[Choi San: Rzym, Włochy, Teraz]
Wszedłem do pomieszczenia, nie wahając się zabić dwóch przydupasów, którzy niepotrzebnie zalegali obok. Ich ciała padły nieżywe, zupełnie zbędne, mieszając się z ciemną cieczą krwi Mingiego pod sobą, jednak moje spojrzenie było skoncentrowane na ojcu, który poderwał się, chwytając za broń i wycelowując równo wprost w mojego niemal nagiego już aniołka, który przewrócił się na bok, dusząc ciężko i delikatnie kaszląc, kiedy krwiste pręgi malowały jego szyję.
-Il figliol prodigo è tornato [Tł. Syn marnotrawny powrócił] - Mężczyzna, którego niegdyś zwałem rodziną, przeciągnął wolną dłonią po zmierzwionych włosach, a jego spojrzenie było wyraźnie wygłodniałe na wspomnienie odrobiny gładkiego ciała mojego chłopca i choć wściekłość gotowała się w moim wnętrzu, nie pozwalałem sobie na wybuch. To nie miało mi w niczym pomóc.
-Negocjujmy - Powiedziałem po koreańsku, chcąc by Wooyoung słyszał, iż tu jestem, że wyjdzie z tego cało, ponieważ nie dopuszczę do jego śmierci, choć szanse dla nas dwóch były zbyt marne. Skupiłem się na śmiechu mojego ojca, nieustannie zerkając to na aniołka, który kulił się wciąż, wyraźnie strapiony, próbując na mnie spojrzeć, to na Mingiego, który był przeraźliwie blady i marny, wykrwawiając się intensywnie na moich oczach, choć jego spojrzenie przypominało bardziej to, jakby ujrzał ducha. Może tak już było? Szanse na moje przeżycie były dość niskie.
-Ty chcesz negocjować ze mną? - Prychnął ojciec, wydając się zupełnie niewzruszonym moimi słowami, kiedy z wolna poruszył dłonią, aby lufa została wycelowana wprost w śliczną, zapłakaną i nieco nieobecną główkę mojego skarbu. Mojego chłopca.
-Tak - Powiedziałem, upuszczając broń pod swoje stopy, nim kopnąłem ją w daleki kraniec, pozostając zupełnie bezbronnym - Wypuść ich i pozwól im żyć w spokoju, a w zamian weź mnie.
-Nie! - Słyszałem delikatny, ochrypnięty głosik sprzeciwu mojego aniołka, lecz zignorowałem go.
On już walczył wystarczająco w mojej wojnie, a teraz nadeszła moja pora, aby to zakończyć. Nacieszyłem się już swoim życiem. Nacieszyłem się faktem, iż dano mi kochać moich prawdziwych braci, którym ufałem, oraz mojego chłopca. Pozwolono mi na kilka dni zakochać się w kimś tak cennym i słodkim, kimś kto był dla mnie całym wszechświatem. Nie chciałem teraz nic więcej, niżeli umrzeć z myślą, iż on jest bezpieczny.
Widziałem, jak słone, ciepłe łzy spływają gęsto po jego policzkach i wiedziałem, że cierpi, jednak ten ból był tymczasowy - minie. Zapomni o mnie, o wszelkim złu, które był zmuszony przeze mnie przejść. Ruszy dalej, spokojnie, kochając, śmiejąc się. Robiąc to, na co tak załsugiwał.
Zwalczyłem w sobie chęć chwycenia go w ramiona. Obiecania, że będzie dobrze. Że będziemy razem. To było bowiem kłamstwem, a prawda była jedynym, co mogłem mu dać w tej chwili.
-A po co mi ty? Jesteś niewiernym zdrającą - Mój ojciec uśmiechał się szerze w dobrej zabawie, wiedziałem, że mu się to podobało. Wiedziałem, czego oczekiwał, a ja zamierzałem mu to ofiarować.
Padłem więc na kolana, zwieszając głowę nisko w akcie skruchy, udając, iż jest ona szczera.
-Wybacz mi. Zagarnęła mną chciwość i ślepe pragnienia, jednak teraz... teraz dostrzegam swój błąd. Wiem, że uczyniłem źle. Że zawiodłem cię, choć ty pokładałeś we mnie wszelkie nadzieje. Byłem głupim, jednak nie straciłem swej wartości i dobrze o tym wiesz. A teraz, gdy przejrzałem na oczy, pragnę ofiarować się w pełni tobie i naszej idei, która prowadziła nas przez te wszelkie lata. Świat jest paskudnym miejscem i przekonałem się o tym na własnej skórze. Jest pozbawiony celu. Ludzie ślepo pędzą otępiali przez coś, co nigdy nie mogłoby zostać spełnionym, mieć przyszłości - Brzydziem się swoich słów. Brzydziłem się siebie. Jednak właśnie tym byłem. Do tego zostałem stworzonym - Pozwól mi udowodnić, iż wciąż jestem lojalny. Pozwól mi wrócić i objąć miejsce u twego boku.
-Pieprzysz. Mówisz, że przejrzałeś na oczy, a jednak prosisz, bym ich wolnił - Usłyszałem kroki za sobą. Wiedziałem, iż jego ludzie spostrzegli, iż przemknąłem się już przez ogromną połać terenu, jednak nikt się do mnie nie zbliżył, zapewne zatrzymani przez mego ojca. To był sygnał, iż złapał przynętę. Nie dlatego, iż był głupcem. Nie, był inteligentny, nadzbyt wręcz, jednak miał jedną słabość... mnie. Nigdy nie mógł się mnie oprzeć. Nigdy nie mógł mnie porzucić. Pragnął, bym objął jego miejsce po jego śmierci, abym odziedziczył to, co wybudował na fundamentach krwi swoich wrogów - Zależy ci na nich? - Moje serce zadudniło w piersi i słyszałem, jak się zbliża. Wiedziałem, iż podchodzi w moim kierunku.
-Nie, ojcze - Nie podniosłem głowy, nawet w chwili, kiedy dostrzegłem czubki jego węglowych, skórzanych butów o kilka cali przede mną. Pragnąłem oddać mu skruchę, choć moje serce kazało mi walczyć - Zależy mi tylko na tobie, lecz to przez nich zrozumiałem swój błąd. Se ti perdi, esprimi gratitudine a coloro che ti hanno riportato indietro. [Tł. Jeśli zbłądzisz, wyraź wdzięczność tym, którzy przywrócili ci drogę.] - Powiedziałem pewnie, nie wzdrygając się, gdy jego dłoń powoli podniosła mój podbródek, aż mogłem spojrzeć w jego oczy, czarne kręgi pozbawione duszy. Ponownie ofiarowałem życie demonowi, który zapragnął mieć je dla siebie, przemieniając mnie w to, czym sam był.
-Pamiętasz nasz kodeks, jak widzę, więc wiesz, zapewne również to, że fidarsi è bene, non fidarsi è meglio. [Tł. ufność jest dobra, ale nieufność lepsza.] Pozwolę ci wrócić pod me skrzydła, jednak zatrzymam coś, byś nie zranił mnie ponownie - Odwrócił się lekko, a i ja powiodłem za jego spojrzeniem... w stronę Wooyounga, który wpatrywał się we mnie ze łzawymi oczami - Kochasz go i widzę to w twych oczach. Kochasz go bardziej, niżeli mnie - Nie zaprzeczałem, wiedząc, iż on zna prawdę - Jest on jednak chwilową pokusą, której pragnie twa dusza. Pozwolę mu żyć, jednak na moich warunkach, do dnia, gdy nie pozbędziesz się tej miłości z serca, Altimari Santano, ponieważ w mej rodzinie nie ma miejsca na coś tak kruchego.
-Proszę ojcze. Obiecuję, iż...
-Zamilcz. Zbyt wiele zła wyrządziłeś w mym domu, abym ponownie przyjął cię w mych ramionach bez gwarancji twej po słuszności. Dzieciakowi nic się nie stanie. Będzie bezpieczny i zdrów do dnia, gdy nie uznam, iż wyleczyłeś się z tej parszywej choroby, a później puszczę go wolno. Niccollo może zaś odejść - Ojciec powiódł spojrzeniem w kierunku Mingiego - Wraz z Armanno nie mają jednak wstępu do Włoch. Nie chcę was tu widzieć - Dłoń przesunęła się z mojego podbródka, na policzek, muskając moją kość policzkową w powolnym ruchu - Jeśli znów choćby pomyślisz o zdradzie, ich głowy posypią się, jak domek z kart, zrozumiałeś?
Skinąłem posłusznie głową, wiedząc, iż tak będzie najlepiej. Chciałem choć raz... po raz ostatni wyznać Wooyoungowi, jak bardzo go kocham, iż me serce do końca mych dni będzie mu wierne, jednak mogłem mieć jedyną nadzieję, że już o tym wie.
Że to będzie najlepszej wyjście.
~
To już koniec pierwszej część. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, z chęcią wysłucham. Druga część pojawi się zapewne w przyszłym tygodniu, a ogłoszenie pojawi się również tutaj. Mam nadzieję, że będziecie chętni i obiecuję dobre zakończenie. Polecam również zobaczyć na inne moje prace.
PS. chcecie opisy smutów? Pierwotnie nie zamierzałam ich robić, ale mogę zrobić wyjątek.
CZYTASZ
Il mio demone // WooSan
Fanfiction"Jeśli anioł stróż istnieje, to ja otrzymałem demona" Zastrzel - Dobrze. Utop - Dobrze. Uduś - Dobrze. Każde posłuszeństwo, nawet to najbardziej oddane ma swe granice. Niewielka prowincja i cel, który sprawił, iż coś w nieczułym sercu pękło, a San...