Capitolo quarantadue

170 17 9
                                    

[Jung Woo Young: Seul, Korea, Kilka minut wcześniej]

Powoli wędrowałem ciemną klatką schodową wyżej, słysząc, jak moje własne serce dudni w przerażeniu, jednak nie poddawałem się, tu chodziło o Sana. Bo co jeśli będzie zraniony? Albo stanie mu się coś złego?

Pomimo wszystko wspinałem się więc dalej, wyżej, aż dostrzegłem lekki błysk światła płynący z z wolna z nieco rozchylonych drzwi.

-Czyli tak wyglądał prawdziwy Altimari - Słyszałem czyjś obcy głos o ładnej barwie, jednak nie rozumiałem słów.

-Alrimari?! O boże, znam twojego ojca! Ja wiem! Gramy po tej samej stronie! Pojedziemy do niego i... - Zamarłem. Gaver. Szybkie słowa płynęły z jego wyraźnie niezdarnych ust, kiedy paplał gwałtownie, nim usłyszałem lekki chichot, uciszający potok.

-To żeś wpadł, jak śliwka w kompot - Prychnął znów ten sam, nieznajomy mi głos, wyraźnie rozbawiony.

-Nie posłuchaj! On... Wooyoung! - Ja? - On cie zdradził! On pracuje dla zdrajców! Dla Interpolu.

-San? - Wychyliłem się za drzwi, dostrzegając scenę mrożącą krew w moich żyłach, wypuszczając słowa szybciej, niżeli mój umysł zdołał zareagować.

San stał niczym demon nad klęczącym ciałem mężczyzny, który zrujnował moje życie, z bronią wyciągniętą i wycelowaną wprost w jego już i tak krwawą skroń, gdy spód pistoletu ociekał ciemnym szkarłatem, kapiąc rytmicznie, aż uderzał o panele kilka cali przed stopami mojego kochanka. U jego boku stał jednak inny mężczyzna, nieznany mi o ramionach niezwykle szerokich i ciele kipiącym od mięśni... przerażający. Jednak widziałem go już przy samochodzie kilka minut wcześniej, gdy dał broń Sanowi.

Cała trójka spojrzała w moim kierunku, sprawiając, iż miałem ochotę wycofać się i uciec, nigdy nie wracając, jednak... coś nagle w ciemnych, morderczych oczach Sana się zmieniło. W chwili, kiedy spojrzał na mnie, wydawał się być... przerażony.

Czym? Że się dowiedziałem? Że go zostawię? Że poznałem prawdę? A może tym, że teraz będzie musiał mnie zabić z faktu, iż wiem?

Przełknąłem ślinę. A co jeśli tak?

Nagle opuścił pistolet, kierując go w dół, nim podał go pospiesznie swojemu towarzyszowi, ani na sekundę nie spuszczając spojrzenia z mojego ciała... czułem się przytłoczony, oniemiały... Nie mogłem biec i nie dlatego, że nie chciałem - tak naprawdę nie wiedziałem, czego chciałem - ale dlatego, że nie mogłem. Moje stopy wydały się nagle zalane stukilowym betonem, a ja straciłem wszelkie zdolności poruszania się.

Obserwowałem więc zupełnie bezbronny, jak czarnowłosy mężczyzna robi niewielki, niepewny krok w moim kierunku, gdy reszta milczy, wyraźnie równie otępiała, co i ja.

-Sannie, ja nie... ja nie zrobiłem nic, to nie... ja... - Zacząłem dukać, nawet nie wiedząc, co próbowałem powiedzieć. Nie wiedziałem nawet o co chodzi, z czym się borykam. Byłem zupełnie zagubiony, a mężczyzna ani na chwilę nie zwolnił z tylko jemu wiadomym zamiarem.

Czekałem więc, gdyż tylko to mi zostało. Czekanie, aż on zrobi ze mną, co mu się tylko podoba. Zamknąłem oczy, skupiając się na szaleńczym, nierównym oddechu, kuląc się desperacko w przerażeniu.

Nagle poczułem łagodny dotyk na moich ramionach, aż coś delikatnie pchnęło mnie w kierunku dużej, twardej piersi. Delikatne dłonie Sana powoli otuliły moją talię i plecy o niewiele powyżej, głaszcząc mnie ostrożnie w uścisku, gdy otaczał mnie jego ciepły zapach świeżej wody kolońskiej. Nie bałem się go. Oczywiście, że nie, ponieważ po tym wszystkim ile przemocy widziałem, byłem przekonany, że już nic więcej złego nie może mnie spotkać, a San... może byłem głupi, ale podświadomie wiedziałem, że on mnie nie zrani. Nie z własnej chęci. A nawet jeśli, to byłem w stanie mu to wybaczyć, bo nic innego mi nie zostało.

-On pracuje dla Interpolu! Mówię ci, że ta kurwa cię zdradziła! - Wrzasnął Garver, jednak nie widziałem jego ciała, które zasłonił mi San... może specjalnie? Nie miałem chwili, jednak, aby o tym myśleć, kiedy moje myśli wirowały wokół strachu, bo co jeśli San mu uwierzy? To... To było kłamstwem! Oczywistym kłamstwem! Ale San mógł... mógł coś zrobić pochopnie... mógł mu uwierzyć.

-San, ja nie... Ja nie pracuję... Ja... - Jąkałem się nieświadomie, zupełnie pogrążony w desperackiej chęci wyjaśnienia. Nie kłamałem. Byłem wręcz boleśnie szczery i miałem nadzieję, że drugi to zauważy.

-On kłamie! Ja wiem, że... - Garver umilkł zduszony bolesnym jękiem, jednak San nie pozwolił mi spojrzeć, nie pozwolił mi zobaczyć, co dzieje się tuż obok nas.

-Cii, wiem kochanie, że jesteś niewinny - Wyszeptał mężczyzna, tuląc mnie bliżej do siebie nawet w chwili, kiedy próbowałem oderwać się od jego ramienia, aby spojrzeć w jego oczy... Nie chciał, więc nie nalegałem, dając mu wszelki komfort, jakiego pragnął.

-Ty wiesz? - Byłem całkowicie zaskoczony, mrugając kilkukrotnie w żywej dezorientacji.

-Tak. Oczywiście, że tak - Zaśmiał się delikatnie, gładząc mój kręgosłup swobodnym ruchem - Kochanie? - Wciąż nie potrafiłem przywyknąć do tego, z jakim zamiłowaniem wymawiał moje, jak widać nowe imię.

-Pamiętasz, jak mówiłem, że nikogo nie zabiłem? - Wyszeptał cicho, tuż przy moim uchu... a ja słyszałem, jak jego głos drży. Zmartwiło mnie to, ponieważ co jeśli... co jeśli był ranny? Albo coś go bolało? Chciałem się odsunąć, zobaczyć jeszcze raz, czy na pewno jest w porządku, ale ponownie, nie pozwolił mnie, przytrzymał mnie ciasno, tak, jakby bał się, że odejdę.

-T-Tak... Sannie, powiedz, co się dzieje, proszę... martwisz mnie - Jęknąłem, naprawdę nie chcąc wyjść na takiego desperata, ale... ale szczerze bałem się, że jest ranny.

-"Sannie". Żałosne - Prychnął kpiąco Garver, nim ponownie zaskamlał w bólu, uderzony... Nie przejmowałem się jednak, nawet nie chciałem go widzieć, szczególnie, kiedy mój kochanek drżał niebezpiecznie w moich ramionach.

-Ja... ja cie okłamałem. Chciałem przestać, ale... całe moje życie to robiłem i dziś... i dziś zamierzam znowu to zrobić. Możesz wyjść i poczekać na zewnątrz proszę? Zrozumiem jeśli nie będziesz się chciał ze mną już zadawać - Zmarszczyłem brwi, gubiąc wątek.

-O czym mówisz? - Spytałem zdezorientowany, zaciskając palce na jego koszuli.

-Zamierzam go zabić.

Kocham pisać swoje prace od tyłu.

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz