gardle. Uniosłem niezdarne ramiona, spychając atakującego, aż ostrze wbiło się w mój bok, pozostając tam trwale.
Stęknąłem, dławiąc krzyk bólu, nim ostatkami siły uderzyłem o zdezorientowanego mężczyznę, przewracając go na bok. Zmieniłem pozycję, siadając okrakiem na jego brzuchu, gdy zacząłem go uderzać, raz po raz, nieprzerywanie, gdy czarne i białe krople wciąż migały w moim spojrzeniu, chwilowo rozmazując nieznajomego. Moja pięść bolała od uderzeń, jednak nie przerywałem, aż całą twarz mężczyzny zalała się we krwi.
Oderwałem się od niego, chwytając swą wściekłość w ryzach, nim poprawnie spojrzałem na znacznie większego mężczyznę o łysej głowie, amerykańskim wyglądzie oraz grubym łańcuchu na szyi. Jego wcześniej biała twarz była pokryta jego własną krwią, gdy sam krztusił się nią, w pragnieniu prawdziwego oddechu.
Nie potrafiłem jednak uzyskać ani odrobiny współczucia.
Zamiast tego ześlizgnąłem się z mężczyzny, upadając w tył ze zdławionym krzykiem, gdy spojrzałem w dół na własne ostrze wbite głęboko nieco nad prawym biodrem. Krew wyciekała leniwie z rany, spływając w dół mojej czarnej koszuli i mocząc ją nieco ciemniejszym, niewinnym odcieniem, aż rozpływała się w woskowych spodniach przyległych do uda. Niektóre krople pozostawiły zaś ślad na podłodze, jednak nie przejmowałem się tym zbytnio.
Skontrolowałem swoje ofiary. Pierwszy leżał nieprzytomny, kiedy szkarłat sączył się z dziury w jego głowie... Był jednak oddech na moje szczęście. Drugi kulił się w bólu, niezdatny do wstania, jęcząc, kwicząc i wydając inne zezwierzęcone odgłosy.
Co ja z nimi zrobię?
Syknąłem, przekręcając swe ciało, aby sięgnąć w tył do kieszeni z telefonem, spoglądając na wpół rozbity ekran. Ze zrezygnowaniem przesunąłem kciukiem po blokacie, uradowany, iż wyświetlacz wciąż działał bez zarzutu pomiędzy gładkiego pęknięcia idealnie w jego połowie,
Wykręciłem numer.
Pik.
Pik.
-Halo? - Głos rozbrzmiał nieco zmodyfikowany przez naturalne przemiany przesyłu.
-Tu San, słuchaj, masz może kogoś do sprzątania brudu? - Spytałem, wzdychając lekko, gdy ból wzmocnij siłę, przedzierając się przez otępinie w mojej skroni. Uniosłem dłoń do bujnych loków, dotykając miejsca tam, gdzie moja głowa zderzyła się z podłogą, starając się nie krzyknąć, gdy agonia wzmogła się przez delikatne muśnięcie. Spojrzałem na krew na swych palcach - I trochę zna się na medycynie?
-Jasne. Gdzie jesteś? - Spytał Jongho, a ja słyszałem szum oraz lekki stukot podobny do obijających się o siebie kluczy.
-W białym szpitalu z wejściem wprost na główną ulicę - Wymamrotałem, sprzedając same suche fakty, które zapamiętałem wraz z chwilą przybycia na miejsce. Nie było to wiele, jednak miałem wielką nadzieję, iż było wystarczające.
-Pobiłeś się z kimś w szpitalu? - Marudził, aż zagłuszył go porywczy ryk silnika samochodu. Jechał tu osobiście?
-Zaatakowali mnie - Wymruczałem wpół prawdę, czując, jak moje ciało staje się lekkie - Pospiesz się... trochę krwawię.
-Kurwa, San trzymaj się i nie zasypiaj, jasne? - Słyszałem przejęcie w jego tonie.
-Ta, wiem, ale pospiesz się - Rozlączyłem sie gwałtownie, upuszczając i tak już bezwartościowy telefon niechlujnie na ziemię, aby zalegał kałuży mojej krwi. Zacisnąłem dłoń lekko na ranie, jęcząc, na falę potwornego bólu, która mnie obeszła.
Musiałem się na czymś skupić, a najlepsze było cierpienie.
Zastanawiałem się tylko, czego ci ludzie chcieli od Wooyounga. Dlaczego próbowali go zabić... a może nie próbowali? Chłopiec był pobity, jak stwierdził jego lekarz, a jego reakcje, wzdrygnięcia się i nieustanne kłamanie o swoim stanie zdrowia... może był zastraszany? Miał świeży, niezadbany tatuaż na plechach, niewyrobiony we zwykłym studiu, gdyż zostałby on zabezpieczony.
-Nel cazzo in cui sono entrato [Tł. Kurwa w co ja się wpakowałem] - Jęknąłem sam do siebie, wzdychając ciężko, aż moje ciało napięło się na lekki stukot drzwi.
Ktoś wszedł do środka.
Jedną dłoń zacisnąłem na ranie, drugą zaś na rękojeści ostrza, gotów, aby wyciągnąć nóż w razie potrzeby i zatamować krwawienie w zapewne dość niewielkich ramach możliwości. Oddychałem ciężko, nienawidząc faktu, jak mężczyzna obok jęczał w bólu, zdradzając naszą pozycję...
-San, to ja - Usłyszałem głos Jongho, oddychając z ulgą.
-Tutaj... - Mruknąłem nieco bełkotliwie, nie oczekując długo, nim mężczyzna wyłonił się tuż obok wysokich struktur, wydając się nieco zmartwionym pomimo swojego wiecznie apatycznego wyrazu twarzy.
-Co cie tak poturbowało - Prychnał, a ja słabo zarejestrowałem dwa inne ciała, które zbliżyły się do tych na podłodze.
-Ten z czerwoną twarzą - Mężczyzan odwrócił się z zainteresowaniem, dostrzegając, jak jeden z jego ludzi przykłada broń do skroni wspomnianego i trwała sekunda nim cichy, stłumiony wystrzał rozprysnął pocisk z kawałkami mózgu na białych, niegdyś sterylnych kafelkach szpitala.
-On nie jest dwa razy większy od ciebie? - Spytał, marszcząc brwi, gdy spojrzał na ostrze wbije w mój brzuch.
-Jest - Odsapnąłem, obserwując, jak kiwa dłonią w kierunku wolnego już mężczyzny, gdy jego przyjaciel właśnie wystrzelił kolejną kulkę w skroń mojej drugiej ofiary, jednak ciało Jongho zasłoniło mi widok.
-Yhym.
CZYTASZ
Il mio demone // WooSan
Fanfic"Jeśli anioł stróż istnieje, to ja otrzymałem demona" Zastrzel - Dobrze. Utop - Dobrze. Uduś - Dobrze. Każde posłuszeństwo, nawet to najbardziej oddane ma swe granice. Niewielka prowincja i cel, który sprawił, iż coś w nieczułym sercu pękło, a San...