Capitolo cinquantuno

165 18 13
                                    

[Choi San: Rzym, Włochy, Kilka minut wcześniej]

Wystrzał. Prosty ruch mojej broni, nim nieznajomy mężczyzna - ostatni patrolujący miejsce dookoła bramy wejściowej - wyzionął ducha, upadając paskudnie na beton pod nim z cząsteczkami głowy rozpływającej się po jasnej płycie. Nie zastanawiając się, ruszyłem dalej, przekraczając śmiało jego martwe już ciało, a plan był prosty, wyciągnąć Mingiego i Wooyounga ze szponów mego ojca i zabrać ich tam, gdzie ich miejsce... do domu, aby nie musieli już więcej cierpieć. Nigdy.

Według Yunho ojciec nie zmienił swych praktyk, przesłuchując więźniów z hangarze za domem, jednak ja wiedziałem, iż teraz zrobi to tylko i wyłącznie po to, aby złapać mnie w pułapkę swych sideł. Pragnął mnie, a ja zamierzałem się podarować w zamian za ich życie.

Ruszyłem więc dalej, obierając mało znany szlak przez niewielki las w pobliżu. Niegdyś miejsce, gdzie ukrywałem się przed jego złem, teraz droga, do wpadnięcia w jego centrum. Jednak warto było. Wooyoung nie zasługiwał na cierpienie, jakiego zazna, kiedy ten, który śmiał zwać się mym ojcem, dobierze się do niego.

Hangar był ogromną, metalową budową z nietrwałej, gdzieniegdzie pokrytej pomarańczową rdzą srebrzystej blachy, tląc się lekko w promieniach słońca. Ja jednak wybrałem drogę nieco inną, niżeli do wielkiego wejścia, wspinając się cicho na półkę skalną za budowlą, dosięgając do szpary, którą niegdyś zrobiłem z Yunho, aby podglądać wszelkie diabły w swej akcji.

-Capo, c'è un problema al cancello [Tł Szefie, przy bramie jest problem] - Usłyszałem głos jednego z jego pomocników, który był trzy szczeble pode mną w dawnej hierarchii... cóż, przynajmniej teraz był dość wysoko. Spojrzałem na sytuację. Mingi wyglądał okrutnie z kałużą krwi pod sobą, rękoma zakutymi wysoko nad głową przez linę, ciągnącą się od sufitu. Nie mogłem zobaczyć jego twarzy, jednak po ilości szkarłatu pod stopami wiedziałem, iż zapewne walczy o przytomność. Mój ojciec stał obok niego z krwawą dłonią i spojrzeniem pałającym nienawiścią. 

Mogłem go zabić. Mogłem go zabić wtedy, gdy konał w mych ramionach po ataku wrogiej mafii. Byłem głupi, ratując go. Troszcząc się o niego, gdy spał w śpiączce. Miałem tak wiele szans, aby zakończyć jego panowanie, a jednak... nie zrobiłem tego, a to są konsekwencję mych czynów.

Gdyby tylko pozwolił mi odejść. Gdyby nie zmusił mnie do mordowania niewinnych. Lecz on pragnął czegoś innego. On pragnął wiernego sługi, bezdusznego mordercy pozbawionego poczucia moralności i własnej wartości.

Musiałem to skończyć, raz i na zawsze, aby wyrwać się z jego szponów.

Powiodłem spojrzeniem nieco dalej, po dwóch ciałach ludzi na niższym szczeblu, którzy teraz byli jedynymi, którym ufał. Nie dam im wyboru. Zginą za niego tak, jak pierwotnie przysięgali.

Moje serce zamarło na widok Wooyounga. Skurczony. Z rękoma niewygodnie wykręconymi i przyszpilonymi z tyłu do drewnianego słupa. Z nogami umoczonymi we krwi mego przyjaciela. Jego cenna, zapłakana twarzyczka, była wszystkim, czego potrzebowałem, aby płonąć ze złości. Był przerażony, widziałem to.

Moja dłoń zacisnęła się na rączce pistoletu z wystarczającą siłą, aby ta trzeszczała pod białością moich knykci.

-Aggiustalo!! Non vedi che sono impegnato?! [Tł. Napraw to! Nie widzisz, że jestem zajęty?!] - Nic się nie zmienił. Wciąż był zapatrzonym w siebie dupkiem. Z nienawiścią obserwowałem, jak chwyta policzki Mingiego, pchając go w tył, aż ten skurczył z bólu - A teraz tłumacz - Warknął, ruszając w kierunku Wooyounga, a ja wiedziałem, że ma zły mamiar - Mio figlio potrebbe aver visto qualcosa di speciale in te, ma per me sei solo una puttana cattiva [Tł. Mój syn mógł widzieć w tobie coś wyjątkowego, ale dla mnie jesteś tylko złą dziwką] - Co on kurwa kombinował! Nie mógł przecież... Kurwa mógł. Musiałem działać szybko, nieprzemyślane, grać na czas, nim Wooyoung ucierpi bardziej, niżeli myślałem.

-Powiedział, że San widzi w tobie coś wyjątkowego, kiedy on uważa cię za dziwkę - Wiedziałem, że powtórzenie tych słów dla Mingiego to walka z jego moralnością. Nigdy tak naprawdę nikogo nie obraził, nie ważne, jak mocno popieprzony on był, ponieważ uważał, iż każdy ma swoją wartość, a ten... drań zmuszał go do rzeczy, które zadawały mu wewnętrzny ból.

-Ti riempirò bene con il mio cazzo che brami così tanto, giusto? [Tł. Ładnie napełnię cię moim kutasem, którego tak bardzo pragniesz, prawda?]

Zerwałem się na równe nogi, nie myśląc zbyt wiele. Nie musiałem. Byłem szkolony do mordu. Wyszkolił mnie, bym zabijał bezwzględnie, a teraz zazna smaku swej własnej broni.

Gładko zeskoczyłem ze skały, nie kłopocząc się już dalszym rekonesansem. Nie, gdyż teraz pragnąłem poczuć, jak jego życie zależy tylko i wyłącznie od mojej woli. Musiał poczuć ból ten sam, który zadał mojemu chłopcu. Mojemu aniołkowi.

Ruszyłem przed siebie, aż poczułem nacisk czyjejś dłoni na mój bark. Uderzyłem. Odwróciłem się pospiesznie, kopiąc mężczyznę pod kolanem, nim bezmyślnie skręciłem jego kark, rozkoszując się trzaskiem jego przełamującej się kości. Byłem egoistą, gdyż uśmiercałem tych, którzy byli tacy, jak ja. Zmuszeni do popełnienia mordu. Jednym to się podobało innym zaś nie, jednak nie różniliśmy się od siebie.

Nie moją jednak winą był fakt, iż byłem silniejszy. Iż pokusiłem się na miłość.

Puściłem ciało, które opadło u moich stóp.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz