Capitolo otto

223 19 24
                                    

[Choi San: Seul, Korea, Teraz]

-Wszystko w porządku? - Spytałem, delikatnie masując wyraźnie napięty bark swojego przyjaciela, który skinął tępo, odciągając swój wzrok od rozbawionej miniaturki szczęśliwej rodziny w basenie.

-Co mi powiedziałeś tamtego dnia? - Spojrzał na mnie w wyraźnej konsternacji, a jego ciemne oczy wciąż kryły paskudny ból okrutnych dni. 

Westchnąłem ciężko, łagodnie obejmując jego ramię, gdy obaj skierowaliśmy się do wyjścia na zewnątrz sklepu w noc już ciemną, przechadzając się po pustym chodniku nierównych płyt przy opuszczonej, pozbawionej żywego ducha ulicy. Odetchnąłem z głębi płuc, rozkoszując się nieco już chłodnym powietrzem pozbawionym żywego huku gwar, odgłosów, czy szumu pojazdów... było tak spokojnie... Coś, czego nigdy niedane mi było zaznać w moim krótkim życiu.

-Jest przysłowie, które mój ojciec uwielbiał powtarzać, gdy kazał nam celować bronią jeńców politycznych... "Un cane che abbaia non morde". Pies, który ujada, nie gryzie. Tamtego dnia powiedziałem ci, iż robią to psy ciche, te, które milczą, udając posłusznych, tylko po to, aby zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie - Odparłem, spoglądając w dal - Muszę ci podziękować Seonghwa, ponieważ to ty poniekąd doprowadziłeś do chwili, w której teraz jestem.

-Dlaczego niby ja? - Mruknął, wyraźnie zaskoczony, marszcząc brwi, gdy spojrzał na mnie w łagodnym wyczekiwaniu odpowiedzi.

-Zawsze kreował nas na kogoś nieustraszonego, ktoś, kto nie powinien bać się bólu, zdrady, czy śmierci, kogoś, kto nie przejmuję się miłością, czy nienawiścią.... nie zna słów takich jak łaska... Wiesz, o co mi chodzi - Mruknąłem, wiedząc, iż me słowa i tak nie mają większego znaczenia - Ale w chwili, kiedy spojrzałem w twoje oczy... no cóż, oko, zobaczyłem lustrzane odbicie prawdziwego siebie. Nigdy nie chciałem być bezwzględnym mordercą. Nigdy nie chciałem być przyczyną śmierci. Byłem przerażony, iż prędzej czy później spotka to też mnie. Bałem się sprzeciwu... tak wielu rzeczy.

-Ja byłem zesrany w gacie, a ty miałeś kontuzję życiową, naprawdę? - Spojrzał na mnie z tandetnym zawodem zupełnie załamany, kiedy wzruszyłem ramionami - Ale miło mi to słyszeć. Cieszę się, że fakt mojej bliskiej śmierci sprawił, że czujesz się lepiej na sercu - Prychnął, uderzając nieco moje plecy.

-Ej, sprawiasz, że czuję się źle - Mruknąłem, zmęczony ciągłym wynajdywaniem słów koreańskich, gdy do moich ust cisnął się Włoski.

-Wybacz królewska mość - Prychnął, skręcając do jednej z sypiący się klatek wysokiego bloku, nie patrząc nawet w tył na swą wzniosłą firmę. Ja też tego nie uczyniłem, powoli przekraczając drzwi, które otworzył dla mnie z chytrym uśmiechem, jednak nie omieszkałem uderzyć go po jajach. Wyzbyłem się żądzy krwi, jednak nigdy nie wspomniałem nic o przemocy.

-Idziesz? - Spytałem, gdy zgiął się boleśnie w pół, jedynie uśmiechając się słodko na jego cierpiącą minę krzywiącą się w nienawiści.

-Il diavolo incarnato [Tł. Diabeł wcielony] - Wycedził przez zaciśnięte zęby, abym dobrze zrozumiał, jednak to jedynie spotęgowało mój uśmiech.

-Io non sono il diavolo... io sono il suo messaggero, tesoro [Tł. Nie jestem diabłem... Jestem jego wysłannikiem, kochanie] - Odpowiedziałem, cofając się w poszukiwaniu windy, zaskoczony, kiedy nie dostrzegłem takiej. Klatka schodowa była ciasna, farba odpadała od ściany, a schody kruszyły się od stąpania po ich stopniowej strukturze - Cazzo... Dì che è al primo piano [Tł. Pieprzony... Powiedz, że jest to na pierwszym piętrze]

-Na ostatnim, kretynie i jeszcze raz tak zrobisz, a przysięgam, odwdzięczę się na moje ocalenie i podmienię nasze dusze - Warknął, prostując się z bolesnym jękiem.

-Non conto su nient'altro [Tł. Na nic innego nie liczę]

Wędrówka po schodach była męką przez katorgę, pożerającą moją biedną duszę w otchłaniach piekła. Zwykle, jeśli już pokonywałem tak dalekie wyprawy po zrujnowanych miejscach to tylko i wyłącznie po to, aby przyłożyć komuś pistolet do głowy, zasmakować posmaku krwi w mych ustach i nigdy nie wracać w to samo, przeklęte miejsce. Zacisnąłem dłonie nieco mocniej na farbach, które dzierżyłem, robiąc kilka kolejnych partii schodów.

-Ogolisz mi boki? - Spytałem nagle, zaskoczony, gdy zatrzymał się gwałtownie w swym miejscu, chwiejąc się na brakującym kawałku betonowego schody, nim spojrzał na mnie z nienawiścią w swym spojrzeniu.

-Teraz?! Kurwa, nie mogłeś powiedzieć na dole, jak jeszcze mogłem załatwić golarkę? - Warknął załamany, zwieszając ramiona.

-Ups, teraz mnie naszło. Dobra nie ważne, userai un coltello [Tł. Użyjesz noża] - Mruknąłem, wspinając się dalej i uważając dyskretnie, aby ani ja, ani on nie utracili równowagi.

-I odetnę ci ucho? - Prychnął zażenowany.

-Może być.

Dyszałem lekko, gdy dotarliśmy do końca schodów, jednak nie tracąc czujności, powiodłem spojrzenie po dwóch, przeciwległych drzwiach - obu w stanie paskudnej ruiny. Zdewastowane klamki w porysowanym metalu, dziury i ubytki w dębowej framudze....

-Nie znalazłeś nic gorszego? - Prychnąłem sarkastycznie, gdy wskazał na drzwi po prawej. Nie dowierzając we swoje istnienie, ruszyłem w kierunku, nim zaciskając dłonie na rączce klamki, nim nacisnąłem na jej metal... unosząc klamkę ku górze, nim odwróciłem się do Parka, pokazując mu pozostałość moich nowych drzwi w dłoni - Fai cagare...*

-Też cię kocham.

*[Tł. Jesteś do dupy]

Ps. "Cazzo" w wielu tłumaczeniach oznacza "pen*s", aczkolwiek w translatorze oznacza "pierdolić".

Il mio demone // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz